Blogrys

Filmorys (26)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

the_shawshank_redemption-kadr

W minionym roku uprawiałem gatunek mikrorecenzji filmowej (zawsze dokładnie tysiąc znaków!) intensywnie. Przedstawiłem w ten sposób 60 tytułów. Pora na przerwę. Następny Filmorys nastanie nieprędko.

 

Skazani na Shawshank
(The Shawshank Redemption; 1994)

Stephen King nie ma szczęścia do ekranizacji. Jednak może się pochwalić, iż na podstawie właśnie jego minipowieści nakręcono film wszech czasów. „Skazani na Shawshank” są zasłużonym numerem jeden na liście IMDB, choć w roku swojej premiery przegrali walkę o widza i o Oskary z „Pulp Fiction” i „Forrestem Gumpem”.

O wybitności więziennej epopei – wydarzenia rozgrywają się wszak na przestrzeni 20 lat – przesądziło mistrzowskie manewrowanie pośród gatunków. „Skazani...” rozpoczynają się jak dramat sądowy, potem płynnie przechodzą w sensację o brutalnym życiu za kratami. Środkowa część filmu to dobrze rozpisana obyczajówka z frapującymi postaciami. Akt trzeci skręca w kierunku thrillera, a zakończenie proponuje nam jeden z najsłynniejszych happy-endów w historii kina. Poza tym należy zaznaczyć, że reżyser i scenarzysta Frank Darabont wyminął wszystkie warsztatowe pułapki. Nie uświadczymy tu melodramy ani flashbacków, zaś kompozycja finałowej sceny stanowi dowód wielkiego wyczucia rzemiosła.

★★★★★

Footloose
(1984)

footlooseNajlepszą sceną jest szalony, solowy taniec boskiego Kevina Bacona do piosenki „Never” Moving Pictures. Dwudziestosześcioletni Bacon, który w „Footloose” zagrał zbuntowanego nastolatka Rena (a może wcale nie nastolatka? może Ren wiele razy nie zdał do następnej klasy?), odstawia trzyminutowe, jednoosobowe show w wyludnionym magazynie, by wyładować frustrację swojego bohatera.

Ren ma liczne powody do odczuwania egzystencjalnego napięcia: w nowej szkole jest outsiderem; z dziewczyną mu się nie układa; sztywna obyczajowość miasteczka Bomont, w którym nawet tańczenia zakazano, krępuje jego młodzieńczą energię.

„Footloose” uchodzi za film przeciętny i kultowy jednoczenie. Jego główny, prawdopodobnie jedyny atut stanowi właśnie Bacon, który faktycznie stworzył charyzmatyczną kreację i przy okazji pokazał światu fajną stylowę (zadziorna fryzura plus wąski czarny krawat do czarnej skórzanej kurtki). Cała reszta podobać się będzie tylko ludziom, którzy w 1984 r. mieli dokładnie osiemnaście lat.

★★☆☆☆

Equilibrium
(2002)

equilibrium-posterFascynują mnie takie filmy: z monumentalnymi ambicjami, które chwieją się jednakże w warsztatowych posadach, osuwają powoli w przepaść kiczu, lecz mimo wszystko wychodzą ze starcia z gatunkiem zwycięsko. Ba! Dziesięć lat temu, gdy kino spod znaku łubudu kręciło mnie bardziej, uznałem nawet „Equilibrium” za film lepszy – w swojej lidze! – od „Obywatela Kane'a” (sic!). Zaimponował mi podówczas montaż, zimmerowska muzyka (choć tym razem nie samego Hansa Zimmera, tylko jego wieloletniego współpracownika) oraz kamienna facjata Christophera Bale'a, który doskonale zrozumiał, o co chodzi w roli. Pod tymi względami nic się nie zmieniło. Owszem, im bliżej końca, tym bardziej skróty scenariuszowe testowały moją cierpliwość i mięśnie ramion rwące się do góry w geście odwieszenia niewiary. Niemniej, „Equilibrium” przeszczepił w matriksową estetykę i futurystyczną scenerię dystopijne pomysły Orwella (skrajny totalitaryzm) oraz Huxleya (kontrola emocji). Dziesięć lat minęło, a ja ponownie to kupuję.

★★★★☆

Morderstwo w Orient Ekspresie
(Murder on the Orient Express; 2017)

Na początku finałowego rozdziału Hercules Poirot w akcie – pozorowanej? – desperacji pokazuje pannie Debenham listę dziesięciu pytań, na które nie potrafi znaleźć odpowiedzi. Gdzież mi tam do arcybłyskotliwego Poirot; moja skromna lista składa się z trzech pozycji.

Czy najnowsza, skrząca od hollywoodzkich gwiazd wersja „Morderstwa...” się broni? Jako tako, głównie za sprawą budżetu i genialnego pomysłu na zagadkę kryminalną. Bądź co bądź, literacki pierwowzór spod pióra A. Christie uchodzi za jeden z najlepszych kryminałów wszech czasów.

Pytanie drugie: Czy Kenneth Branagh sprawdził się jako Poirot? Ja go kupuję, aczkolwiek nie ulega wątpliwości, że w tej kreacji szekspirowska charyzma odesłała do lamusa kanoniczną zdziwaczałość. Miłośnicy Davida Sucheta będą niepocieszeni.

I wreszcie: Czy film ogląda się z napięciem? Niestety nie. Środkowa część, w której Poirot przesłuchuje podejrzanych i rozwiązuje ponurą zagadkę, została położona. Ciekawe, jak z materiałem poradziłby sobie Fincher.

★★★☆☆

murder_on_the_orient_express

21
(2008)

21-movieRok 2017 r. zapisze się w historii kina jako ten, w którym zdemaskowany został Kevin Spacey. Przez ostatnich dwadzieścia lat zafascynowani jego kreacjami widzowie zastanawiali się, jak to możliwe, że taki sympatyczny facet – bo przecież każdy aktor z założenia jest miły – potrafi tak przekonująco wcielać się we wrednych, śliskich typów. W końcu wyszło szydło z worka: Spacey nigdy w gruncie rzeczy nie musiał udawać. Po prostu okresowo wymieniał charakter biseksualnego drapieżnika na emploi morderców lub skorumpowanych prezydentów. Zła energia złej energii pokrewna.

W „21” zagrał natomiast apodyktycznego profesora matematyki i hazardzistę, który wymyśliwszy statystycznie niezawodną metodę wygrywania w blackjacka zarabia grube pieniądze w Las Vegas rękami swoich najzdolniejszych studentów. Scenariusz oparty na faktach jest miałki, chociaż film ogląda się nieźle ze względu na kasynową tematykę i solidną obsadę. Obok Spaceya zagrali Jim Sturgess (jako student) i Laurence Fishburne (badguy).

★★★☆☆

Simpsonowie: Wersja kinowa
(The Simpsons Movie; 2007)

the_simpsons_movieDawno temu oglądałem „Simpsonów” pasjami. Na film jednak się nie załapałem. Toteż nic dziwnego, że znający mój gust kolega namawiał mnie do pełnometrażowej wersji od roku premiery, czyli od okrągłej dekady.

Nareszcie obejrzałem. O dziesięć lat za późno. Albo nawet i o dwadzieścia. Jestem bowiem jedną z nielicznych chyba osób, które uważają, że formuła serialu wyczerpała się po mniej więcej dziesięciu sezonach, pod koniec lat dziewięćdziesiątych.

Wcześniej „Simpsonowie” byli arcypomysłową (formalnie, charakterologicznie, fabularnie) satyrą społeczną skrzyżowaną z familijnym sitcomem i obfitującą w autentycznie zabawne skecze. Potem dowcip gwałtownie się skończył – mam wrażenie, że wręcz z sezonu na sezon, chociaż nie pamiętam, w którym momencie odcinki zrobiły się seryjnie nużące. „Simpsonowie” przemienili się w osobliwą telenowelę.

Wersja kinowa stanowi w moich oczach próbę podźwignięcia tej legendarnej produkcji, tchnięcia w nią blockbusterowej energii. Ogląda się nieźle... ale po co?

★★★☆☆

Śnięty Mikołaj 2
(The Santa Clause 2; 2002)

santa_clause_2Po wigilijnej wieczerzy, oglądając jednym okiem przypadkowy film familijny – dosłownie jednym okiem, siedziałem bowiem z boku telewizora – przeżyłem podwójną epifanię. Toż to sequel tej fajnej komedii świątecznej, którą widziałem na HBO w wieku dziesięciu lat! Tim Allen przemienił się w Świętego Mikołaja, urosła mu broda i brzuch, i teraz co roku musi objeżdżać świat z prezentami.

W drugiej części nasz bohater wyrusza na matrymonialne poszukiwania, podczas gdy despotyczny sobowtór o drewnianej twarzy w castrowskim stylu pragnie przejąć kontrolę nad „Elflandią”. Tandetne? Owszem, lecz to przecież nie jest kino z aspiracjami.

Epifania druga polegała na tym, że w przyszłą panią Mikołajową wcieliła się Elizabeth Mitchell, którą zapamiętaliśmy z serialu „LOST” jako ponętną doktor od zapładniania. „Śnięty Mikołaj 2” rzucił przy okazji wyzwanie genderystom: kobietom w prezencie wręcza się lalki i kuchenki, zaś dyrektorka szkoły rezygnuje bez oporów z kariery, by poślubić brodatego patriarchę.

★★★☆☆