Blogrys

Indianina bij, bij, bij

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Trzeci rok z rzędu czytam sobie antologię artykułów ze znamienitego amerykańskiego dwumiesięcznika Foreign Affairs. Czasopismo ukazuje się nieprzerwanie od prawie stu lat, swój wielki jubileusz redakcja obchodzić będzie w 2022 r.

Sprawy Zagraniczne poświęcone są, jak sama nazwa wskazuje, polityce światowej. Na ich łamach ukazywały się eseje przełomowe dla politologii i stosunków międzynarodowych, np. Artykuł X z 1947 r. George'a Kennana zwiastujący początek Zimnej Wojny, oraz Zderzenie cywilizacji (1993) Samuela Huntingtona zapowiadające wielkie konflikty kulturowo-religijne XXI wieku.

Już dwa lata temu chciałem przybliżyć antologię na blogu. W pierwszych miesiącach 2015 r. nie starczyło mi jednak czasu, potem sprawy zagraniczne kapkę się zdezaktualizowały. Sytuacja powtórzyła się rok później, wtedy brakowi czasu dopomógł zresztą fakt, że kolejne wydanie dało mi mniej do myślenia niż poprzednie.

Do trzech razy sztuka.

Równość i wolność są ideałami politycznymi, które zazwyczaj sobie przeszkadzają. Wolność rozumiana jako pełna swoboda gospodarcza pozwala zdolnym, obrotnym jednostkom na szybkie bogacenie się. Ale intratnych nisz biznesowych nie starczy przecież dla wszystkich. Przepaść dochodowa dzieląca przedsiębiorców od „szarych ludzi” w przeciągu paru pokoleń przetnie społeczeństwo na lepszy i gorszy sort. Z drugiej strony, jeżeli państwo sięgnie po mechanizmy redystrybucyjne, to siłą rzeczy będzie musiało swobodę gospodarczą ukrócić, przynajmniej częściowo i pośrednio.

Czy istnieją okoliczności, w których równość i wolność mogłyby się nawzajem wzmacniać? I tak, i nie.

Danielle Allen, doktor filologii klasycznej1 oraz politologii z Harvardu, w artykule pt. Równość i amerykańska demokracja pisze o najbardziej chyba spektakularnym przypadku „oszukania systemu” w dziejach. Zdarzył się w Stanach Zjednoczonych w pierwszej połowie XIX wieku. Jeszcze u schyłku XVIII stulecia, w dekadzie Rewolucji Amerykańskiej, aż 70% białych rodzin w wysuniętych na zachód hrabstwach posiadało grunty orne. Przez wiele kolejnych dziesięcioleci państwo rozdawało akry na lewo i prawo, wszystkim po równo; w stanie Georgia (skąd pochodziła Scarlett O'Hara) w latach 1805-1833 organizowano na przykład powszechne loterie. Rzecz jasna, świeżo upieczeni włościanie mogli bez przeszkód zająć się uprawą i sprzedażą produktów rolnych. O IRS-ie ani rządowych agencjach agronomicznych żaden farmer jeszcze wtedy nie słyszał.

Kruczek? Ależ oczywiście, był. Ziemia w gruncie rzeczy należała do Indian, wypieranych coraz dalej na zachód, spędzanych do rezerwatów, zabijanych przez żołnierzy (którzy zresztą niezadługo sami mieli się pozabijać w krwawej wojnie secesyjnej). Całkiem łatwo o wolność i równość jednocześnie, jeżeli realizacja ideałów odbywa się kosztem cudzego prawa do życia i do własności.

Tak czy owak, sto lat później uwłaszczeniowa bonanza była już wspomnieniem tak odległym, że libertarianie w latach sześćdziesiątych pisali o „odwiecznym konflikcie” pomiędzy tymi ideałami. Intensywna industrializacja, która nastąpiła w międzyczasie, przeorała bowiem powiązania pomiędzy pracą, kapitałem, własnością i środkami produkcji.

Miłościwie nam panujący liberalizm, jak sama jego nazwa wskazuje, przedkłada wolność nad równość2. Danielle Allen poczyniła tutaj ciekawe spostrzeżenie: ową dominację odzwierciedla język, w którym funkcjonuje o wiele więcej powiedzonek poświęconych wolności aniżeli równości. Jej przykłady siłą rzeczy związane są z angielskim, lecz w polszczyźnie sprawa przedstawia się chyba podobnie. Po jednej stronie „Wolnoć Tomku w swoim domku”, „Wolność kocham i rozumiem”, „Hulaj dusza, piekła nie ma”, „Lepiej żyć stojąc niż umrzeć na kolanach”, „Róbta co chceta”. Po drugiej stronie... przychodzi mi do głowy jedynie antyrównościowe porzekadło, do którego i tak przeniknął wolnościowy leksem: „Co wolno wojewodzie, to nie tobie, smrodzie!”3. Słowami Allen (i George'a Orwella): „Orwell twierdził, że językowe klisze wskazują na zanieczyszczenie myśli przez politykę. Mówcy, którzy się nimi posługują, zdradzają się z brakiem wysiłku umysłowego. Jednak nieobecność klisz musi wskazywać na tym poważniejszy brak jakichkolwiek myśli.”

Pierwszym krokiem do wyrównania równości i wolności musi być dostrzeżenie, że ta pierwsza występuje w różnych odmianach. Równości moralnej świat doczekał się w 1948 r. wraz z ogłoszeniem Powszechnej Deklaracji Praw Człowieka. Politycznej — Amerykanie w latach sześćdziesiątych dzięki ruchom na rzecz praw obywatelskich, a Polacy we wczesnych latach dziewięćdziesiątych po upadku komunizmu. Jednakowoż na równość społeczną i ekonomiczną z prawdziwego zdarzenia przyjdzie nam jeszcze trochę poczekać. Spontanicznie na pewno nigdy nie zapanuje. Potrzeba mądrych rozwiązań politycznych i wiarygodnych instytucji, które wytyczą społeczeństwu nowy równościowy kurs.

Alt-left?

W następnych odcinkach zajrzymy na Bliski Wschód i dowiemy się, dlaczego Putin jest taki niedobry.

____________________
1 Podziękowania dla Staszka za pomoc w przetłumaczeniu „classical studies” — doznałem zaćmienia umysłowego.

2 Ale liberalizm powoli dogorywa. Czy wejdziemy więc wkrótce w erę ekwityzmu?

3 Angielski też jest ubogi, jeśli chodzi o wolnościowe frazesy: „All men are born equal” („Wszyscy ludzie rodzą się równi”), „One man, one vote” („Jeden człowiek, jeden głos”) i... tyle?