Blogrys

Wahadło Foucaulta

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.


Samolot ominął Pałac Kultury i Nauki szerokim łukiem i bezpiecznie wylądował na Okęciu. Od trzech dni jestem w Łodzi, jednak first things first -- kilka słów muszę poświęcić książce, którą skończyłem czytać dzień przed wylotem.

Nie ulega wątpliwości, że gdyby debiutancką powieścią Umberto Eco było nie Imię róży, a Wahadło Foucaulta właśnie, włoski pisarz nie zdobyłby wielkiej popularności. Obie książki zręcznie łączą wątki historyczne z kryminalnymi (poza tym w Imieniu... niemało było także teologii), ale o ile w tej pierwszej czytelnik otrzymał smakowitą i wciągającą fabułę, o tyle w tej drugiej... nie dzieje się prawie nic. Nie jest to co prawda wada sensu stricte. Wahadło Foucaulta czytało się całkiem przyjemnie, a to ze względu na gęsty, sugestywny styl Eco, a także na niepowtarzalny klimat. Powieść dotyczy bowiem Teorii Spiskowych (koniecznie wielkimi literami) i pełna jest ezoterycznych nawiązań do Kabały, gnozy, alchemii, masonerii, templariuszy, różokrzyżowców, et consortes. Po lekturze nabrałem niemałej ochoty na poerpegowanie w podobnym settingu. Przypuszczałem, że odnajdę go w Magu -- niestety, okazało się, że nie. Podejrzewam więc, że w oparciu o Wahadło Foucaulta mógłby powstać niezwykle interesujący system RPG, zarówno klasyczny, jak i nowofalowy (Wolnomularze-Gracze tworzący Plan pod okiem Wielkiego Mistrza Gry).

Wracając do powieści: Nie polecam. Czytajcie na własną odpowiedzialność i pamiętajcie, że sporo osób się na niej "wyłożyło". Wysiłek włożony w lekturę rekompensuje, przynajmniej częściowo: 1) sporo wyrafinowanego wykpiwania przez Eco wiary w spiski wszelkiego rodzaju; 2) niezłe zakończenie; 3) mądre, niebanalne spostrzeżenie dotyczące poszukiwania szczęścia w życiu. By poznać to ostatnie, będziecie musieli sięgnąć po powieść, ale próbkę humoru zawartego w powieści mogę Wam zaprezentować tutaj:

-- (...) Pieczęć przedstawia [templariuszy] zawsze dwóch, jednego za drugim na grzbiecie konia. Dlaczego, skoro reguła pozwala każdemu z nich na posiadanie trzech koni? Musiał to być pomysł Bernarda, symbol ich ubóstwa albo ich podwójnej roli mnichów i rycerzy. Ale zdajecie sobie sprawę, jakie to budzi domysły i co mówi się o tych mnichach, którzy pędzą na złamanie karku, przy czym jeden wtula brzuch w pośladki drugiego? Będą więc szkalowani...
-- ...Ale sami sobie są winni - skomentował Belbo. - Czy ten święty Bernard był głupi, czy co?