Hitler w dużym pokoju
tv ::: 2017-12-11 ::: 1030 słów ::: #630
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Obejrzałem polecony mi przez kol. ob. Arka półtoragodzinny dokument pt. Wojownicy rasy (tytuł oryginalny: Rasekrigerne) wyprodukowany przez norweską telewizję publiczną NRK. Rzecz świeżutka jak Adolf w 1933 r. Swą premierę telewizyjną miała raptem tydzień temu.
Enerkowscy reporterzy przez dwa lata obserwowali z bliska członków Nordyckiego Ruchu Oporu (NMB, od Den nordiske motstandsbevegelsen), neonazistowskiej organizacji założonej w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Rozmawiali z jej szefami, towarzyszyli łysym szeregowcom na wiecach, demonstracjach, zjazdach i nożowych piknikach.
Skandynawskie służby bezpieczeństwa uważają NMB za najniebezpieczniejsze skrajnoprawicowe ugrupowanie w regionie. Dwa lata temu szwedzkie skrzydło utworzyło partię. Następne wybory parlamentarne odbędą się za rok; zobaczymy, jak powiedzie się brodatym, wytatuowanym chłopakom w demokratycznej walce o władzę.
NRK pragnęło przedstawić „Nordyków” w neutralnym, obiektywnym świetle. Dokumentaliści na ich prośbę nie stosują określeń „naziści” ani „neonaziści”, które NMB uważa za polityczne obelgi ustawiające apriorycznie optykę dyskusji. W Wojownikach rasy członkowie ugrupowania są więc konsekwentnie nazywani „narodowymi socjalistami”, zgodnie z ideologią, z którą się utożsamiają.
Simon Lindberg
Zamiar neutralności zrealizowano w stu procentach. Reporterzy przeprowadzili wywiady m.in. z Simonem Lindbergiem i Håkonem Forwaldem, przywódcami odpowiednio szwedzkiej i norweskiej frakcji NMB. Pytania są proste, konkretne. „Kto jest twoim wzorem do naśladowania?”. „Jakie jest wasze zadanie?”. „Co sądzisz o Holokauście?”. „Czy rozmawiałbyś ze mną, gdybym był Żydem?”. Przepytywani nie owijają w bawełnę. „Politycznie rzecz biorąc: Hitler”. „Walka z homoseksualnym lobby”. „Systematyczna eksterminacja narodu żydowskiego w czasie Drugiej Wojny Światowej się nie wydarzyła”. „Nie, nie moglibyśmy rozmawiać, gdybyś był Żydem [śmiech]”. Tylko na jedno pytanie udzielają oględnej odpowiedzi. „Ilu was jest?”. „Nie powiem”. „Dlaczego?” „Liczy się jakość członków, nie ilość”.
Żadnych adnotacji czynić nie będę. Dokument w obiektywny sposób sportretował środowisko skandynawskich neonazistów. Wielka to sztuka. Nietaktem z mojej strony byłoby więc wyrażać własną opinię na temat NMB. Niech każdy wyrobi ją sobie sam. Wojowników rasy w ślad za Arkiem gorąco polecam, wersja z angielskimi napisami dostępna jest tutaj. Nie mam pojęcia, czy i kiedy pojawi się tłumaczenie polskie.
Poniżej komentuję cztery sprawy. Będzie mowa o kłamstwie Holokaustu, niezwykłych babciach, szwedzkiej policji i norweskiej telewizji. Vorwärts!
Po pierwsze, nie rozumiem uporu, z jakim współcześni narodowi socjaliści zaprzeczają Holokaustowi. Według mnie rozsypuje się tutaj ich etyczna logika. Uwielbiamy Hitlera, popieramy z całego serca nazistowską doktrynę, pragniemy dominacji białej rasy, wypowiadamy wojnę liberalnej demokracji, nienawidzimy gejów, Żydów, czarnych i tak dalej… ale uważamy jednocześnie Holokaust za paskudną zmowę historyków. Żydzi, owszem, byli zamykani w obozach koncentracyjnych, ale nikt ich systematycznie nie eksterminował. Znaczący spadek liczby ludności żydowskiej w Europie na przełomie lat trzydziestych i czterdziestych należy tłumaczyć masową emigracją do USA i epidemiami tyfusu. Heh.
Skąd takie podejście? Widzę dwa możliwe wyjaśnienia. Być może nowoczesnym narodowym socjalistom wydaje się, że jeżeli w tej kwestii staną wyrachowanym okoniem, wydadzą się sympatyczniejsi opinii publicznej i łatwo zyskają poparcie społeczeństwa. Jasne.
Wytłumaczenie alternatywne brzmi natomiast tak, że oni naprawdę nie rozumieją, iż Holokaust był logistycznie genialnym zwieńczeniem narodowosocjalistycznej doktryny. Bardzo proszę nie napuszczać na mnie ducha Szymona Wiesenthala. Słowa „genialny” używam oczywiście bez grama aprobaty moralnej. Chodzi o to, że Goebbels i spółka byliby chyba wütend nie na żarty, gdyby dowiedzieli się, że ich duchowi spadkobiercy – na dodatek aryjscy! – wypierają się największego dzieła NS.
Czy nie rozsądniej byłoby zaprzeczać Holokaustowi i jednocześnie odżegnywać się od nienawiści do innych ras? Albo twierdzić, że Holokaust, owszem, odbył się, ale był zbrodnią, gdyż Żydów należało raczej masowo wysiedlać do Afryki? Czy nie uczciwiej byłoby pójść na całość i powiedzieć, tak po kurtzowsku, że jeden Holokaust już był, a NMB szykuje się obecnie do kolejnego?
Po wtóre, hierarchicznie trzeciorzędną, lecz w gruncie rzeczy pierwszoplanową bohaterką Wojowników rasy jest dziewięćdziesięciolatka Vera Oredsson, urodzona w 1928 r. córka Szwedki i niemieckiego narodowego socjalisty, dumna eks-członkini Hitlerjugend i honorowa członkini NMB. W dużym pokoju wisi u niej portret Hitlera („dzięki niemu czuję się bezpiecznie”), na tapecie w komputerze też ma ustawionego Hitlera. Pod tym pierwszym Hitlerem leży elegancka, wyhaftowana swastyka. „Zrobił ją mój wnuczek w przedszkolu. W przedszkolu nie pozwoliliby mu oczywiście wyhaftować wszystkiego, więc tam zrobił czerwony otok, a resztę dokończył w domu z ojcem”.
Vera swojego pierworodnego syna ochrzciła imionami Tord Rommel. Logika chwieje się po raz kolejny: czyż Rommel nie stał się z czasem politycznym przeciwnikiem Hitlera „Trond Göring” brzmiałoby lepiej, tym bardziej, że mąż Very miał na imię Göran.
Vera jest z aparycji typem dobrotliwej babinki. Gdy po raz pierwszy widzimy Hitlera w jej pokoju, dysonans poznawczy wali nas zdrowo po głowie. Aż chce się ułożyć dowcip o niegrzecznym wnuczku-niejadku, którego rozeźlona babcia wysyła za karę na godzinkę do gazu. Jednak byłby to nieuczciwy kawał; Vera wszak w Holokaust też nie wierzy i denerwuje się, gdy reporter drąży temat. Dobry humor na szczęście szybko wraca i babcia demonstruje nam różne odmiany hitlerowskiego pozdrowienia.
Enerkowski dokument jest na poły opowieścią o NMR, na poły portretem tej fascynującej postaci, która w ostatniej scenie podlewa kwiaty na grobie męża i wzruszona prosi Hitlera w niebie, żeby zaopiekował się jej Göranem.
Po trzecie, z Wojowników rasy dowiedziałem się o istnieniu w Szwecji tzw. policji dialogowej, oddzielnej umundurowanej jednostki, która w czasie demonstracji pełni funkcję pośredniczącą pomiędzy demonstrującymi a regularnymi oddziałami prewencji. Znakomity pomysł, chyba zupełnie nieznany w Polsce. Inna rzecz, że podczas marszu narodowych socjalistów w Sztokholmie policja dialogowa (umyślnie lub nie) zostawiła ich na pewien czas samych. Akurat tak się złożyło, że NMB weszło wtedy do młyna zastawionego przez prewencję. Skończyło się pałowaniem, ale…
Szwedzkie oddziały prewencji nie prezentują się w tym dokumencie imponująco. Z niejakim trudem wygrywają krótką potyczkę z kilkudziesięcioma narodowymi socjalistami. Tamci co prawda dzierżą tarcze, ale żaden z nich, o dziwo, nie przejawia szczególnej agresji. (Akurat wtedy. W innym fragmencie filmu widzimy fińskiego aktywistę spod znaku czarnej strzałki, który jednym kopnięciem zabija człowieka na miejskim placu). Gdyby na ulicę Göteborga wyszło tysiąc młodych, silnych, zdeterminowanych, uzbrojonych imigrantów, obawiam się, że „polis” nie miałaby w tym starciu szans. Dialogu też nie udałoby się pewnie poprowadzić, ponieważ انهم لا يتكلمون السويدية
Po czwarte, czapki z głów dla norweskiej telewizji oraz producentów Punktu zapalnego (Brennpunkt), serii dokumentalnej z dwudziestoletnią tradycją, w ramach której zrealizowano Wojowników rasy. Przypomnę: reporterom na zbadanie środowiska NMB, pozyskanie zaufania przywódców i przygotowanie wszystkich materiałów dano całe dwa lata. Wyobrażacie sobie podobną cierpliwość u włodarzy TVP, Polsatu albo TVN? Ich kann nicht.