Blogrys

Przeczytane w 2020 (2)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Najcieńsza:

Polacy nie angielski, lecz swój The Office (albo Dilberta) mają. W króciutkich opowiadaniach tworzących zbiorek Czekoladki dla Prezesa Sławomir Mrożek obśmiał absurdalne sytuacje powstające nagminnie w peerelowskich urzędach. Coś, co podówczas było satyrą na organizacyjną nieudolność socjalizmu, dzisiaj z powodzeniem odczytywać możemy jako pamflet natrząsający się ze zjawisk w korpo. Albo i dalej w urzędach, bo biurokracja wszak się za bardzo nie zmienia.

Przezabawna proza, którą przy weselnym stole z deserami polecił mi parę lat temu Ezu – dzięki!

A gdybyście mieli pięć minut wolnego czasu przy półce w księgarni, przeczytajcie na próbę Psa oraz Rydze.



Najstarsza:

Od pierwszej strony imponowało mi, że Duma i uprzedzenie Jane Austen (czytałem w oryginale) właściwie w ogóle nie zestarzało się od strony stylistycznej. Niemniej porzuciłem lekturę jeszcze przed półmetkiem, czym zaskoczyłem siebie i obraziłem austenofilów na wszystkich kontynentach. Nie przeczę, że Duma i uprzedzenie w sposób swobodny, inteligentny porusza uniwersalne zagadnienie – zawiłości oceny ludzkiego charakteru w kontekstach matrymonialnych – lecz jej dziewiętnastowieczna, angielska, romantyczno-obyczajowo fabuła wydała mi się zarazem wybitnie mało relewantna dla moich literackich zainteresowań.

Inna sprawa, że Kindle nie sprzyja lekturze posągowych tekstów. Obiecuję solennie, że jeśli kiedyś wpadnie mi w ręce wersja papierowa, spróbuję ponownie.

Najnowsza:

Listopad 2018 r., wydawnictwo Dowody Na Istnienie ogłasza Nie ma Mariusza Szczygła, zbiór reportaży o braku i nieobecności. Reportaży – nominalnie, gdyż Szczygieł z premedytacją przeplata materiał faktograficzny formą prozatorską, opartą na niedopowiedzaniach (czyli też braku!), zapuszczając się niekiedy w rejony eksperymentalnego opowiadania. Efekt końcowy… daleki jest od zadowalającego, chociaż kapituła Nagrody Nike była odmiennego zdania.

Szczygieł angażuje się za mocno w swoje idiosynkrazje, zaś jego pióro, choć z pewnością ponadprzeciętne, nie odznacza się znowu aż taką zwinnością, by każdy pomysł narracyjny uszedł mu płazem. Niech przemówi zresztą memoria fragilis: rok po lekturze zaglądam do spisu treści i kojarzę treść zaledwie sześć-siedmiu z prawie trzydziestu tekstów. Za najciekawszy uważam Nieznajomego wroga jakiegoś o tragedii sióstr bliźniaczek Woźnickich, ocalałych z Holokaustu Żydówek, literatek, które były także ciotkami Pewnej Bardzo Znanej Osoby (jeśli chcecie sobie zaspojlerować, wywikipediujcie sami).

Jako drugi najlepszy wskazałbym Ślicznego i posłusznego, aczkolwiek mam z tym reportażem problem etyczny – uważam, że nie fair wywlekać winę z przeszłości, jeżeli morderczyni została złapana, osądzana, skazana i odsiedziała swoje w więzieniu. (Moja opinia absolutnie nie jest uwarunkowana faktem, że też uczę fizyki!) Trzecie miejsce podium: Gwiazda wszystkich willi, konsultowana z Filipem Springerem opowieść o praskiej Willi Müllerów.

Chyba więcej w Nie ma eleganckiej autopromocji niż autentycznego talentu. Przesłanki każą mi podejrzewać, że ze Szczygła lepszy wydawca i redaktor niż pisarz i reportażysta. Tematu jednak nie zgłębiałem, Gottlandu też jeszcze nie.

Do kategorii Najnowsza wypada dodać Rzeczy, których nie wyrzuciłem Marcina Wichy (maj 2017), również nagrodzone Nike i również rozczarowujące. Wicha napisał wycinkowy esej, w którym przepracowuje śmierć matki, zastanawia się nad jej żydowską tożsamością, porządkuje wspomnienia.

Twórczość autoterapeutyczna okazuje się zazwyczaj mało atrakcyjna dla czytelnika i uważam – w przeciwieństwie do jurorów i większości czytelników – że Rzeczy… nie stanowią wyjątku od reguły. Ktoś zarzucił mi brutalnie, że ponieważ moi rodzice jeszcze żyją, nie należę do docelowej grupy odbiorców eseju. Tutaj się nie zgodzę. Czytany wieki temu Tato Whartona podobał mi się bardzo i mogę tylko zastanawiać się, na ile tamta powieść też była autoterapeutyczna, a na ile – tym rzadkim wyjątkiem od reguły.

Lubię reportaże, lubię eseje. Tyle tylko, że esej powinien być literacko zagęszczony, natomiast reportaż nie musi koniecznie zaczynać się od złowróżbnych słów: „Gdybym zmyślał, [książka ta] byłaby o wiele ciekawsza”.






Komentarze

darjusz (2021-02-05 18:08:56)

Z Mrożka pewnie skorzystam, z pozostałych raczej nie. Polecam Fizykę smutku  Gospodinowa. Zaciekawiła mnie ze względu na fizykę w tytule 😁 ale nic tam nie ma o fizyce. Myślę że warto przeczytać, jak pewnie banalny motyw jest kluczem do rozjechania stereotypowego myślenia i spojrzenia w sposób, który najbardziej lubię - z ukosa i wbrew. Polecam.

Borys (2021-02-06 20:58:24)

O Gospodinowie słyszałem. To ten Bułgar, prawda? Obserwuję pewien profil na FB, który wrzuca różne literackie cytaty i pamiętam, że te z Gospodinowa mi się podobały. Dzięki za polecenie!

Cichy (2021-02-08 23:07:39)

Fizykę smutku niedawno czytałem i mocno mi nie podeszła - trochę dobrej frazy jest, ale fabuła szczątkowa, a im dalej w las, tym trudniej orzec, co autor miał na myśli i czy w ogóle on sam to wiedział...

Arek (2021-02-26 20:29:51)

Czytałem parę tekstów tego Wichy w "Piśmie", nuda niesamowita.