Blogrys

Bracia Figo Fagot dla początkujących

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Bardzo lubię Braci Figo Fagot.

Nie, nie jest to ani blogowa prowokacja, ani próba popełnienia publicznego samobójstwa poprzez zażycie obciachu. Uważam zupełnie na serio, że Bracia Figo Fagot stanowią ważny element współczesnej polskiej popkultury. Są znakiem swojego czasu, o którym będziemy pamiętać jeszcze przez wiele lat.

Mogę się oczywiście mylić, choć w aroganckim poczuciu pewności utwierdza mnie wspomnienie innego "żenującego" produktu z końca lat dziewięćdziesiątych. Pamiętam, że Świat według Kiepskich spodobał mi się bardzo szybko, choć wielu ówczesnych telewizyjnych mędrków z zapałem odsądzało Ferdka od czci i wiary. Tymczasem serial (jeśli nie cały, to przynajmniej kilka pierwszych serii) faktycznie trafił do komediowego kanonu. Notabene, gorąco polecam obejrzenie jednego z pierwszych odcinków dzisiaj, po latach. Zestarzały się jak wino. Oferują przezabawny wgląd w polską rzeczywistość z przełomu tysiącleci.

Gdy trzy lata temu na YouTube'a trafił pierwszy hit Braci pt. Bożenka, niektórzy z miejsca uznali ich twórczość za cuchnący wyziew żenady i ze wstrętem przekreślili. Nie wiedzieli, lub nie chcieli wiedzieć, że zespół zadebiutował wszak na Festiwalu Twórczości Żenującej. Bracia Figo Fagot są zatem, nazwijmy to górnolotnie, podmiotem samoświadomym. Stanowią przykład tego, co najlepsze w sztuce: harmonijnego połączenia dwóch (bądź więcej) warstw interpretacyjnych.

Najwybitniejsza znana mi powieść, Wahadło Foucaulta, zawdzięcza swój geniusz właśnie takiemu przeplotowi. Umberto Eco napisał dwie świetne książki w jednej. Wahadło... jest poważną, ponurą wręcz opowieścią o metafizycznym i psychologicznym wymiarze teorii spisku — ale jest też utworem ironicznym, w przemyślany sposób naśmiewającym się z wiary w wielkie konspiracje. Mistrzostwo powieści polega na tym, że obie warstwy dopełniają się mniej więcej w taki sposób, w jaki starucha i elegancka kobieta w kapeluszu dopełniają się na tamtym słynnym rysunku. Każdy fragment Wahadła..., z zakończeniem włącznie, można interpretować albo w świetle metafizycznym, albo kpiarskim.

Z Braćmi Figo Fagot jest analogicznie. Ich twórczość to niby taki mały renesans polskiego disco polo... tyle że disco polo prześmiewczego. Gdy ogląda się dowolne nagranie z koncertu BFF, należy jednak pamiętać, że prawdopodobnie lwia cześć krzyczączej, szalejącej i podskakującej publiczności bierze muzykę Braci całkiem na poważnie, to znaczy przedkłada jej prymitywne wulgaryzmy nad pierwiastek pastiszowy.

Cały wic polega więc na tym, że fani często zapominają o drugim dnie i sami stają się poniekąd obiektem żartu. Z kolei osoby bardziej kumate, które prześmiewczość piosenek powinny docenić, dają się obezwładnić uczuciu zakłopotania i pospiesznie zmieniają kanał. Pamiętam, że kilka lat temu Bożenkę puszczono w jakimś mainstreamowym radiu. Prowadzącemu audycję zmyto potem głowę, bo nie dość, że piosenka potępia międzyrasowy seks i nazywa Cyganów złodziejami, to jeszcze znalazł się tam bulwersujący fragment o obciąganiu i karygodne "ja pierdolę".

Weźmy pod lupę inny kawałek Braci, Beatę Paulinę, na który moją uwagę zwrócił niedawno wielki przyjaciel Blogrysa. Na pierwszy rzut ucha jest to zawodzące disco polo "na smutno" z ordynarną linijką o seryjnym seksie oralnym. Ale piosenka opowiada też sensowną historię z nagłym zwrotem akcji. Nagle odkrywamy, że Beata Paulina, niczym reportaż Nowaka, porusza bolesny temat Polek, które wyjeżdżają na Zachód skuszone obietnicą łatwych pieniędzy i niespodziewanie zostają zmuszone do prostytucji. W piosence pobrzmiewa też wyraźna mizoginiczna satysfakcja: nie chciałaś mnie, wolałaś bogatego Niemca, to teraz masz za swoje. Jak podoba ci się, zdziro, darmowa lekcja życia w zaodrzańskim burdelu?

Jeżeli potraktować by utwory Braci jako fikcję, to należy przyznać, że kreują kompletne uniwersum społeczne. Z ich albumów wyłania się obraz wiejskich potańcówek, wszechobecnej wódki, "menów" łowiących "świnki" i wakacyjnych wypadów. Jednakże Figo-Fagotowa muzyka z fikcją ma niewiele wspólnego. To prędzej muzyczny dokument w stylu Czekając na sobotę. Bracia osładzają discopolowym rytmem rzeczywistość, ale w gruncie rzeczy jest ona tak samo gorzka jak los marzącego chłopca, który pochopnie oddał swe serce z miasta hipsterce.






Komentarze

varbamse (2015-08-03 14:27:03)

Czekam na Popka dla początkujących

Borys (2015-08-15 07:08:58)

Lekcja pierwsza.