Blogrys

Filmorys (22)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

gone_girl

Zaginiona dziewczyna
(Gone Girl; 2014)

Perfect doradzał, by ze sceny schodzić niepokonanym. David Fincher powinien więc był przejść na reżyserską emeryturę mniej więcej w roku premiery tamtej piosenki, ponieważ dwa lata wcześniej nakręcił dzieło wybitne, „nec plus ultra” kryminalnego thrillera, którego nigdy już przebić nie zdołał.

gone_girl-posterZ kolei ja nie zdołam podsumować „Zaginionej dziewczyny” celniej niż Sebastian Chosiński: „to chyba najbardziej hitchcockowski film w dorobku Finchera”. Zaiste, jakaż szkoda, że „Gone Girl” nie stanowi remake'u. Z wielką przyjemnością obejrzałbym nieistniejącą wersję z lat 60., gdzie bohaterami matrymonialno-kryminalnego tańca byliby aktorzy pokroju Jamesa Stewarta i Grace Kelly, i gdzie wolniejsze tempo przeniosłoby nieco ciężaru narracyjnego z sensacyjnej akcji na psychologię postaci.

Nie oznacza to bynajmniej, że u Finchera aktorzy kiepsko grają, że za dużo się dzieje, że psychologia szwankuje. Wprost przeciwnie: „Zaginiona dziewczyna” jest według mnie jego drugim najlepszym filmem w karierze.

★★★★☆

Łotr 1
(Rogue One; 2016)

rogue_1Zdziwiłem się jak Luke na widok ojca! Trwająca od dwudziestu lat space-operowa posucha – za ostatni naprawdę dobry film z podgatunku uważam bowiem „Żołnierzy kosmosu” – została przerwana niespodziewanie przez film rozgrywający się w uniwersum „Gwiezdnych wojen”. Ewenement? Tak, bo przecież GW swojego czasu space-operę najpierw przytłoczyły, a potem skazały na infantylność.

Tymczasem „Łotr 1”, jako bezpośredni prequel „Nowej nadziei”, nie dość, że przymusowo czerpie garściami z gwiezdnowojennej mitologii, to na dodatek jest dziełem w stu procentach oficjalnym i kanonicznym. I zupełnie innym od pozostałych. Raz, że posiada bardziej zwartą, kameralną wręcz fabułę. Oczywiście, w sensie stricte technicznym znowu dostaliśmy kosmiczne widowisko, lecz do pozostałych epizodów „Łotr 1” ma się mniej więcej tak jak „Willow” do „Drużyny Pierścienia”. Dwa, ten spin-off stanowi bez dwóch zdań najbardziej ponurą część gwiezdnej sagi. Kończy się co prawda promykiem nowej nadziei, ale kolorowo nie jest.

★★★★☆

2012
(2009)

2012_posterFilmy Rolanda Emmericha są najwyraźniej jak wino. Większość z nich w miesiącu premiery denerwuje jaskrawymi scenariuszowymi brakami (jedyny wyjątek stanowi doskonały „Dzień Niepodległości”), które z czasem blekną, poddają się energii wizualnych popisów. Pamiętam, że w kinie, prawdopodobnie za sprawą wygórowanych oczekiwań, „2012” mnie rozczarowało. Natomiast oglądane po latach na małym ekranie, z hiszpańskim dubbingiem, w nocnym autokarze jadącym z Cuenki do Quito, okazało się całkiem przyjemną hiperkatastroficzną rozrywką.

Czego tu nie mamy: zawala się Półwysep Kalifornijski, wybucha superwulkan, megatsunami przewraca wielkie statki... Niestety, luzacki ton fabuły pogryzł się z ambitną, nieoczekiwaną próbą zgłębienia pewnego społecznego zagadnienia: Czy dziejowe kataklizmy łatwiej przetrwać osobom majętnym? Zatem ze względu i na swój temat, i na podtekst, „2012” okazałoby się filmem lepszym, gdyby Emmerich odważył się odmalować swoją apokaliptyczną wizję w nieco ciemniejszych barwach.

★★★☆☆

Cud purymowy
(2000)

Telewizyjny cykl fabuł pt. „Święta polskie”, wiążący akcję z najważniejszymi dniami ojczystego kalendarza, rozpoczyna się przewrotnie, bo od wspomnienia żydowskiego święta radości. Opowiadana historia ma obiecujący punkt wyjścia: Ksenofobiczny Polak-katolik, mąż zahukanej kobieciny i ojciec kibola-ełkaesiaka, dowiaduje się nagle, że jest Żydem. Mało tego: Może liczyć na milionowy spadek po zmarłym wuju, ale pod warunkiem, że wraz z całą rodziną przejdzie na judaizm.

cud_purymowyGdyby taki fenomenalny materiał trafił w ręce Kieślowskiego i został zrealizowany na przykład jako alternatywny trzeci odcinek „Dekalogu”, bez wątpienia otrzymalibyśmy majstersztyk. Tymczasem u Cywińskiej nie obeszło się bez psychologicznych skrótów, zaś trudną tematykę rozcieńczono familijnym humorem (skoncentrowanym w kapitalnej scenie, w której Jan Kochanowski odkrywa wreszcie przed rodziną żydowskie karty).

„Cud purymowy” stoi w rozkroku pomiędzy ponadprzeciętną, zuchwałą komedyjką a trudnym pytaniem o polską tożsamość.

★★★☆☆

Czekając na Supermana
(Waiting for "Superman"; 2010)

waiting_for_supermanCzego możemy spodziewać się po Davisie Guggenheimie, twórcy słynnego „cieplarnianego” dokumentu pt. „Niewygodna prawda”? Jednostronnego opisu ważkiego zjawiska.

„Czekając na Supermana” z pewnością zafascynuje widzów nie znających bolączek systemu oświatowego od podszewki. Guggenheim błyśnie im w oczy migawkami edukacyjnych nierówności, postraszy egoistycznym związkiem zawodowym nauczycieli, wzruszy losem maluchów skazanych na życiową porażkę.

Szkopuł w tym, że za mało tutaj dokumentalnego (czy choćby reporterskiego) „mięsa”. Reżyser w gruncie rzeczy nie wyjaśnia, czego w oświacie brakuje tudzież jak powinno się ją zreorganizować. Czynniki, które sprzyjają postępom w nauce, wypunktowane są dopiero przy napisach końcowych. Dlaczego scenariusza nie skonstruowano właśnie dookoła nich? Guggenheim wolał napiętnować kiepskich nauczycieli, których dyrekcja nie ma prawa zwolnić. Partacze są oczywiście problemem każdej profesji, jednak reżyser lekcji z socjologii edukacji bynajmniej nie odrobił.

★★☆☆☆

Sicario
(2015)

sicario_posterKolejny wybrakowany film od Villeneuve'a. Kanadyjski reżyser przypomina ślepego boksera: umie wyprowadzić potężny cios, ale nader rzadko trafia w cel. Zdumiewa mnie, że rzemieślnik o tak świetnym warsztacie co rusz rozbija się na scenariuszowych mieliznach. Jeszcze bardziej dziwi, iż wielbicielom twórczości Kanadyjczyka nie przeszkadzają fabularne głupoty, którymi obrywamy po głowie co dwadzieścia minut.

W „Sicario” już na wstępie zostajemy uraczeni pomysłem, którego ewidentnym celem jest zaszokowanie widza, lecz który skłania raczej do popukania się w czoło. Hitchcock zalecał rozpoczynać filmy od trzęsienia ziemi, ale oczywistym dlań było, że wstrząsom scenariuszowego gruntu nie wolno naruszać logicznych fundamentów. Tymczasem Villeneuve nie widzi problemu w poświęcaniu raz za razem zdrowego rozsądku na rzecz napięcia i zwrotów akcji – siłą rzeczy zupełnie w takim ujęciu nieprzekonujących. W rezultacie dostaliśmy pokraczny miszmasz ospałego filmu akcji i naiwnego dramatu sensacyjnego.

★★★☆☆