Blogrys

Obejrzane w 2020: Dobre niezłe seriale (2)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Część druga i ostatnia. Zaczynamy od oczywistości, ale zaraz potem dwa tytuły, o których prawdopodobnie nigdy nie słyszeliście. A szkoda.



Star Trek: The Next Generation (1987)
(sezon 1)

Jedną z fandomowych odznak dostałem za obejrzenie – z niekłamaną przyjemnością, pomimo kartonowych planet – trzech sezonów oryginalnego Star Treka. Kwestią czasu było zabranie się za Następne pokolenie, najsłynniejsze z wydań Rodenberry'owskiej franczyzy.

Łatwo nie było. Spróbowałem raz – i odbiłem się od drewnianej gry aktorskiej, drętwych dialogów, nudnych fabuł. W przypadku TOS-a szło tłumaczyć niedoróbki metryką. Kiepski warsztatowo serial z lat 60-tych potrafi być czarujący; kiepski warsztatowo serial z lat 80-tych jest przede wszystkim kiepski.

Pomyślałem, że będę oglądał tylko odcinki dobre lub ważne dla ogólnej fabuły. W Internecie nietrudno o pieczołowite zestawuenia. Niestety, ten pomysł także spalił na panewce, bo przecież seriale typu Star Treka należy oglądać albo wcale, albo w całości – dla bohaterów, dla smaczków, dla wpadek, dla epizodów, które nieoczekiwanie nam się podobają, chociaż wszyscy usilnie nam wmawiali, że są złe.

Zachęcany przez Sejiego spróbowałem po raz trzeci i tym razem zdołałem obejrzeć cały premierowy sezon. Wpierw przyjemność była kłamana, ale mniej więcej w połowie zrobiła się szczera. Fajne odcinki? Przyznaję, niewiele: stuprocentowo holodekowy The Big Goodbye, Datacentryczny Datalore, połowicznie holodekowy 11001001, Klingonowy Heart of Glory, oldschoolowy Skin of Evil, fenomenalny Conspiracy. Pozostałe są słabe albo cringe'owe – jednak wciągają, jak to Star Trek.

Znawcy mówią, że od trzeciego sezonu robi się bardzo dobrze. Wierny fandomowym ideałem nie zamierzam przeskakiwać drugiego.

Sånn er Norge (2020)
(Taka jest Norwegia)

Wyobraźcie sobie rzecz następującą:

TVP zatrudnia, dajmy na to, Andrzeja Grabowskiego (no bo już nie Dariusza Gnatowskiego ani Ryszarda Kotysa), i każe mu wygłosić, w godzinach największej oglądalności, długi, socjologiczny wykład o Polsce. Prelekcja posiada popularyzatorską formę, ale nie stroni od liczb, faktów, dat. Inteligentnie i z dowcipem zgłębia związki przyczynowo-skutkowe i próbuje oddzielić je od przypadkowych korelacji.

Grabowski gada w studiu z publicznością, lecz z paroma drobnymi wyjątkami nie wchodzi z nią w interakcje. Kamera cały czas trzyma go w kadrze. Z tyłu zaś widzimy duży ekran, na którym wyświetla się PowerPoint z wykresami.

Przerywniki filmowe? Nie. Szybki montaż? Nie. Politykowanie? Nie. Słabe żarty? Nie. Jakiekolwiek sztuczki mające na celu utrzymać uwagę zblazowanego widza? A co to, socjologia Polski sama się nie obroni?!

Wyobraźnia was zawiodła? Cóż, TVP jest lata świetlne za norweską publiczną telewizją i nie przyzwyczaiła swych widzów do podobnych treści. Lepiej niech ten Grabowski zatańczy.

Tymczasem Harald Eia, komik i socjolog, wykładał w zeszłym roku na antenie NRK w piętnastu odcinkach trwających średnio po kwadrans. Szukał odpowiedzi na pytanie, dlaczego w Norwegii tak dobrze się żyje, co potwierdzają wszystkie międzynarodowe rankingi. Nie chodzi bynajmniej o naftę – zapytajcie przeciętnego obywatela Arabii Saudyjskiej czy Wenezueli – lecz o kapitał zaufania społecznego gromadzony mozolnie od lat pięćdziesiątych minionego wieku, który nakręca „dobre spirale” w polityce i gospodarce.

Przykład? Proszę bardzo: W Norwegii od dziesiątków lat funkcjonuje sprawny system ogólnokrajowych negocjacji płacowych, w ramach których przedstawiciele związków zawodowych i związków pracodawców wspólnie dbają o to, żeby skala zarobkowa się nie rozciągnęła. Oto zaplecze magicznego skandynawskiego socjalizmu.

Czy norweskiemu dobrobytowi może coś zagrozić? Tak. Imigranci. Jeżeli w kraju pojawi się zbyt dużo przybyszy z innych kręgów kulturowych, którzy nie znają, nie rozumieją i nie przestrzegają niepisanych zasad – nie dlatego, że są złośliwi, lecz dlatego, że nie zinternalizowali ich w dzieciństwie – to zaufanie społecznie będzie erodować.

Problem sprowadza się w dużej mierze do kwestii socjalu, ale nie chodzi tu tylko o stereotypowy pogląd, że zbyt wiele osób pobiera go z rozleniwienia. Sedno sprawy wiąże się raczej ze strukturą rynku pracy. Norwegia, jako nowoczesne państwo, orientuje się na specjalistów. Dla przyjezdnych z wykształceniem podstawowym wakatów siłą rzeczy będzie brakować

Na całe szczęście – i tego też dowiemy się od Eii – wciąż daleko do negatywnych trendów, którymi straszą prawicowi alarmiści.

Cold Case Hammarskjöld (2019)
(film dokumentalny podzielony na trzy odcinki)

Dag Hammarskjöld, szwedzki ekonom, dyplomata, mój ulubiony aforysta, pełnił funkcję Sekretarza Generalnego ONZ od kwietnia 1953 r. Był drugą, po Norwegu Trygve Lie¹, osobą wybraną na to stanowisko. Zginął 18 września 1961 r., niespełna pięćdziesięcioletni. Jego samolot rozbił się w Północnej Rodezji, gdy Hammarskjöld leciał negocjować zawieszenie broni w trakcie Kryzysu Kongijskiego.

Okoliczności katastrofy nie wyjaśniono do końca, chociaż istnieją mocne dowody na zestrzelenie. Przez kogo? Nie wiadomo. Zimna Wojna osiągała właśnie apogeum. Śmierć Sekretarza Generalnego była na rękę wielu frakcjom.

Prawie sześćdziesiąt lat potem do Zambii jedzie Mads Brügger, niepokorne dziecko duńskiej dokumentalistyki. Jakie są szanse na wyjaśnienie jednej z największych zagadek XX wieku po ponad pół wieku? Niewielkie. I właśnie w momencie, w którym ekscentryczny Duńczyk sobie to uświadamia, robi się naprawdę ciekawie.

Reżyser Ambasadora i Kreta (którymi zasłużył sobie na wilcze bilety w Liberii i Korei Północnej) odstawia bowiem sprawę Hammarskjölda na boczny tor i wskakuje z ochotą do świeżo odkrytej króliczej nory. Rusza tropem złowrogiego SAIMR-u – Południowoafrykańskiego Instytutu Badań Morskich, lecz akronim ten należy rozwijać w grubym cudzysłowiu – głęboko zakonspirowanego zrzeszenia białych suprematystów² dowodzonych przez enigmatycznego komandora Maxwella, zawsze noszącego się na biało. Otóż wiele wskazuje na to, że samolot Hammarskjölda został zestrzelony przez SAIMR-owskiego najemnika zza sterów myśliwca. Dlaczego? Cóż, ma to niechybny związek z projektem Instytutu dążącym do rozprzestrzeniania wirusa HIV na kontynencie afrykańskim wśród czarnoskórych celem utrzymania białej supremacji.

Jeżeli poprzedni akapit wydał Wam się żywcem przeniesiony z fabuły Bonda – ze SPECTRE-m zastąpionym SAIMR-em – zrozumieliście już clou mojej rekomendacji. Cold Case Hammarskjöld jest cudownie niejednoznaczny. Trochę telewizyjny reportaż, trochę autorski dokument, trochę mockumentary, trochę dokumentalny metakomentarz, a przede wszystkim wspaniałe ćwiczenie z teorii spisku. Nie wiadomo, czy reżyser kręci to wszystko na serio, czy robi nas w jajo – a jeżeli w jajo, to czy taki od początku był jego zamysł, czy też ukształtował swój dokument na gorąco.

Perełka, chociaż chyba tylko dla koneserów. Polecam.


¹ Jedną z mych największych osobistych niespodzianek minionej wiosny było zupełnie przypadkowe odkrycie zapuszczonego grobu Trygvego Lie na cmentarzu przy Grorud w Oslo.

² Słownik PWN podaje, że „suprematysta” jest przedstawicielem „suprematyzmu”, czyli kierunku w malarstwie należącego do nurtu abstrakcji geometrycznej. Doprawdy nie wiem, jak inaczej przetłumaczyć określenie „white suprematist”.