Blogrys

Wozzup, Gandalf?!, Wozzup, man?!!

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Całkiem niedawno, po przeczytaniu pewnej antologii esejów, którą przedstawię bliżej za dwie do czterech notek, naszła mnie ochota na ponowne obejrzenie wszystkich trzech części Władcy Pierścieni. Jak dotąd każdą z nich widziałem dwukrotnie -- raz w kinie, drugi raz na DVD w wersji rozszerzonej. Jako że sam posiadam tylko Powrót króla, zacząłem zastanawiać się, od kogo mógłbym pożyczyć Drużynę Pierścienia i Dwie wieże celem zorganizowania sobie seansów w domowym zaciszu. Rychło okazało się, że los poszedł mi na rękę i w związku ze Świętem Kina nadarzyła się okazja do obejrzenia całej trylogii na wielkim ekranie -- ale kosztem nieprzespanej nocy. Kino Colosseum zorganizowało otóż nocny maraton wszystkich trzech części LOTR-a (w wersjach podstawowych) trwający od jedenastej wieczorem do wpół do dziesiątej rano. Nigdy nie byłem zwolennikiem filmowych "nasiadówek", lecz dla Tolkiena postanowiłem się poświęcić. Zwerbowałem kolegę (podobieństwo do niziołka przypadkowe), kupiłem bilety i w sobotę wieczorem, uzbrojeni w plecaki z wiktuałami, wyruszyliśmy do kina. ...

Do Jacksonowskiej ekranizacji żywię spory sentyment. W styczniu 2002 r. popełniłem bowiem (przy)długi tekst poświęcony filmowej Drużynie Pierścienia, którym inaugurowałem zarówno swoją "karierę" sieciowego recenzenta, jak i trwającą wiele lat owocną współpracę z zacnym "Inkluzem". Rok później zrecenzowałem dla tego samego zinu Dwie wieże, a dwa lata później Powrót króla.

Czytanie własnych artykułów sprzed lat jest fajne, lecz pisanie do nich polemik zakrawa na absurd i robić tego nie zamierzam. Faktem jest jednak, że dopiero teraz miałem okazję obejrzeć całą trylogię za jednym zamachem, i że odbyło się to ładnych kilka wiosen po moim pierwotnym kontakcie z poszczególnymi filmami. A że gusta się z czasem zmieniają, a zmysł krytyczny wyostrza, postanowiłem raz jeszcze wziąć pod lupę wybrane elementy ekranizacji. Przy okazji odniosę się, rzecz jasna, do opinii Borysa A.D. 2002-2004. Wy jednak potraktujcie poniższe wynurzenia zgodnie z sugestią zawartą w tytule notki.

TFOTR-TTT-TROTK. Przy pierwszym podejściu Drużyna Pierścienia wydała mi się niezwykle dynamiczna. Teraz już nie, pewnie dlatego, że w międzyczasie naoglądałem się sporo przyzwoitych oraz szybkich strzelanek, rąbanek, rozwalanek i pościgówek. Obecnie Drużyna... jawi mi się jako kino przygodowe o zupełnie zwyczajnym dla tego typu produkcji tempie. Z kolei Dwie wieże oglądało mi się zdecydowanie lepiej niż dawniej -- w zasadzie nie rozumiem, czemu wtedy tak niemiłosiernie wynudziłem się przez pierwszą godzinę. Na szczęście przynajmniej moja opinia dotycząca Powrotu króla nie uległa zmianie i nadal uważam go za najlepszą część i doskonałe zwieńczenie trylogii.

Scenariusze. Z przyjemnością stwierdzam, że wszystko, co w filmach najlepsze, pochodzi wprost od Tolkiena. Jackson próbował dodać od siebie kilka rzeczy, ale żadna z nich nie powoduje westchnięcia typu "jaka szkoda, że Profesor na to sam nie wpadł". Czasem wręcz przeciwnie. Wyraźne odstępstwa od oryginału w Dwóch wieżach (w wątku Froda i Sama) wciąż budzą niesmak. Czy naprawdę trzeba było wysyłać hobbitów do Osgiliath, psując przy tym ze szczętem postać Faramira, którego ze szlachetnego rycerza uczyniono niezdecydowanym chytruskiem?

Efekty komputerowe bronią się po latach. Gollum jest świetny, olifanty nadal prezentują się okazale. Niestety, od scen batalistycznych wyczuwa się już w kilku momentach powiew cyfrowości. Za dziesięć lat będzie pewnie jeszcze gorzej.


Aktorstwo. Podtrzymuję swoją opinię. Ba, zaostrzę ją nawet: obsadzenie Elijaha Wooda w roli Froda było najgorszą decyzję twórców. Wood jest fatalny, bo ani nie potrafi oddać wewnętrznej przemiany Powiernika Pierścienia, ani nie potrafi przekonująco zagrać cierpienia w ostatnim etapie podróży do Góry Przeznaczenia. Sean Astin w roli Sama sprawdza się dużo, dużo lepiej -- najwyraźniej za pierwszym razem nie doceniłem w dostatecznym stopniu jego kreacji. Macho-Aragorn już mi tak nie przeszkadza. Natomiast ciekawie przedstawia się sprawa z elfami, ponieważ zachodzi tu silna polaryzacja. Z jednej strony mamy bardzo kiepskiego Orlando Blooma w roli Legolasa, z drugiej strony bardzo dobrego Hugo Weavinga w roli Elronda. Ten pierwszy zupełnie nie wiedział, jak powinno się grać elfa, ten drugi solidnie odrobił pracę domową (warto jednak zaznaczyć, że Weaving to aktor wysokiej klasy i nie chodzi mi tu bynajmniej o jego Agenta Smitha). A elfki... Powiem tyle: Pod względem fizycznym Liv Tyler jest idealną Arweną, pod tym samym względem Cate Blanchett jest dziadowską Galadrielą.

Najlepszy aktor? Bez wątpienia John Rhys-Davies jako Gimli. Jego krasnolud to wzór do naśladowania przez kolejne pokolenia filmowych "krzatów". I nie przeszkadza mi już nawet, że z Gimliego zrobiono "comic relief".

Wątki homoerotyczne między Aragornem a Legolasem mogli sobie darować. OK, wiem, jestem złośliwy, lecz wyciąłbym te długie, powłóczyste spojrzenia, jakimi obaj panowie obrzucają się parokrotnie w Dwóch wieżach. A gdy w epilogu Powrotu króla świeżo ukoronowanemu Aragornowi podprowadzają Legolasa w stroju oblubieńca... Szkoda gadać.

Muzyka jest nadal świetna. Tym razem zauroczył mnie w szczególności "motyw Rohanu", którego posłuchać możecie między innymi tutaj (przez chwilkę na samym początku i potem przez dobre pół minuty począwszy od 54. sekundy).

Nawet jeżeli przez tych kilka lat zmieniłem zdanie na temat pewnych elementów ekranizacji, dzisiaj moja końcowa i ogólna opinia na jej temat nie odbiegnie ani na jotę od tego, co napisałem w swych starych recenzjach. Otóż dzieła Petera Jacksona to kawał świetnego kina przygodowego, rzemieślniczy majstersztyk, ale... tylko rzemieślniczy. Nie ma tu za grosz artyzmu, nie ma tu żadnych godnych pochwały zmian w stosunku do oryginału (a popatrzcie tylko, co Nolan zrobił z "Prestiżem" -- choć oczywiście ciężko porównywać powieści Priesta i Tolkiena). Nie zdołano przenieść na wielki ekran magii i fantastycznego klimatu zawartego w pierwowzorze. Najlepszym dowodem na to jest fakt, że po obejrzeniu filmów mam wielką ochotę sięgnąć znów po książkę, natomiast po przeczytaniu książki nie czuję już potrzeby oglądania Jacksonowskiej wizji Śródziemia. Oczywiście, można przekornie stwierdzić, że powieść Tolkiena zniechęca mnie do Śródziemia, a ekranizacja zachęca do jego dalszej eksploracji, lecz wierzcie mi, naprawdę nie o to chodzi.






Komentarze

mwisniewski (2008-11-06 07:11:07)

To pochwal się jeszcze, jak długo wytrzymałeś bez snu. :)Czy - poza samymi projekcjami filmów - podczas maratonu działo się w kinie coś godnego uwagi? No, wiesz, orki podające zakąski, elfki kasujące bilety...

Borejko (2008-11-06 08:11:40)

Zgrabnie i ładnie szkoda że nie ma opcji UTOP w POLTERze

Borys (2008-11-06 11:11:31)

Mateusz: Okrąglutkie 35 godzin. :) A podczas maratonu w kinie nie działo się raczej nic szczególnego. Szczerze mówiąc, oczekiwałem, że trzon publiczności będą stanowić nerdy poprzebierane za elfy, ale takowych niemalże w ogóle nie dostrzegłem. Za to było bardzo dużo młodzieży licealnej, ale zachowywała się przyzwoicie. Pewnie szybko zasnęła. :) Aha, w pierwszym rzędzie, czy raczej przed pierwszym rzędem, parę osób rozłożyło sobie śpiwory i karimaty i oglądało filmy z pozycji horyzontalnej. :)Borejko: Z wiekiem robisz się zbyt wyrafinowany, nie wiem, czy to była pochwała, czy złośliwość. :P

Borejko (2008-11-06 11:11:51)

Na pieszczotę to sobie trzeba zasłużyć- jak mawiał klasyk, natomiast złośliwość to nie na pewno nie jest. Może innym cytatem:"Bardzo dobrze, bardzo dobrze, czyli dostatecznie"hłeh