Blogrys

Sympatia do diabła

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

woland_berlioz

„…Jam częścią tej siły,
która wiecznie zła pragnąc,
wiecznie czyni dobro."

— J.W. Goethe, „Faust"

Michał Bułhakow to szczególna i tragiczna postać rosyjskiej – radzieckiej – literatury. Urodzony w Kijowie, był jednym z siedmiu synów wysoko postawionego urzędnika państwowego, teologa i znanego eseisty. Skończył medycynę, przez czas jakiś praktykował na smoleńskiej prowincji. W 1919 r. porzucił zawód i zajął się pisarstwem.

Jego twórczość cieszyła się początkowo wielkim uznaniem Stalina. W latach dwudziestych Bułhakow był wręcz (mimowolnym?) protegowanym dyktatora. Wkrótce jednak komunistyczna krytyka rozpętała nagonkę na pisarza. Względy wielkiego szefa bolszewii uratowały go przed więzieniem, lecz nie uchroniły przed zakazem publikacji.

Wpędzony w depresję Bułhakow spalił pierwszą wersję swej najwybitniejszej powieści, Mistrza i Małgorzaty. Wrzucił do ognia bruliony z gotowym rękopisem, któremu – po napisaniu na nowo i wydaniu w latach sześćdziesiątych, ćwierć wieku po śmierci autora – przeznaczone było stać się jednym z arcydzieł literatury światowej.

„Los oszczędził Bułhakowi drastycznych represji, lecz przeprowadził go za to przez piekło nienawiści, zapoznania, niezrozumienia. Przekonany o swoim literackim posłannictwie i w ogóle posłannictwie literatury (…) uporczywie pisał, choć odebrano mu możliwość dotarcia do czytelnika. Co może być większą tragedią dla pisarza?”, mówiła w posłowiu Jadwiga Śliszowa.

mistrz_i_malgorzata-01 Wydanie amerykańskie, 1994

Czy warto streszczać początek Mistrza i Małgorzaty niczym w szkolnym wypracowaniu? Tak, bo jest o czym opowiadać. Opus magnum Bułhakowa stanowi bezcenny przypadek książki z najwyższej półki literatury odznaczającej się jednocześnie mocnym, sensacyjno-fantastycznym otwarciem. Jeśli więc ktoś jeszcze jej nie zna, najlepszą zachętą będzie nie hermetyczny zachwyt nad religijnymi konotacjami lub szkatułkową konstrukcją, lecz bezwstydny, prymitywny referacik pierwszego rozdziału. Pozostałych tymczasem niech wspomnienie dziwnego zdarzenia na Patriarszych Prudach skłoni do odświeżenia lektury.

Kiedy zachodziło właśnie gorące wiosenne słońce, na Patriarszych Prudach zjawiło się dwu obywateli. (…) Ten pierwszy był to Michał Aleksandriowicz Berlioz, redaktor miesięcznika literackiego (…) towarzyszył mu zaś poeta Iwan Nikołajewicz Ponyriow, drukujący się pod pseudonimem Bezdomny.

Trzon akcji osadzono w stalinowskiej Moskwie lat trzydziestych. Podczas przechadzki po miejskim parku dwaj literaci nieoczekiwanie spotykają zagadkowego cudzoziemca. Wywiązuje się dyskusja na tematy teologiczne, podczas której obcy, przedstawiający się jako profesor Woland, ekspert od czarnej magii, opisuje dokładnie scenę spotkania Poncjusza Piłata z Jezusem Chrystusem, dając niedwuznacznie do zrozumienia, że był jego bezpośrednim świadkiem. Z ust cudaka pada też autorytatywne stwierdzenie, iż redaktor Berlioz zginie jeszcze tego samego dnia pod kołami tramwaju.

Literaci obawiają się, iż chory mężczyzna może okazać się niebezpieczny. Berlioz zostawia cudzoziemca na ławce pod czujnym okiem kolegi, a sam biegnie po pomoc. Kilkadziesiąt metrów dalej traci równowagę poślizgnąwszy się na rozlanym oleju (słonecznikowym, Annuszkowym) i upada na szyny. Nadjeżdżający tramwaj go gilotynuje.

Profesor Woland wymyka się z rąk osłupiałego Bezdomnego. Na wpół oszalały poeta rusza do siedziby stowarzyszenia literackiego, by poinformować szacowne kolegium o śmierci Berlioza. A to dopiero początek niesłychanego – i jak wkrótce wyczytamy między wersami, wielkanocnego, ale Wielkanoc była wszak w ateistycznej Rosji zakazana – weekendu1.

mistrz_i_malgorzata-02 Wydanie amerykańskie, 2016

Gdyby ktoś poszukiwał pomostu prowadzącego z literatury gatunkowej do pięknej – gdyby ktoś przejedzony kryminałami, fantastyką bądź tomiszczami historycznymi zapragnął przebyć inicjację wprowadzającą w „arkana” poważniejszej prozy spod znaku powolnej lektury, krytycznego namysłu i podwójnych den – Mistrz i Małgorzata jest powieścią wręcz wymarzoną. Ze względu na wartką akcję i wielowątkową fabułę jej pierwszą połowę pochłania się jednym tchem. Zanim się spostrzeżemy, zostaniemy za uszy wciągnięci w połowę drugą, gdzie narracja spowalnia, a do melodii śmiechu i strachu dołącza trzecia – zadumy i smutku.

Po pewnym czasie wśród splątanych planów, z ciżby postaci skonfundowanych czarną magią Wolanda wyłaniają się tytułowi bohaterowie: bezimienny Mistrz – alter-ego autora powieści – oraz jego ukochana Małgorzata. Książka zamienia się w historię miłosną z pogranicza radzieckiej szarzyzny i nadnaturalnej rzeczywistości. Akurat te rozdziały mam za stosunkowo najsłabsze, ponieważ wielka miłość u Bułhakowa wypada rzewliwie, a na domiar złego nie zapałałem czytelniczą sympatią do cokolwiek rozkapryszonej Małgorzaty. Zagorzali zwolennicy powieści mogą śmiało do mnie strzelać za ten osąd niczym enkawudziści do diabelskiego kocura. Ja będę się beztrosko bujać na żyrandolu osobistej opinii.

mistrz_i_malgorzata-03 Wydanie amerykańskie, 2007. Nic nie poradzę, że wydania amerykańskie MiM-a mają ciekawe okładki!

Nie oznacza to bynajmniej, że druga połowa Mistrza i Małgorzaty nie jest dobra. Wprost przeciwnie: Splecenie historii tytułowych bohaterów z wyczynami szajki Wolanda oraz z dalszym ciągiem opowieści o Poncjuszu Piłacie nadaje książce absolutnie niepowtarzalny charakter. Właśnie wspaniały portret psychologiczny rzymskiego prokuratora, któremu – niesłusznie? słusznie? – przypadła po wsze czasy rola nowotestamentowego łajdaka, rozmowa z Jezusem i opis późniejszych, rozrywających duszę wyrzutów sumienia wynoszą powieść Bułhakowa na literackie szczyty. Pisarz przenicował fundament ideologii chrześcijańskiej, wywrócił do góry nogami Ewangelię, wykpił ją i uwznioślił zarazem.

Między okładkami Mistrza i Małgorzaty zmieszczono świat cały, a nawet trzy złączone światy. Pod bystrym wzrokiem kota Behemota miesza się komedia i groza, religia i polityka, historia i miłość, sensacja i zaduma. Dorzeczne pióro autora utrzymuje książkę z daleka od otchłani groteski. Fabuła do samego końca rozwija się logicznie, trzy główne wątki zlewają się w finale w przepięknym zakończeniu. Nic tylko czytać.

Słówko o przekładach powieści na język polski. Autorami tłumaczenia kanonicznego, z końca lat sześćdziesiątych, są Irena Lewandowska i Witold Dąbrowski. W latach dziewięćdziesiątych Mistrza i Małgorzatę przełożył ponownie Andrzej Drawicz. Dwa lata temu ukazały się kolejne tłumaczenia: rodziny Przebindów suto opatrzone przypisami (niektórzy uważają, że zespół mąż-żona-syn przegiął z ich ilością), oraz Krzysztofa Tura z podtytułem Czarny mag, uzupełnione wcześniejszymi wariantami powieści.

mistrz_i_malgorzata-04 Wreszcie! Wydanie rosyjskie, 2013.

Mistrz i Małgorzata byli wielokrotnie ekranizowani. Polecam Waszej uwadze czteroodcinkowy spektakl Teatru Telewizji z końca lat osiemdziesiątych. Znakomite kreacje stworzyli Gustaw Holoubek jako Woland, Zbigniew Zapasiewicz jako wyniosły Piłat, Janusz Michałowski jako Fagot oraz uwodzicielska Anna Dymna jako Małgorzata. Rzecz do znalezienia w Internecie (szukajcie po tytułach odcinków), chociaż nie na YouTubie. Na tubce wisi zaś dziesięcioodcinkowy serial telewizyjny produkcji rosyjskiej z 2005 r. z polskim lektorem. Obie adaptacje odznaczają się wiernością (w przeciwieństwie do Małgorzaty, MSPANC), ogląda się je wybornie, jednakże wersja zabużańska zdecydowanie góruje budżetem oraz walorami produkcyjnymi nad przywiślańską.

Przynajmniej dwukrotnie przenoszono też na ekran wątek „piłatowski”. Andrzej Wajda nakręcił w 1971 r. film pt. Piłat i inni, zaskakująco udany pomimo ostentacyjnie postmodernistycznej scenografii (Piłat wydaje wyrok w ruinach autentycznej nazistowskiej budowli w Norymberdze, Jezusa krzyżują na wysypisku śmieci obok erefenowskiej autostrady, tajny agent Piłata chodzi po „Jerozolimie” w długim płaszczu w stylu Stasi), z Janem Kreczmarem, Wojciechem Pszoniakiem, Danielem Olbrychskim, Andrzejem Łapickim i Markiem Perepeczko. Istnieje też zwyczajna, godzinna adaptacja produkcji BBC z 1991 r. pt. Incident w Judei.

Mick Jagger też zaczytywał się w Bułhakowie!

____________________
1 Popełniam tutaj podwójne wykroczenie językowe, bo nie dość, że anachronizuję, to na dodatek anglicyzuję.  Czy w sowieckiej Rosji na zakończenie tygodnia mówiło się weekend? Sądzę, że nie, ale inne określenie nie przychodzi mi do głowy... ani do internetowych słowników. Soboty nie były zresztą wówczas wolne, więc pewnie pojęcie weekendu pod żadną postacią nie było obywatelom znane.

Powyższy tekst jest głęboko przeredagowaną wersją recenzji, oczywiście mojego autorstwa, która dawno temu ukazała się w magazynie Inkluz. Wszystkie okładki zaś wziąłem stąd – pod linkiem znajdziecie zestawienie 75 (!) okładek Mistrza i Małgorzaty pochodzących z wydań z całego świata.

Za ilustrację nagłówkową posłużył mi kadr z rosyjskiego serialu. Na ławeczce na Prudach siedzą sobie Berlioz z Wolandem.

Wpis jest częścią cyklu poświęconego książkom przeczytanym przeze mnie w 2017 r. Ciąg dalszy nastąpi.

 






Komentarze

G. (2018-01-16 11:09:43)

weekend w ZSRR? chyba jestes wrogiem ludu ; ) oni zamiast weekendow mieli subotniki, co prawda brali w nich udzial glownie czlonkowie Komsomolu ale za to z jakim entuzjazmem
okladki... bardzo ciekawy zbior, interesujaca jest ta z polskiego wydania (nr. 53) z 1992 r., autentyczne freski na murze pochodza z klatki schodowej przy ul. Sadowej 10, gdzie w mieszkaniu Berlioza goscil Woland ze swoja swita, malunki na scianach pozostawili fani tworczosci M. B., niestety, podczas jakiegos remontu administrator budynku bezpowrotnie je usunal
nie pamietam czy czytales z polki ; ) 'Zapiski na mankietach'?, to wlasnie zbior opowiadan z lekarskiej praktyki na smolenskiej prowincji, IMO genialny a niedoceniany w tworczosci M. B.

Borys (2018-01-16 17:08:35)

O, to ciekawostka z tymi malunkami na ścianie, chyba mało kto o tym wie. Nie, "Zapisków na mankietach" nie czytałem, ale pamiętam, jak kiedyś przed wizytą u dentysty straszyłeś mnie okrutnie Bułhakowską opowieścią o pacjencie, któremu wyrwano ząb razem z kawałkiem kości w żuchwie. :(