Blogrys

Styl czeka

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Cztery lata temu – jak ten czas leci – recenzowałem dwutomową antologię polskich opowiadań fantastycznych pod tytułami Bez bohatera i Polowanie na lwa. Moja opinia na temat zawartych w niej utworów była marna, a w konkluzji podzieliłem się takim oto przemyśleniem:

Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota na napisanie opowiadania. Wydaje mi się, że mam pomysł na wcale pojemny setting lub przynajmniej na frapujące zawiązanie akcji. Zazwyczaj brakuje mi jednak spójnej fabularnej wizji. Czasem myślę sobie, że może jeśli po prostu usiądę i zacznę stukać w klawisze, to opowiadanie napisze się samo. Lektura Antologii polskich opowiadań fantastycznych udowadnia niezbicie, że owszem, opowiadania może i piszą się same, ale nieobecność wciągającej intrygi będzie zabójcza nawet dla tych utworów, które są niezłe pod innymi względami.

Dziś, przy okazji recenzji innego dwutomowego zbioru rodzimych krótkich form SF&F, mam wielką ochotę sparafrazować sam siebie:

"Od czasu do czasu nachodzi mnie ochota na napisanie opowiadania. Wydaje mi się, że mam chwytliwy, oryginalny pomysł i że potrafiłbym naszkicować zwartą fabułę. Zazwyczaj brakuje mi jednak stylistycznej odwagi. Myślę sobie, że móje pióro nie jest wystarczająco dobre, by próbować swych sił w krótkiej formie literackiej. Lektura Tempus fugit udowadnia jednak niezbicie, że poprzeczka stylistyczna polskiej literatury fantastycznej zawieszona została dość nisko. Może zdołałbym ją przeskoczyć ze sporym marginesem?" ...

* * *


Tempus fugit ukazało się nakładem Fabryki Słów w 2006 r. W tamtym okresie lubelskie wydawnictwo ogłaszało wiele antologii. Tempus fugit (fantastykę czasoprzestrzenną) poprzedziły Deszcze niespokojne (fantastyka wojenna) i Mroczny bies (fantastyka radziecka), a zaraz po nim na półki księgarskie trafił Niech żyje Polska. Hura! (fantastyka patriotyczna) oraz A.D. XIII (fantastyka angelologiczna). Fabryka Słów działa nadal, lecz już od wielu lat nie słyszałem, by ogłosili nowy tematyczny zbiór opowiadań. Wikipedia donosi, że ostatnia antologia ukazała się w 2009 r., a wyguglany news przebąkuje o "niepomyślnej analizie rynku". Nie tęsknię.

Na pierwszy rzut oka Tempus fugit zachęca do lektury. Oba tomy, choć miękko oprawione, prezentują się okazale. Okładki zdobią utrzymane w tej samej kolorystyce, staranne ilustracje, a każda z książek liczy bez mała pięćset stron. Po otwarciu w oczy rzuca się jednak spora czcionka, a w nozdrza uderza charakterystyczny, kwaśny zapach papieru – znaki szczególne Fabryki Słów, przynajmniej w tamtym okresie. Czarno-białe ilustracje nie zdołały mnie obłaskawić, gdyż od dłuższego już czasu nie sięgam po książki dla obrazków. Bądźmy jednak wyrozumiali dla rozdmuchania gabarytów antologii, przebolejmy wrażenia olfaktoryczne. Przejdźmy do sedna.

Motywem przewodnim wszystkich piętnastu opowiadań są podróże w czasie i między wymiarami ("tempus fugit" to po łacinie "czas płynie". Notabene, to również tytuł jednego z najlepszych mitologicznych odcinków Z Archiwum X. Publikowanie recenzji na swoim blogu ma tę niezaprzeczalną zaletę, że mogę swobodnie ubarwiać je parafrazami samego siebie sprzed lat i przeróżnymi dygresjami. W innych mediach by to nie przeszło). Podróże w czasie i między wymiarami oznaczają zwykle flirt z historiami alternatywnymi, co z kolei prowadzić może do trudności klasyfikacyjnych. Tempus fugit nie jest wyjątkiem: niektóre z opowiadań można by niby uznać za fantastykę naukową, lecz dominują w nich elementy thrillera i sensacji; inne utwory stanowią mieszankę science fiction i fantasy, niekiedy krystalizującą się w technofantasy, a niekiedy rozlewającą się tylko pomiędzy oboma podgatunkami.

Jak zasugerowałem powyżej, największą bolączką Tempus fugit jest styl. Gdyby był po prostu "przezroczysty", prawdopodobnie w ogóle bym nie narzekał, pamiętając, że mamy do czynienia z literaturą stricte rozrywkową. Niestety, stylowi nie tylko daleko do przydawania zawartej tu prozie literackich walorów, ale i nader blisko do wywoływania irytacji u czytelnika: nierównym rytmem zdań, słabymi dialogami, niedbałością językową. Powiedzieć, że większość opowiadań sprawia wrażenie pisanych przez licealistów byłoby przesadą oraz niesprawiedliwością względem zarówno autorów jak i (niektórych) licealistów, lecz może nie obrażę nikogo stwierdzeniem, iż większość opowiadań sprawia wrażenie pisanych z myślą o licealistach, a w każdym razie z myślą o odbiorcach o wymaganiach beletrystycznych na poziomie liceum.

Pod tym względem zawodzi nawet "pierwsza para polskiej fantastyki", Jarosław Grzędowicz i Maja Lidia Kossakowska, opowiadaniom których przypadł zaszczyt otwarcia obu tomów. Pamiętając emocjonujący Weekend w Spestreku Grzędowicza z antologii PL+50 spodziewałem się wiele dobrego po Zegarmistrzu i łowcy motyli. Owszem, początek jest świetny, a pomysł – epicki (historia alternatywna pożera powoli nasze "prawdziwe" dzieje), lecz balon szybko flaczeje i koniec końców dostajemy zwykły thriller. Z kolei Ewangelia według Johna Thomasa Scotta Kossakowskiej to dziwny utwór. Narracja kuleje, ale w opowiadaniu o podróży w przeszłość w poszukiwaniu Jezusa udało się autorce mimochodem zamknąć pokaźną dozę elegijnego nastroju. Ewangelia... jest trzecim najlepszym utworem obu tomów.

Teraz pora na interludium, nie na interludę, jak błędnie mawiał Cezary Łasiczka w TOK FM. W przerywniku rozliczymy się szybko z trzema opowiadaniami, którym nie warto poświęcić więcej niż po jednym zdaniu.

Załatwiaczka Mileny Wójtowicz – mało śmieszne, choć da się przeczytać, bo tytułowa załatwiaczka, specjalizująca się w realizowaniu "fantastycznych" zleceń (nie, nie o to chodzi...), jest dość, jak to mawiają Anglosasi, cute. Niewiele brakowało Marcina Wrońskiego – wiele brakowało, żeby mi się choć trochę spodobało, lecz po autorze bardzo słabego Tfu, pluje Chlu! niczego dobrego się nie spodziewałem. Jak liście z drzew Romualda Pawlaka – kobiece i delikatne, choć napisane przez faceta, urban fantasy, które oparto na banalnym i tkliwym pomyśle (para wygnańców z magicznej krainy znajduje schronienie u samotnej staruszki), ale w którym nic się nie dzieje, a autorowi daleko do oczarowania kogokolwiek swoją frazą.

Koniec interludium.


W pierwszym tomie antologii odnalazłem dwa przykłady opowiadań, które pomimo swej przeciętności mnie wciągnęły, tak jak potrafi wciągnąć poprawnie skomponowana literatura pulpowa. Mowa o Najważniejszym dniu w tym roku Eugeniusza Dębskiego i Odnaleźć Annę Cezarego Frąca. Oba utwory mają dwa dalsze wspólne mianowniki – ich akcja rozgrywa się, przynajmniej częściowo, w instytutach naukowych badających podróże w czasie i między wymiarami, a ich autorom zabrakło pomysłu na dobre puenty. Widać jednak pewne zalety: Dębski buduje zręby ciekawego alternatywnego świata, a Frąc pewną ręką rozgrywa znany schemat. Gdyby Najważniejszy dzień w roku był bardziej zwarty, a Odnaleźć Annę mniej rzewny (ale czy opowiadanie o takim tytule może nie być rzewne?) zaliczyłbym oba teksty do zdecydowanych plusów zbioru.

Plus taki stanowi natomiast Poświat Pawła Majki, bezpretensjonalne technofantasy o zgranym zespole gwiezdnych poszukiwaczy skarbów, którzy postanawiają zbadać wnętrze pewnej planetoidy. Czego tu nie ma: komputerowy poltergeist, zakolegowany z ludźmi demon, półbóg w implancie, wspomagane pancerze, bramy międzywymiarowe, potężne istoty z zaświatów... Co prawda równowaga między techno a fantasy została lekko zachwiana na korzyść czynników nadprzyrodzonych, lecz wartka, wciągająca akcja prawie całkiem przesłania tę niedogodność. Po lekturze Majki naszła mnie wręcz ochota na sięgnięcie po książki z uniwersum Warhammera 40000. To drugie najlepsze opowiadanie w zbiorze.

W pierwszym tomie Tempus fugit najwięcej miejsca zajmuje licząca blisko 200 stron mikropowieść Sebastiana Uznańskiego pt. Matka Gromów. W ostatecznym rozrachunku widać, że ilość przerosła jakość, ale wyobraźnia autora wywarła na mnie na tyle duże wrażenie, że wciągnąłem na swoją listę do przeczytania jego Herrenvolk z 2011 r. (chociaż z recenzji wynika, że powieść ta cierpi na te same wady, co Matka Gromów). O mikropowieści słusznie pisze Agnieszka Szady, że "kojarzy (...) się z niezwykle rozbudowaną i nieco mroczną… kreskówką". Sprecyzujmy tylko z jaką: z Heavy Metalem, tak za sprawą biuściastej bohaterki-twardzielki jak i ogólnej estetyki.

Na wszelki wypadek przypomnę: największą bolączką Tempus fugit jest styl. Szwankuje we wszystkich omówionych jak dotąd utworach z wyjątkiem Poświatu. W pewnym momencie zacząłem dobrodusznie podejrzewać, że winę ponoszą nie opowiadania jako takie, tylko moje wygórowane oczekiwania. A potem przyszła pora na lekturę Klucza przejścia Tomasza Kołodziejczaka i zrozumiałem, że nie, że wina leżała jednak po stronie opowiadań.

Klucz przejścia wcale nie jest napisany w wyszukany sposób. Od strony formalnej to zwyczajna fantastyka rozrywkowa, sensacyjne technofantasy opowiadające o poszukiwaniach pewnego artefaktu przez dwie wrogie frakcje. Kołodziejczak umie jednak wygładzać swoje zdanie, umie prowadzić narrację w miarowym rytmie, umie wreszcie splatać oddzielne wątki w pełnej napięcia końcówce. Choć od czasu Dominium Solarnego niczego nie napisał, jego pióro przez te siedem lat najwyraźniej samoistnie się naostrzyło. Klucz przejścia to niekwestionowany numer jeden w antologii.

Następne opowiadanie rozwiewa niestety nadzieję, że Tempus fugit nabierze rumieńców w drugiej połowie drugiego tomu. Do Błazna Tomasza Kaczmarka z czystym sumieniem mogę odesłać wyłącznie miłośników wulgarnego fantasy. Epitetu używam nie tylko po to, by zasygnalizować, że jeden bohater wykrzykuje do drugiego "Do starej pindy!" i słyszy w odpowiedzi "A pies ci dupę jebał!". Zwracam nim raczej uwagę na syntezę dokonaną przez Kaczmarka – groźna magia łączy się tutaj z ludzką perfidią i sprośnością. Autor miał niezły pomysł na świat, w którym metal przyciąga demony, a ich zawodowymi poskramiaczami są osobnicy o wyglądzie błaznów. Pogrzebał go niestety na wszystkie możliwe sposoby: logicznie, stylistycznie i fabularnie.

Cztery ostatnie opowiadania są średniakami, choć każde kolejne jest o odrobinę lepsze od poprzedniego. W blasku świec Katarzyny Kruszewskiej to jedyny w antologii horror, niezbyt straszny i nieszczególnie dobrze napisany, ale dający się przynajmniej bez zgrzytów przeczytać. Tęczowy Smok Evy Mroczek opowiada o mimowolnym podróżniku w czasie rozpaczliwie próbującym wrócić do domu. W Tunelu Sebastian Umielski wpierw kreśli alternatywną wizję totalitarnej Polski, w potem mota nieco wydumaną intrygę. Na koniec dostajemy kryminalno-historyczne opowiadanie Andrzeja Pilipiuka pt. Sprawa Filipowa, pisane typowym dla autora, nadzwyczaj prostym językiem, ale wciągające za sprawą bardzo szybkiego tempa. Notabene, wieść gminna niesie, że Pilipiuk napisał też W blasku świec, ale redaktorzy polecili mu zamaskować się pseudonimem, by w spisie treści żadne nazwisko nie dominowało nad pozostałymi.

* * *

Tomasz Chmielik na zakończenie swojej recenzji Tempus fugit napisał, że zbiór:

...jest wart każdej wydanej nań złotówki i stanowi wspaniały przekrój współczesnej polskiej literatury fantastycznej. Pomimo, że miejscami nierówny[,] i tak trzyma poziom o wiele wyższy niż niejedna antologia dostępna na naszym rynku wydawniczym.

Z pierwszym stwierdzeniem się zdecydowanie nie zgadzam. Drugie stwierdzenie, siłą rzeczy prawdziwe, napawa mnie zgrozą. Trzecie stwierdzenie – przeraża. Od siebie dodam tylko, że największą, choć nie jedyną, bolączką Tempus fugit jest styl.

*****






Komentarze

LordThomas (2013-07-25 23:07:37)

"(...)recenzowałem dwutomową antologię polskich opowiadań fantastycznych pod tytułami Bez bohatera i Polowanie na lwa. Moja opinia na temat zawartych w niej utworów była marna (...)"Zapomniałeś dodać, że potem dałeś mi obie antologie w prezencie...

Borys (2013-07-25 23:07:39)

Oczywiście. Teraz przywiozę Ci Tempus fugit.

DeckardPL (2013-07-27 12:07:07)

Borys, "to się omija" ;-)A tymczasem Stross wypuścił sequel do Saturns Children (Neptunes Brood), które razem powinny bardzo ładnie Ci spasować, skoro dobrze oceniłeś Poświat.

Borys (2013-07-27 14:07:19)

Dzięki za polecankę. Przez chwilę miałem nadzieję, że obie książki, tak jak Accelerando, dostępne są za darmo online, ale nie ma tak łatwo...