Blogrys

Epapier nie płonie

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

W styczniu kupiłem Kindle'a. Początkowo przymierzałem się do zakupu najnowszego modelu, Paperwhite'a, ale wtedy jeszcze Amazon nie wysyłał go do Norwegii. Czekać czy nie czekać? Uznałem, że podświetlenie jest zbędne i że do czytania ebooków niepotrzebny mi dotykowy ekran – zresztą moją potrzebę dotykania ekranu od dłuższego czasu zaspokaja w pełni iPad. Zimowym popołudniem udałem się więc pod wskazany w ogłoszeniu adres i nabyłem używanego Kindle'a 4.
...

Pisanie pełnej recenzji sprzętowej dwa lata po premierze byłoby stratą czasu. Po tekst tego typu odeślę Was na przykład do Świata Czytników, a sam ograniczę się do garści wybiórczych spostrzeżeń. Moja główna obawa związana z Kindlem dotyczyła niewielkich gabarytów urządzenia. Bałem się, że lekki, cienki i niewielki czytnik będzie się niewygodnie trzymało w dłoniach, wskutek czego przeguby rąk będą układać się pod kątami niesprzyjającymi ergonomicznej lekturze. Faktycznie –"nagi" Kindle jest odrobinę zbyt mały, lecz po włożeniu gadżetu do futerału robi się rozmiarowo w sam raz. Swoją drogą, dziwnych czasów dożyliśmy, skoro miniaturyzacja zaszła tak daleko, że trzeba "powiększać" elektroniczne urządzenia futerałami...

Wyliczmy ficzery. Bateria wystarcza na 30 godzin czytania i ładuje się w dwie-trzy godziny przez USB. Moduł pamięci nie oszałamia swoją pojemnością (1,25 GB netto), ale pamiętajmy, że typowy ebook zajmuje mniej niż jeden megabajt. Interfejs jest intuicyjny, a przycisków nawigacyjnych na obudowie dokładnie tyle, ile potrzeba. Pliki wysyłamy mailem przez wifi tudzież darmowym programem Calibre przez kabelek. Sześciocalowy ekranik odznacza się wysoką (choć nie superostrą) rozdzielczością oraz dobrym kontrastem (chociaż szare tło mogłoby być troszkę jaśniejsze). Wielkość czcionki da się swobodnie zmieniać, podobnie jak odległość między wersami i parę innych typograficznych parametrów.

Oswojenie się z elektronicznym papierem zajęło mi mimo wszystko kilka dni. Musiałem przyzwyczaić się do nowego paradygmatu: monochromatyczny ekran, który nie emituje światła i zmienia pokazywany obraz z sekundowym opóźnieniem. Filmu się na tym nie obejrzy, ale do czytania dowolnego typu tekstu jest jak znalazł.

W polskie ebooki zaopatrzymy się w wielu miejscach. Księgarnie Woblink i Publio mają dość bogaty wybór tytułów i prawie codziennie kuszą promocjami. Zajrzeć możemy także doKsiążek, a po darmową klasykę udamy się do Wolnych Lektur, rodzimego odpowiednika Project Gutenberg. Na oku warto mieć również Bookrage. Podstawowym źródłem anglojęzycznych ebooków będzie oczywiście Amazon, lecz wypada zaznaczyć, że u amerykańskiego potentata ceny wydań elektronicznych zbliżone są do książek papierowych. W polskich księgarniach różnica cenowa jest natomiast znacząca, oczywiście na korzyść ebooków.

Słowo pisane to nie tylko książki, lecz również czasopisma. Świat Czytników przygotował listę polskich tytułów prasowych ukazujących się w wersji elektronicznej. Warto wymienić Politykę, Tygodnik Powszechny, Książki, oraz przede wszystkim Znak, którego kolejne numery od początku roku chłonę od deski do deski, i który w niedalekiej przyszłości doczeka się na Blogrysie specjalnej rekomendacji. O ile polskich czasopism wychodzi na Kindle'a stosunkowo niewiele, o tyle anglojęzycznych periodyków jest już prawdziwe zatrzęsienie. Ich dystrybucją zajmuje się oczywiście Amazon, a każdy lub prawie każdu tytuł można prenumerować przez pierwszych parę tygodni na próbę, czyli za darmo i bez zobowiązań.

Natywny format plików dla Kindle'a nosi nazwę MOBI. Urządzenia nie są niestety kompatybilne z EPUB (który na szczęście łatwo skonwertować na MOBI), a z PDF-ami radzą sobie kiepsko, choć to akurat nie wina systemu operacyjnego, lecz małego ekranu nie "mieszczącego" sztywnych stron PDF-ów. Jak widać, wcale nie są one takie "portable". Jeśli jednak PDF odznacza się prostym layoutem i niewielką ilością przypisów, łatwo zamienić go na czytelny plik tekstowy kopiując treść do Notatnika. Kindle obsługuje oczywiście TXT i przez to doskonale nadaje się do czytania artykułów z internetu zbyt długich na zwykły monitor. Do przesyłania takowych posłuży na przykład wtyczka Sent to Kindle dla przeglądarki Chrome. Tym sposobem czytam Aeon Magazine: raz w miesiącu zrzucam sobie najciekawsze artykuły na Kindle'a, a cała operacja zajmuje nie więcej niż dziesięć minut.

Czy czytnik Amazonu ma jakieś wady? Po przeszło pół roku intensywnego użytkowania żadnych nie dostrzegłem. Owszem, ekran mógłby być o cal większy, ale na specyfikację nie będę przecież narzekał. Z drobiazgów przeszkadza mi znacznik miejsca początku lektury, który resetuje się z każdym wyłączeniem urządzenia, a nie w określonym punkcie doby. Przez to, jeżeli czytamy tę samą książkę kilkukrotnie w ciągu jednego dnia, pasek postępu nie pokaże nam, ile przeczytaliśmy. Ale to drobiazg, o którym nie warto chyba nawet wspominać, bo z Kindle'a jestem przecież w stu procentach zadowolony. Cieszę się również, że nie uległem pędowi na najnowszy model i zrezygnowałem z ekranu dotykowego. Fizyczne przyciski do przerzucania stron są wygodne, a zarazem trudno je nacisnąć przypadkowo.

Jeszcze słówko dotyczące wrażeń estetycznych płynących z czytania ebooków i eprasy. Pamiętacie, jak kiedyś straszono nas, że czytana na ekranie książki traci swoją duszę? Gdy na rynku pojawiły się wreszcie pierwsze czytniki, gadżeciarze i entuzjaści kpili ze staromodnych upodobań moli książkowych delektujących się dotykiem sztywnych okładek, szelestem papieru i zapachem druku. Ale to jednak ci ostatni mieli rację. Paperbacki można co prawda z czystym sumieniem zamienić na MOBI, ale Kindle przegrywa na całej linii z książkami wydanymi w twardej oprawie. Kupiłem jakiś czas temu najnowszy zbiór esejów Władysława Stróżewskiego w wersji elektronicznej i aż przykro mi się zrobiło, gdy niedługo potem oglądałem tę samą książkę w tradycyjnej księgarni. Nazwijmy rzecz po imieniu: Kindle, przy zachowaniu treści, pozwala nam odstąpić od tradycyjnej formy w zamian za niższą cenę i wygodę transportu oraz przechowywania. W domowym zaciszu i wygodnym fotelu lepiej jednak czyta się papier niż epapier.

Komu więc polecam zakup Kindle'a? Po pierwsze, osobom, które dużo czytają w środkach komunikacji miejskiej, regionalnej i międzynarodowej. Po drugie, tym, których interesują zagraniczne czasopisma, a którzy nie chcą przepłacać za zagraniczną prenumeratę. Po trzecie, internautom, którzy nie lubią czytać długich sieciowych tekstów na ciekłokrystalicznych ekranach. Po czwarte, osobom, które czasami chciałyby kupić jakąś książkę celem jednorazowego przeczytania, bez ustawiania jej "po wsze czasy" na półce. Po piąte, podróżnikom, którzy chcą zabrać na wyjazd więcej niż jedną lekturę bez zwiększania wagi bagażu.

Jeśli są jakieś dalsze kryteria, ja już ich nie spełniam, lecz pięć powyższych wystarcza, bym uważał zakup Kindle'a za strzał w dziesiątkę i sięgał po niego praktycznie codziennie. Urządzenie stało się naturalnym przedłużeniem papierowej biblioteczki i komputerowego ekranu, choć tej pierwszej zastępować oczywiście nie powinno, a tego drugiego zastąpić oczywiście nie potrafi.