Blogrys

Filmorys (15)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

W numerze:
Osaczony, czyli nieudany powrót Bruce'a Willisa

Hotel zła, czyli piątek trzynastego po norwesku
Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia, czyli remake klasyki SF
Futro, czyli włochata miłość
Fan, czyli tęsknota za kinem lat dziewięćdziesiątych ...



Osaczony
(Hostage; 2005)

Jeff Talley (Bruce Willis) pracował jako negocjator policyjny, ale jego zbytnią pewność siebie zakładnicy przypłacili życiem. Talley zgolił więc brodę, zrezygnował z dotychczasowego zajęcia i objął posadę zwykłego gliniarza na prowincji. Gdy młodociani bandyci wtargną do położonej na uboczu rezydencji i wezmą jej mieszkańców za zakładników, umiejętności negocjatorskie naszego bohatera znów okażą się nieodzowne.

Przez pierwszą połowę filmu nic nie zapowiada katastrofy. Scenarzyści w pewnym momencie dokonują co prawda ryzykownej wolty i wplątują w całą sytuację rodzinę Jeffa, ale uchodzi im to płazem, bo Zakładnika po prostu nieźle się ogląda. Do czasu. Nagle akcja bardzo gwałtownie skacze do przodu, film traci rytm, a widz nieoczekiwanie zostaje wrzucony do absurdalnego ostatniego aktu, w którym Bruce Willis biega po płonącym domu mając za przeciwników psychopatę-piromana o aparycji demona i mafiozów przebranych za agentów FBI. Na deser dostajemy naciągany, niewiarygodny epilog o smaku gwoździa do trumny.


*****



Hotel zła
(Fritt Vilt; 2006)

Piątka nastolatków jedzie na snowboard w odludny rejon Jotunheimen. Jeden z nich łamie nogę. Grupa znajduje schronienie w opuszczonym hotelu. Pierwszy wieczór upływa im zgoła przyjemnie, ale w nocy wkroczy na scenę zakapturzony morderca uzbrojony w czekan tudzież kilof (nie znam się). Parę osób poniesie brutalną śmierć, a pozostali przezwyciężą panikę i rozpoczą nierówną walkę o przetrwanie. Film Roara Uthauga to slasher, który jednak sporo czasu poświęca na budowanie relacji między postaciami. Jest to i wada, i zaleta: wada, bo w pierwszej połowie niewiele się dzieje, zaleta, bo widz odrobinę przywiązuje się do bohaterów. W ostatecznym rozrachunku Hotel zła nie wychodzi jednak ponad gatunkową przeciętność, a jeśli zasługuje na uwagę, to tylko dlatego, że nakręcono go nie w Stanach, a w Norwegii.

Ciekawostka: Hotel zła, a raczej Ondskapens hotell, to norweski tytuł Kubrickowskiego Lśnienia. Tak samo brzmi tytuł artykułu gazetowego, który bohaterowie znajdują w opuszczonym hotelu i z którego dowiadują się o ponurych wydarzeniach sprzed lat. Twórcy chcieli zapewne świadomie wywołać u widza skojarzenie ze słynnym horrorem; nie wiadomo, czy polski dystrybutor również znał genezę sformułowania. Tak czy owak, aby cykl tłumaczeń został domknięty, Polacy powinni teraz nakręcić film pt. Na pastwie losu (bo to mniej więcej znaczy norweskie "fritt vilt"), który Norwegowie wydadzą u siebie jako Glans ("lśnienie").


*****



Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia
(The Day the Earth Stood Still; 2008)

Remake klasycznego filmu fantastycznonaukowego z 1951 r.: Na Ziemię przybywa kosmita Klaatu (w ciele Keanu Reevesa) wraz ze swoim gorylem, wielkim robotem Gortem. Klaatu reprezentuje pozaziemską cywilizację (albo kondominium tychże), która, delikatnie rzecz ujmując, nie jest zbyt zadowolona ze swawolnych poczynań homo sapiens. W pierwowzorze chodziło o niebezpieczeństwo wojny atomowej, w remake'u mowa o zagrożeniu dla globalnej ekologii. I chociaż Klaatu nic do nas prywatnie nie ma, to przyleciał z misją eksterminacji rodzaju ludzkiego. Doktor Helen Benson (Jennifer Connelly), biolog samotnie wychowująca przybranego syna, będzie starała się udowodnić przybyszowi z gwiazd, że ludzie w gruncie rzeczy nie są wcale tacy źli. Natomiast do jego sprowokowania dążyć będzie za wszelką cenę arogancka Ministra Obrony USA (Kathy Bates).

Powyższy opis brzmi bardzo naiwnie, ale uwspółcześnienie Dnia... wypadło wcale wiarygodnie. Aktorstwo również jest bez zarzutu, a drewniany Keanu nadaje się wprost idealnie do roli Obcego o kamiennej twarzy. Niestety, scenariusz nie trzyma w napięciu, a finałowe przekonanie Klaatu o dobrych stronach ludzkiej natury wypada... nieprzekonująco. Szkoda, bo gdyby film był lepszy, można by pobawić się w feministyczne interpretacje. Bądź co bądź los Ziemi leży tu w rękach dwóch kobiet: macierzyńskiej postaci Connelly i zimnej karierowiczki granej przez Bates.


*****



Futro
(Fur; 2006)

Diane Arbus to postać autentyczna, wybitna amerykańska fotografka z połowy XX wieku, która zasłynęła zdjęciami "dziwolągów": karłów, olbrzymów, nudystów, transseksualistów. Futro przerabia całkowicie fikcyjny epizod jej biografii: spotkanie z Lionelem Sweeneyem, byłym cyrkowcem chorującym na hipertrichozę. Gdy poznajemy Diane, jest zahukaną matką i żoną, asystetnką swego męża-fotografa, mężczyzny ciepłego, ale zupełnie jej nie rozumiejącego i nie potrafiącego dostrzec tkwiącej głęboko w Diane pasji. Dopiero kontakt z ekscentrycznym i niezwykłym Lionelem pozwoli bohaterce na wyjście ze skorupy i na odkrycie w sobie kobiety i artystki.

Trudno powiedzieć, czy reżyser był bardziej zafascynowany początkiem kariery Arbus, czy raczej baśnią o Pięknej i Bestii. Tak czy owak, na skrzyżowaniu tych dwóch historii nakręcił wielce udany, oryginalny i, o dziwo, bezpretensjonalny melodramat. Powodzenie projektu byłoby oczywiście niemożliwe bez chemii między postaciami Arbus i Lionela, ale Nicole Kidman oraz Robert Downey Jr. spisali się na medal.


*****



Fan
(The Fan; 1996)

W komentarzach pod jednym ze wcześniejszych Filmorysów była mowa o magii kina lat dziewięćdziesiątych. Fan to bez wątpienia również dziecko swoich czasów. No bo przecież opowieść o życiowym nieudaczniku Gilu (Robert de Niro) darzącym fanatycznym uwielbieniem bejzbolistę Bobby'ego Rayburna (Wesley Snipes) jest w gruncie rzeczy i płytka, i dość przewidywalna. Gdyby nakręcono ją dziesięć lat później, dostalibyśmy straszny bzdet. Jednak w latacj dziewięćdziesiątych reżyserzy i scenarzyści nie mieli jeszcze w zwyczaju traktować widza jak idioty, więc oglądając Fana możemy bez przeszkód cieszyć się szybkim tempem i sprawnie skonstruowanym (choć przecież mało ambitnym) scenariuszem. Widać tu zresztą rękę reżysera: Tony Scott co prawda nie dorównuje swojemu starszemu bratu Ridleyowi, lecz również zna się na wysokooktanowym kinie.

Pierwsza ciekawostka: Jeżeli zastanawiacie się, dlaczego Wesley Snipes w połowie ubiegłej dekady zniknął ze srebrnego ekranu, to wyjaśniam: poszedł siedzieć za machlojki podatkowe. W podobny sposób uwikłał się zresztą John McTiernan, znakomity reżyser filmów akcji (Szklana pułapka, Ostatni bohater akcji).

Druga ciekawostka: W Fanie gra Benicio del Toro. Konia z rzędem temu, kto go rozpozna. Młody strasznie.


*****






Komentarze

Arek (2012-06-20 22:06:52)

"Fana" oglądałem parę dobrych lat temu, ale całkiem nieźle się bawiłem. Wrażenie robiła scena z nożem, no i De Niro coraz bardziej wkręcający się w swego idola.

Borys (2012-06-20 23:06:39)

Ja oglądając postać De Niro zastanawiałem się, czy Ty też za dwadzieścia lat nie będziesz prześladował syna Krystyny. :)