Filmorys (10)
filmorys ::: 2012-01-01 ::: 700 słów ::: #306
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Ostatni Filmorys ukazał się dwa i pół roku temu. Potem z minirecenzjami przeniosłem się do zainicjowanego przeze mnie kolektywnego przedsięwzięcia, które nieopatrznie i nielojalnie porzuciłem, skuszony perspektywami roztaczanymi przez Filmastera. Przez długi czas to tam umieszczałem swoje 500-znakowe mikrorecki. Nie do końca odpowiadał mi jednak Filmasterowy skręt w stronę kinematografii niszowej, a także parę innych rzeczy, które bardzo wcześnie i wnikliwie wypunktował mi w prywatnej rozmowie Deckard, a które później w (nieco zbyt) ostrym tonie opisał u siebie MuadiM. Jakiś czas potem portal mojego imiennika przeszedł gruntowny lifting, lecz do nowego modelu nigdy się nie przekonałem. Drogi moje i Filmastera rozeszły się.
Co oznacza, że Filmorys, po dwudziestodziewięciomiesięcznej nieobecności, powraca. Najwyższy czas. ...
Motel
(Vacancy; 2007)
Doskonały przykład kina, w którym artystyczne ambicje zręcznego reżysera (Antal nakręcił Kontrolerów) toczą nierówną i zakończoną klęską walkę ze sztampowym, wybrakowanym scenariuszem. Otwarcie filmu pod żadnym względem nie zapowiada horroru-gniotu. Wręcz przeciwnie: Wydłużona scena rozmowy bohaterów podróżujących nocą samochodem buduje klimat i kładzie podwaliny psychologiczne pod dalszy rozwój akcji. Niestety, po dojechaniu do tytułowego motelu, dobrze zapowiadający się film grozy okazuje się, cóż, horrorem-gniotem. Podczas gdy nocleg bohaterów na odludziu zamienia się w snuff movie z ich mimowolnym udziałem, Motel zamienia się w snuff movie z mimowolnym udziałem logiki. Oglądać tylko dla Kate Beckinsale.
*****
Sierociniec
(El Orfanato; 2007)
Z biegiem lat najwyraźniej udoparniam się na wyimaginowane strachy. Wszyscy piszą, jak to bardzo bali się w trakcie oglądania Sierocińca, podczas gdy u mnie ani podskokogenne "momenty", ani "uduchowiona" atmosfera nie wywołały szczególnego niepokoju. Co wcale nie znaczy, że film jest zły. To sprawnie zrealizowany horror z silnym akcentem dramatyczno-obyczajowym. Europejskość Sierocińca przejawia się, parafrazując Urszulę Lipińską, zatrudnieniem "obiecującego reżysera, umiejętnie kadrującego operatora i zdolnych aktorów, a nie tylko nadpobudliwego montażysty". Co prawda pierwsze dwadzieścia minut nieco nudzi, ale potem dzieło Bayona robi się już wciągające. Zagadka zniknięcia zostaje rozwiązana satysfakcjonująco, a epilog wzrusza.
*****
Sliver
(Sliver; 1993)
Sliver ma wiele wspólnego z Zabójczym instynktem: sąsiaduje z nim chronologicznie, jest thrillerem erotycznym, występuje tu ponętna Sharon Stone, a fabułę skonstruowano na zasadzie "namiętny związek z mordem w tle". Jednak Sliver, niezasłużenie zmasakrowany na IMDB, podobał mi się zdecydowanie bardziej niż nudnawy Zabójczy instynkt. Film Noyce'a to przyzwoite oglądadło z nie-do-końca-przewidywalną intrygą i fajnym w swej kiczowatości finałowym ujęciem. Postaci Stone nie sposób odmówić charyzmy, chociaż to na wpoły stereotypowa jurna blondynka. Dodatkowe punkty za ścieżkę dźwiękową z kawałkiem Enigmy na czele, no i za plakat Civilization na ścianie apartamentu Zeke'a.
*****
Zakochać się
(Falling in Love; 1984)
Istnieje jeden zasadniczy powód, dla którego Zakochać się stanowi bezdyskusyjne must-see dla każdego kinomana: spotkali się tu na ekranie Robert De Niro i Meryl Streep, oboje u szczytu formy (Pokój Marvina powstał ponad dekadę później; zresztą tam De Niro nie grał roli pierwszoplanowej). Zakłopotane flirty Franka i Molly to tour de force aktorstwa, które powinno pokazywać się w szkołach filmowych. Ale czy bez tych dwóch kreacji melodramat Grosbarda również zasługiwałby na naszą uwagę? Pewnie nie, bo fabuła rozwija się leniwie, a podobnych opowieści o zakazanej miłości widzieliśmy już setki. Z drugiej strony w Zakochać się oboje bohaterowie romansu to dojrzali niesamotni ludzie, co nadaje ich emocjonalnym dylematom psychologicznego ciężaru.
*****
1408
(1408; 2007)
Excusez-moi, ale dawno nie widziałem, i mam nadzieję, że długo nie obejrzę, równie chujowego horroru. Recenzenci są zgodni, że od momentu wejścia głównego bohatera do przeklętego hotelowego pokoju film posysa na całej lini, ale twierdzą zarazem, że przynajmniej pierwszy akt ogląda się bardzo dobrze. Nie zgadzam się. Wprowadzenie do całej historii nie ma nic ciekawego do zaoferowania widzowi, a Mike Enslin to postać na wskroś antypatyczna (zresztą nie lubię Cusacka). Samuela Jacksona wciśnięto na siłę, chyba tylko dlatego, że producenci nie mieli na co wydać ostatniego miliona z nieprzyzwoicie wysokiego budżetu. Nawet jeśli łaskawie przyjmiemy, że prolog nie żenuje, to z całą pewnością zasadnicza część scenariusza zasługuje wyłącznie na niecenzuralne inwektywy. "Straszne" wydarzenia w pokoju hotelowym są dzikim galimatiasem, gdzie rzeczywistość miesza się z halucynacjami histeryzującego Enslina w sposób zupełnie nie angażujący widza i urągający wszelkim prawidłom sztuki dramaturgicznej. Przy 1408 omawiany wyżej Motel to kino niemalże kubrickowskie. Najstraszniejsze w filmie Håfströma jest to, że niewiele brakowało, a poszedłbym w 2007 r. nań do kina. Stephen King, z wyjątkiem Lśnienia i Misery, wybitnie nie ma szczęścia do ekranizacji swoich horrorów.
*****
Komentarze
Mateusz (2012-01-01 21:01:13)
Wszyscy tak chwalą "Sierociniec" i jadą po "1408", że chyba muszę obejrzeć oba. :)
Arek (2012-01-02 16:01:30)
Więcej przekleństw!A tak poważniej - fajnie, że "Filmorys" wrócił, czekam na więcej. "Sliver" sobie obczaję w wolnej chwili, dzięki.
Borys (2012-01-02 20:01:19)
Heh, nie postrzegałem tego pod kątem nostalgii, ale masz chyba rację (dorzuciłbym jednak lata 80. do 90.). W zeszłym roku obejrzałem "Blink" z Madelene Stowe. Niby zupełnie średni thriller, ale z drugiej strony zdecydowanie fajniejszy niż dzisiejsza, jak to mówisz, klasa A.Cieszę się jak cholera, że seanse "Żyć i umrzeć w Los Angeles" oraz "Harry Angel" wciąż przede mną. :)
DeckardPL (2012-01-02 20:01:33)
O, widzę, że nostalgia kina lat `90 zaczyna Cię męczyć ;-) Fakt faktem, jakikolwiek film z pierwszych kilku lat 9 dekady ostatniego wieku przed WTC jest zazwyczaj sprawniej zrealizowany i opowiada ciekawszą historię, niż klasa A dzisiaj (z wyjątkami of course, ale niestety i no właśnie, z wyjątkami). Sam mam tak długą listę rzeczy do odświeżenia, że bez IMDB nie byłoby szans nawet zrobić wstępu do listy.Ocenami IMDB się nie przejmuj, recenzjami tym bardziej, przynajmniej jeżeli chodzi o jakiekolwiek kino poza klasą C i dalszymi (tam akurat recki są przydatne i bynajmniej zjadliwe).1408... jak mam słabość do filmów kingowskich (zielona mila, mgła, sztorm stulecia), tak o tym zdanie mam takie, jak i o aktorach... Cusack jest dobry w High Fidelity, Jackson dobry nie jest.
DeckardPL (2012-01-02 20:01:53)
Lata `80 to dla mnie w ogóle kanon, nieważne jak złe są niektóre filmy, nie sposó od nich oderwać oczu; a te dobre...Świetne filmy Cię czekają, oba nietypowe, oba energetycznie czysto w latach `80 właśnie. Blink także niczego sobie.
MuadiM (2012-02-05 16:02:06)
"Lata `80 to dla mnie w ogóle kanon, nieważne jak złe są niektóre filmy, nie sposó od nich oderwać oczu; a te dobre..." - Fajnie napisane. A na wspomnianym właśnie przez blogera B. Filmasterze padało znaczące: "Ta maniera lat 80-tych; nie mogę, nie ścierpię." Harry Angel jest mistyczny, mroczny, niepokojący jak mało co. Obejrzałem raz, ale nigdy nie zapomnę.