Blogrys

Filmorys (19)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

rain_man2

Under the Shadow (2016)

under_the_shadowNiektórzy kinomani powiadają, że „Under the Shadow” to jeden z najlepszych horrorów minionego roku. Oznaczałoby to, iż rok 2016 był dla gatunku rokiem łaskawym, może nawet dobrym, chociaż z pewnością nie wybitnym.

W UtS na pochwałę zasługuje przede wszystkim dobór scenerii. Horrorów rozgrywających się w ponurych, częściowo opustoszałych blokach widzieliśmy sporo (marzy mi się, notabene, żeby ktoś na rodzimym podwórku przeniósł na ekran „Kacpra Kłapacza” Łukasza Orbitowskiego!), ale umieszczenie budynku w Teheranie u schyłku wojny irańsko-irackiej gruntownie odświeżyło pospolity topos. O ile jednak reżyser wprawnie wykreował atmosferę zagrożenia związanego z nalotami rakietowymi – upiór stanowi tu tylko dopełnienie – o tyle scenariusz nie zdołał już spiąć horroru samotnej matki z horrorem irańskiego społeczeństwa. Straszniejsza od ducha jest policja obyczajowa, która w jednej scenie zatrzymuje na krótko Shideh za niemoralny ubiór. Dobrze przynajmniej, że zmora starannie owija się w koc.

★★★☆☆

Ruchomy zamek Hauru (ハウルの動く城; 2004)

Zaczarowane animacje Studia Ghibli są odtrutką dla bolesnej przewidywalności animacji amerykańskich, nierzadko na swój sposób uroczych, lecz zmuszonych do pompowania hollywoodzkich wzorców ze względu na wiek głównej grupy docelowej. „Ruchomy zamek Hauru”, swobodna ekranizacja brytyjskiej powieści fantasy dla młodzieży, dokonuje brawurowego zamachu na nasze manichejskie przyzwyczajenia. Protagonistka, owszem, do końca pozostanie pozytywną postacią, jednakże reszta bohaterów zajmuje już nieokreślone miejsca na skali dobry-zły. Pozycja niektórych z nich jest tylko rozmyta, pozycja innych przesunie się, niekiedy nagle, przez prawie całe spektrum. I chociaż uważam, że blisko finału konstrukcja fabularna się rozlatuje – a może to moje zachodnie upodobania przegrały z koncepcją Miyazakiego? – to dwie godziny pięknie rozrysowanych i pokolorowanych teł rekompensują mi jej niespójność. RZH przypomniał mi te wszystkie jRPG z pierwszego PlayStation, w które za młodu z zapamiętaniem się zagrywałem.

★★★☆☆

hauru_moving_castle

Rain Man (1998)

rain_manDustin Hoffman jako autystyczny Raymond wykreował bezdyskusyjnie jedną z najbardziej ikonicznych ról lat 80. Jednak komentując obsadę „Rain Mana” niesprawiedliwie byłoby poprzestać na nim. Bodajże Leonardo DiCaprio, analogicznie oklaskiwany za rolę niepełnosprawnego umysłowo Arniego w „Co gryzie Gilberta Grape'a”, stwierdził, że dla aktora odegranie osoby chorej psychicznie jest zasadniczo prostą sprawą. Wystarczy bowiem opanować zestaw charakterystycznych powiedzonek i tików.

Ale odegrać przekonująco, bez popadnięcia w przesadę, aroganckiego dupka jest o wiele trudniej. Tym większe brawa dla Toma Cruise'a, który w „Rain Manie” nie dał się przyćmić Hoffmanowi. Zwróćmy zresztą uwagę, że jego postać jest sympatyczniejsza niż mogłoby się przy pierwszym obejrzeniu wydawać. Wszyscy poklepują Raymonda po plecach traktując go jak niegroźnego czubka, ale Charlie jako jedyny od samego początku go upodmiotawia. Jego pobudki nie są szlachetne, lecz tak czy owak Charlie w odzyskanego brata WIERZY.

★★★★★

Noc żywych trupów (The Night of the Living Dead; 1968)

night_of_the_living_deadDo Romerowskiego klasyka mam osobisty stosunek. To chyba pierwszy horror, jaki w życiu obejrzałem – w każdym razie niczego obejrzanego wcześniej nie pamiętam. Ośmiolatkowi czarno-białe żywe trupy śniły się przez wiele nocy. Nic dziwnego. NŻT nawet „po latach” zaskakuje kilkoma mocnymi scenami.

Z ogólną oceną filmu jest jednak spory problem. Pół biedy, gdyby był to klasyk, który się zestarzał, bo wtedy można by go po prostu podsumować owym wszystko wyjaśniającym, czterowyrazowym frazesem. Szkopuł w tym, że tak naprawdę zestarzały się tylko niektóre partie słynnego horroru. Scena na cmentarzu wciąż stanowi mocne otwarcie, późniejsza inwazja powstałych z grobów na obity deskami dom nadal trzyma w napięciu, a brawurowego, pozostawiającego widza w stanie ponurego szoku zakończenia nie powstydziłby się ambitny współczesny film grozy. Jednakże „Noc...” siada na długie pół godziny gdzieś w środku. Winę ponosi przede wszystkim histeryzująca, męcząca postać Barbary. „They came for her too late”.

★★★★☆

Chłopaki z sąsiedztwa (Boyz n the Hood; 1991)

boyz_n_the_hoodDebiut reżyserski Johna Singletona opowiada o trzech młodych, silnych Murzynach z niebezpiecznej dzielnicy LA, ale jest filmem anemicznym jak chorowity WASP. Singleton nie znał wówczas absolutnie żadnych technik filmowych służących do świadomego kontrolowania tempa lub przekazywania emocji. Gdyby wysłano go w przeszłość i kazano kręcić na żywo zagładę Pompejów, też zdołałby uśpić widza.

„Chłopaków z sąsiedztwa” uratował gatunek... a raczej jego brak. Nie jest to bowiem ani film sensacyjny – za mało tu gangsterki, do strzelaniny dochodzi dopiero w finale – ani dramat – bo za mało tu, cóż, dramaturgii, fabularnej intensywności. Ten poniekąd największy przebój kasowy 1991 r. (56 milionów dolarów zysku przy budżecie wynoszącym 7 mln) należy oglądać jak obyczajówkę, której leniwa narracja dostarcza okazji do antropologicznej obserwacji życia gniewnych nastolatków w South Central Los Angeles. Najbardziej żałuję, że Singleton nie umiał zupełnie poprowadzić skądinąd dobrych aktorów. „Da fool”.

★★★☆☆