Blogrys

Bunio pożera świat

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

facebook-logo.png

Tak, wiem, czytaliście i słyszeliście już te ostrzeżenia. Facebook staje się internetem w internecie zastępując swobodę i anarchię WWW lat dziewięćdziesiątych regulacjami Zuckerbegowej korporacji; algorytmy newsfeedowe polaryzują opinie zamykając użytkowników w informacyjnych bańkach i pokazując im tylko te posty, które zgadzają się ze skrupulanie wyliczonymi gustami i poglądami; bunio jest inkubatorem narcyzów żebrzących o lajki i gotowych do najbardziej prymitywnego uproszczenia przekazu, byle tylko wygrać kilka sekund uwagi swoich zblazowanych „przyjaciół”; FB podsuwa nam pod twarze niekończący się szereg prymitywnych memów i durnych gifów, którym trudno się oprzeć, ponieważ każde przesunięcie ekranu wyciska z nadnerczy kropelkę dopaminy; tak zwane media społecznościowe erodują kontakty międzludzkie, gdyż komunikacja w okienku komentarzy zastąpiła rozmowę o życiu i całej reszcie na kolacji z wódeczką.

Ale skutki fejsbukizacji i twitteryzacji mogą okazać się jeszcze gorsze. Zagrażają instytucjom politycznym. Alan Jacobs, profesor nauk humanistycznych, bloger kwartalnika The New Atlantis, napisał w lutym coś bardzo mądrego:

W coraz większym stopniu będziemy domagać się od platform [internetowych], by nas jednoczyły, jako że zdolność jednoczenia wykracza [we współczesnym świecie] poza możliwości instytucji oświatowych. Sądzę jednak, że owe platformy z powodu swej natury do jednoczenia ludzi się nie nadają. Zaprojektowano je bowiem tak, by były uniwersalne i przez to stały się obojętne na konkretne potrzeby swoich użytkowników.

Skontaktowanie się z kimś pracującym w Google'u, Facebooku, Twitterze albo Instagramie jest praktycznie niemożliwe. Zamiast tego platformy tresują nas, żebyśmy robili to, co chcą. Nie dostosowują się bynajmniej do naszych życzeń i potrzeb. Model edukacji związany z platformami (...) w pierwszej chwili wyda się wyzwalający — „nauczę się wszystkiego, czego mi potrzeba, w Khan Academy!” — lecz poczucie wolności będzie trwało dopóty, dopóki będziemy posłusznie zadawać wyłącznie te pytania, na które platformy umieją odpowiedzieć i dopóki będziemy pielęgnować tylko te myśli, które platformy są gotowe do przekazywania. (...)

Większość przyzwyczai się do anonimowego usztywnienia wymuszonego przez platformy. Przestanie dostrzegać różnoskalowe zalety instytucji. Przypuszczam, że jednym ze skutków będzie narastająca niecierpliwość do demokracji reprezentacyjnej. Towarzyszyć jej będzie chęć zastąpienia politycznych instytucji decyzjami podejmowanymi poprzez platformy, w referendach i plebiscytach przeprowadzanych na jak najwyższym szczeblu (narodowym lub, w przypadku UE, transnarodowym). Skończy się między innymi na wyzysku społeczności i zasobów naturalnych przez ludzi, którym nigdy nawet nie będzie dane zobaczyć i dowiedzieć się, kogo i co wyzyskują.

Polecam też poświęcony Facebookowi niedawny odcinek Tanich drani.






Komentarze

Michał Stanek (2017-07-04 07:10:20)

Niestety, sama prawda. Niewielu "szaraków" zdaje sobie sprawę ze skali sterowalności rzeszami ludzi za pomocą mediów społecznościowych. Pod ich wpływem zmieniają się ludzie i zmieniają się społeczeństwa. Odpowiednie filtry, wpływające de facto na świadomość (bo na wiedzę o świecie, ergo - na myślenie), to kolosalna władza w skali, o której Cezar, Napoleon, Hitler, Stalin nawet nie mogli marzyć. I zdobyta zupełnie pokojowo - ba, nawet ku uciesze sterowanych, klikających memy i lajkujących kotki.