Blogrys

Chodźmy razem

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Wojna, wojna, wojna. Wszystko wskazuje na to, że w sobotę wieczorem w Sztokholmie dojdzie do zaciętego starcia między sercem Starego Świata, Francją, a bezczelnym najeźdźcą z antypodów, Australią. W jubileuszowym, sześćdziesiątym finale Eurowizji wystąpi bowiem gościnnie ojczyzna kangurów i kazuarów, która na równych zasadach zmierzy się z tradycyjnymi uczestnikami corocznego festiwalu europejskiej piosenki. Pikanterii dodaje fakt, że w barwach Australii śpiewa... Koreanka.

Zasady konkursu są bezwzględne. Kolejną edycję organizuje zawsze stolica kraju pochodzenia tegorocznego zwycięzcy. Jeśli więc dwudziestosiedmioletnia Dami Im pokona o cztery lata starszego Amira – i wszystkich pozostałych uczestników – Eurowizja opuści Europę i przeniesie się, być może na zawsze, do Oceanii i Azji Południowo-Wschodniej. Nikt nie ująłby naszej sytuacji lepiej niż pułkownik Quaritch z „Avatara”: „Everyone on this base, every one of you, is fighting for survival, and that's a fact. There's an aboriginal horde out there massing for an attack."

Kto wygra? Nie sposób przewidzieć. Obie piosenki są bardzo chwytliwe, każda na swój sposób. W „Sound of Silence” Dami Im (임다미) na przekór tytułowi czaruje intensywnym, ostrym wokalem. Poprzedzony dramatycznym hakiem refren o sercu budzącym się przy dźwiękach ciszy zapada głęboko w pamięć. W najbliższą sobotę Simon i Garfunkel odchodzą do lamusa, bo od tej pory cisza ma skośne oczy małej gigantki popu z australijskich bezdroży.

A może jednak francuski Amir Haddad uratuje Europę? Panie profesorze Wolniewicz, proszę się nie unosić. Amir nie jest bynajmniej „nachodźcą”, który porzucił obiecujące studia inżnieryjne dla konserwatorium. Prawdziwy rodowód Amira zdradza oryginalna pisownia jego nazwiska, עמיר חדד. Urodził się co prawda w Paryżu, lecz jego rodzice byli marokańsko-hiszpańskimi żydami. W wieku ośmiu lat wyemigrował z rodziną do Izraela. Młody Amir uczył się śpiewu w synagogach. Nie miał łatwo – od urodzenia jest półgłuchy.

Piosenka „J'ai cherché”, czyli „Szukałem”, stanowi istne przeciwieństwo „Sound of Silence”. Niby rozpoczyna się od słów iście sartre'owskich – „J’ai cherché un sens à mon existence, j’y ai laissé mon innocence” – ale to tylko zmyłka, bo zaraz multikulturowy, rozgrzany płyn z globalnego tygla zalewa australijską metafizykę, za chwilę republikański luz przepędza precz koreańskie kangury, i zostaje nam tylko czysta radość skocznej piosenki śpiewanej w dwóch wielkich językach świata.

A gdyby ktoś przystawił mi szpaka do głowy i kazał wybrać jakiś inny kawałek? Na pewno nie poleciłbym ukraińskiej, skrajnie upolitycznionej „1944”, którą wielu recenzentów się zachwyca, ale w której ja słyszę złowrogie echa banderowskich karabinów. Prorokuję: Jeżeli Jamala wygra głosami ukraińskiej diaspory, w Kijowie lada miesiąc pojawią się zielone ludzki Putina. Dużo bardziej podoba mi się maltańska „Walk on Water” Iry Losco. Każda Eurowizja musi mieć wszak swoją diwę, a tegoroczna na całe szczęście jest bez brody.

Jednak moja faworytka numer trzy to Bułgarka Pola Genova, która zaśpiewała zgrabny, wcale profesjonalny pop zatytułowany „If Love Was a Crime”. O ile „Sound of Silence” nadaje się pod napisy końcowe nowego filmu Petera Weira, a „J'ai cherché” śpiewane będzie niechybnie na zjazdach Parti Socialiste, „If Love Was a Crime” zapowiada się na wakacyjny hicior.

Nie, Poli. Miłość na szczęście nie jest zbrodnią.






Komentarze

Lord (2016-05-13 15:16:37)

Nie wiem czy się zbijasz czy tak na poważnie...

Borys (2016-05-14 08:43:33)

Po prostu przyznaj, że o Eurowizji umiem pisać jak nikt inny.