Blogrys

Przeczytane w 2020 (5)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Najbardziej zaskakująca:

Moje najmilsze wspomnienie lekturowe 2020 r.? Proszę bardzo: Kwiecień, środek pierwszego lockdownu. W Norwegii lasów nie zamknięto, toteż wyruszamy na sobotni marsz po podmiejskim borze. Po wielokilometrowym spacerze przychodzi pora na popas nad jeziorem. Rozpalamy grill, jemy obiad. I jeszcze sjesta celem zregenerowania się przed drogą powrotną – chociaż temperatura powietrza nie rozpieszcza.

Wyciągam Kindle'a i otwieram Wieki ciemne. Jestem właśnie w rozdziale o upadku i ruinie Merowingów. Charles Oman nie owija w bawełnę:



„…zły czas nastał dla frankijskiej rasy. Za swe wcześniejsze pomnażanie wpływów i bogactw przypłacili pięcioma pokoleniami marnotrawnej wojny domowej połączonej z niemocą w materii zagranicznej. Tymczasem ich dziedziczni monarchowie zaprzepaszczali krocie w niekończących się swarach pomiędzy krewniakami. I na nic więcej Frankowie nadziei mieć nie mogli, póki nie pozbyli się tego podłego rodu niczym z potwornego snu, rodu, którego ohydne kroniki stanowią, ogólnie rzecz biorąc, najbardziej beznadziejną, przygnębiającą stronicę dziejów Europy.”

Powyższy fragment wiele Wam powiedział o stylu Omana. Wspomnijcie również apendyksy do Powrotu Króla; układając fikcyjną historiografię Śródziemia, trochę egzaltowaną, ale bardzo dostojną, Tolkien bez wątpienia wzorował się na frazie książek historycznych z końca XIX wieku, takich jak Wieki ciemne Karola Omana.

Prezes Królewskiego Towarzystwa Historycznego w jednym ze swych najsłynniejszych dzieł opisuje losy Europy w okresie 476-918 n.e., czyli od momentu przekazania nominalnej władzy nad Zachodnią Europą z Rawenny do Konstantynopola, aż po śmierć Konrada Młodszego, pierwszego władcy Wschodniej Francji po upadku dynastii Karolingów. Innymi słowy, Oman zabiera nas w „nocną” podróż poprzez wieki, od zmierzchu Zachodniego Cesarstwa Rzymskiego aż po świt europejskiego feudalizmu.

Czytając ogłoszoną w 1893 roku książkę – pierwszy tom zakrojonej na osiem części serii pt. Okresy historii europejskiej – uświadomiłem sobie, jak żałośnie mało wiem o tej epoce. Dacie wiarę, że wcześniej nie potrafiłem odróżnić Wizygota od Ostrogota? Po lekturze zaś, ho ho, pamiętam nawet imiona ojca i dziadka Karola Wielkiego!

Wieki ciemne przyniosły mi, jak na bądź co bądź ramotkę, zaskakująco dużo frajdy. Nie muszę oczywiście pisać, że wymogów stawianych przed współczesnymi pracami historycznymi, choćby i popularyzatorskimi, nie spełnia. Jeśli chodzi o aparat badawczy, do pięt nie dorasta Framing the Early Middle Ages, o której pisałem poprzednim razem.

Jednak to i tak kawał potoczystej historii politycznej Starego Kontynentu w tym najtrudniejszym dla niego okresie. Oman śmiało wojuje piórem, ustawia królów w karnych szeregach, podróżuje chyżo między (dzisiejszymi) Niemcami, Włochami, Francją i Hiszpanią. Jego proza wciąga rytmem i obrazem. Sami zresztą spójrzcie na pierwsze zdanie:

„Latem 477 r. n.e. drużyna ambasadorów twierdząca, że głosi wolę tego gnijącego ciała, które wciąż zwało się senatem rzymskim, stawiła się przed trybunałem imperatora Zenona, władcy Konstantynopola i Wschodniego Cesarstwa.”

…albo na fragment o naszych dziadach:

„Słowianie nie przedstawiali sami z siebie wielkiego zagrożenia dla Cesarstwa [Bizantyńskiego]. Znajdowali się wszak na najmarniejszym poziomie cywilizacyjnym; nieprzyzwyczajeni do uprawy roli, wiedli chwiejny żywot rybaków i myśliwych. Miast walczyć na otwartym polu, czaili się w kniejach i na moczarach, wyłażąc stamtąd na nocny rabunek i atakując tylko takich przeciwników, których dawało się wziąć z zaskoczenia.”

Kto by pomyślał: Oman, nie będąc Słowianinem, i tak wziął mnie z zaskoczenia.

Największe rozczarowanie:

Od wielu lat, za każdym razem, gdy wizytowałem dział literatury polskiej w bibliotece publicznej w Oslo, z półki kiwała na mnie kostropatym palcem gruba książka o zagadkowej okładce i niepokojącym czasownikowym tytule. W międzyczasie przeczytałem dwa inne dzieła Łukasza Orbitowskiego. Zbiór opowiadań Wigilijne psy oraz mikropowieść Horror show – która zaginęła mi potem w niewyjaśnionych okolicznościach – sprawiły, że krakowski pisarz o żuchwie boksera trafił na wysokie miejsce mego prywatnego zestawienia współczesnych polskich autorów. Klimatyczne horrory posadzone na gruncie rodzimych lat dziewięćdziesiątych? Tak mi graj!

Z czasem nabrałem więc do Tracę ciepło nabożnego szacunku. Ubzdurałem sobie, że musi to być opus magnum Orbitowskiego. Zeszłego lata przyszła pora na konfrontację rzeczywistości z wyobrażeniem. Zawód był szeroki i głęboki, niepomalowany.

Co tu właściwie rzec? Kuba i Konrad, dwaj koledzy z liceum na Kazimierzu – chociaż początki ich przyjaźni musimy nazwać, hm, trudnymi – posiadają przystęp do mistycznegi wymiaru. W pierwszej, „szkolnej” części książki rozwiązują tajemnicę śmierci woźnego, zaś w dwóch następnych, kiedy są już starsi, robi się groźniej, dziwniej i demoniczniej.

Im dalej w opowieść Orbitowskiego, tym bardziej męcząca i bezsensowna staje się fabuła. Nieprzyzwoicie oskarżać paranormalny horror o brak sensu, ale rozumiecie oczywiście, do czego mój zarzut się sprowadza: autor miał może i znośny pomysł, ale zaniedbał zupełnie stronę kompozycyjną. Tracę ciepło rozłazi się w szwach. Ostatnich kilkadziesiąt stron ze zniecieprliwieniem przekartkowałem. Rzadko zdarza się, żeby największe rozczarowanie było jednocześnie najgorszą przeczytaną przeze mnie w danym roku książką.

Inne rozczarowanie:

Napoleon Maxa Gallo, czterotomowa powieść biograficzna z 1997 r. – ni pies, ni wydra, bo zbyt płaska historycznie jak na biografię, lecz zbyt monotonna narracyjnie jak na powieść. Dawno temu jej rzeczową, umiarkowanie pochlebną recenzję opublikowała Esensja.


Zdjęcie nagłówkowe wykonano podobno na Kazimierzu w latach 90., ale myślę, że z powodzeniem może też ilustrować wczesne średniowiecze.






Komentarze

Cichy (2021-02-23 18:40:37)

Tracę ciepło czytałem z rok temu i tak ostro bym tego nie oceniał, ogólne wrażenie w porządku (bez szału, bez dramatu), ale co do kompozycji trudno się nie zgodzić - im dalej, tym bardziej się to rozjeżdża i tym trudniej pojąć, po co autorowi to było. Gdyby poprzestać na dwóch pierwszych częściach, z pominięciem tej całej Kalborni, powieść dużo lepiej by się kleiła.

Borys (2021-02-25 21:06:23)

Chyba dla wszystkich byłoby najlepiej, gdyby zamiast jednej książki Orbitowski napisał trzy opowiadania. Wtedy i Kalbornię można by przeboleć.