Blogrys

Wysiadłem na statku Borga

Okoliczności metrykalne i ramówkowe sprawiły, że w dzieciństwie szczęśliwie załapałem się na MacGyvera i Z Archiwum X. Ale Star Trek: Następne pokolenie, najsłynniejszy serial SF z początku lat 90., mnie ominął.

O sfederalizowanej galaktyce przemierzanej przez dzielną załogę kapitana Jean-Luc Picarda opowiadał mi entuzjastycznie, niedługo po zakończeniu emisji, Michał Sobotka, webmaster jednej z pierwszych polskich startrekowych witryn, którego poznałem na wczasach latem 1997 r. Był o dwa-trzy lata starszy ode mnie. W ukochane uniwersum Michała wkroczyłem dopiero dwie dekady później, więc moja zwłoka w podkręceniu warpa raczej by go rozczarowała. Ale nigdy się o niej nie dowiedział i nigdy się niestety nie dowie – zmarł na nowotwór jeszcze przed nastaniem nowego tysiąclecia.

Oryginalnego Star Treka obejrzałem w latach 2015-2017. Poznanie 79 przygód kapitana Kirka zajęło mi aż dwa i pół roku tylko dlatego, że w tamtym (trwającym zresztą po dziś dzień) etapie życia nie miałem za dużo czasu na telewizję1. Bawiłem się powoli, ale przednio. Do gustu przypadła mi nawet pokaźna część niesławnego trzeciego sezonu, w którym Spock szuka swojego mózgu. Tak wówczas napisałem:

Jasne, w sensie warsztatowym stary Star Trek posiada wszystkie niedogodności, jakich spodziewać się można po serialu fantastycznonaukowym z końca lat sześćdziesiątych: dużo gadania, mało akcji, topоrne efekty specjalne, scenografia wymuszająca bezustanne zawieszanie niewiary. Z drugiej strony jest to zarazem solidny serial fantastycznonaukowy z końca lat sześćdziesiątych: urokliwy, budzący nostalgię, z archetypami postaci, których na próżno szukać we współczesnej telewizji, z ręcznie malowanymi tłami.

Sami widzicie, że nie można zarzucać mi automatycznej niechęci wobec starożytnych produkcji fantastycznonaukowych. Skończywszy TOS-a przesiadłem się ochoczo z multikulturowego „USS Enterprise NCC-1701” na wielorasowego „USS Enterprise NCC-1701-D”… i po trzech odcinkach odwróciłem się zniesmaczony od ekranu. Przepraszam Cię, Michał, za bezpardonowy imiesłów, ale początkowe odcinki TNG są tak drewniane aktorsko, tak kiepskie scenograficznie, tak żałosne efiksowo i tak słabe scenariuszowo, że ich antywalory estetyczne i fabularne zadziałały na mnie niczym „tractor beam” o odwróconej polaryzacji.

Jednak trudno było uwierzyć w charłactwo telewizyjnej legenedy. Przejrzałem retrospektywne recenzje. Ich autorzy zarzekali się, że owszem, w pierwszych dwóch sezonach bywa kiepsko, ale w trzecim sezonie, ho ho, w trzecim sezonie widz trafi do telewizyjnej ekstraklasy i TNG utrzyma galaktyczny poziom prawie do samego końca.

Zastanawiałem się, czy nie zacząć oglądania od trzeciego sezonu właśnie; zastanawiałem się, czy nie obejrzeć całego TNG na skróty, koncentrując się na odcinkach uznanych gremialnie za najlepsze. Pomysły te wyperswadował mi wielki rzecznik pokoju ludzko-klingońskiego Seji, który słusznie zauważył, że urok ciągnących się przez wiele sezonów seriali polega na powolnym poznawaniu i przyzwyczajaniu się do bohaterów. Epizody najfajniejsze pełnią funkcję kontrapunktowej nagrody – ale oglądanie wyłącznie ich ma mniej więcej tyle samo sensu co zlizywanie z chleba wędzonej ryby po zrobieniu sobie kanapki (to już moje porównanie, nie Sejiego).

Wróciłem do TNG. Zacisnąłem zęby, przebiłem się przez wstępne epizody. Pod koniec pierwszego sezonu nawet polubiłem tę nieporadną manierę. Obejrzałem bez pośpiechu drugi sezon. Zacząłem trzeci. Obiecany przez fanów skok jakościowy nie nastąpił. Dokończyłem. Nie zachwyciło. Nawet nie chwyciło. Bez przekory stwierdzam, że krytykowany trzeci sezon TOS-a jest summa summarum fajniejszy od wychwalanego trzeciego sezonu TNG-a nabierającego jakoby wiatru słonecznego w ogniwa skrzydeł.

Moje problemy z Następnym pokoleniem mieszczą się w dwóch najważniejszych pomieszczeniach „USS Enteprise”:

  • Na mostku: Za dobrych aktorów uważam tylko szekspirowskiego Patricka Stewarta w roli ikonicznego łysego kapitana oraz Brenta Spinera w roli androida o gębie żółtej jak memiczny Papież-Polak. Fajny jest także Michael Dorn jako Klingon Worf. Pozostałych postaci nie polubiłem. Jonathan Frakes w roli konformistycznego pierwszego oficera wypada nijako. La Forge grany przez LeVara Burtona jest zbyt niedojrzały jak na głównego inżyniera (jakże brakuje stateczności Scotty’ego przy silnikach „Enterprise’a”!). Wil Wheaton jako Wesley Crusher oraz Gates McFadden jako jego matka doktor Beverly Crusher często irytują świętoszkowatością. Marina Sirtis jako empatka Deanna Troi powinna być najciekawszą bohaterką, ale raz za razem okazuje się Kapitanem Emotional Obvious o kołkowatej ekspresji.
  • W maszynowni: Scenariusze są przewidywalne aż do bólu zębów. Okej, TOS też nie trzymał widza na krawędzi fotela, ale przynajmniej raz za razem sięgał po klawe pomysły fantastycznonaukowe rodem ze Złotej Ery SF. Natomiast fabuły odcinków TNG łączą schematyzm z brakiem polotu.

A idź pan w czorteksa z taką space operą!

Dobrych odcinków nie było wcale. Nie no, były. Oto dziesięć najlepszych odcinków trzech pierwszych sezonów TNG w kolejności chronologicznej:

  • Conspiracy (1x25): Władcy marionetek spotykają Star Treka. Fascynująca historia pokazująca, jak ST by wyglądał, gdyby twórcy skręcali częściej w mroczniejsze rejony fantastyki naukowej à la Ellison lub Heinlein.
  • A Matter of Honor (2x08): Ten jeden jedyny raz Riker był naprawdę w formie.
  • The Royale (2x12): Przygody w kasynie nie znajdziecie w żadnym debestowym spisie, mnie jednak urzekło rozwinięcie pewnego mniej znanego pomysłu2 z ostatniego aktu 2001: Odysei kosmicznej.
  • Time Squared (2x13): Pętla czasowa i Picard skonfrontowany z tchórzliwszą wersją samego siebie. Wspaniały odcinek, który z niezrozumiałych powodów nie został wyróżniony przez startrekowych specjalistów.
  • Q Who? (2x16): Odcinki z błazenującym Q są słabsze niż chcą tego fani, ale ten, w którym debiutuje Borg, stanowi drugi najmocniejszy odcinek drugiego sezonu.
  • The Survivors (3x03): Ełejtim rozwiązuje tajemnicę na dziwnej planecie. Bardzo w stylu TOS-a.
  • The Defector (3x10): Polityczny thriller i jeden z nielicznych epizodów TNG trzymający w autentycznym napięciu.
  • Yesterday’s Enterprise (3x15): „USS Enterprise” w alternatywnym wszechświecie. Tak wyglądałby Star Trek, gdyby twórcy poszli w kierunku militarnej SF. Patrick Stewart potwierdza aktorską klasę.
  • Captain’s Holiday (3x19): Niepoważne, ale chemia między Stewartem i Jennifer Hetrick jest doskonała.
  • The Best of Both Worlds (Part I) (3x26): Picard zborgizowany. Nie będę się wyłamywał – to rzeczywiście najlepszy odcinek trzech pierwszych sezonów, ale jeżeli również najlepszy w całym serialu, szkoda, że TNG swój szczyt osiągnęło tak wcześnie. Czyżbym przerwał oglądanie w idealnym momencie?

Wychodzi na to, iż w moim odczuciu największe natężenie naprawdę dobrych odcinków przypada na połowę drugiego sezonu. Natomiast częstotliwość, z jaką Steward-Picard pojawia się w powyższym zestawieniu, wiele mówi o aktorskiej dysharmonii, na jaką cierpi TNG.

Dodajmy, że dwa odcinki powszechnie uważane za wyborne, do gustu przypadły mi tylko trochę:

  • The Measure of a Man (2x09): Data to frapująca postać i w zasadzie nie miałbym nic przeciwko, gdyby całe TNG opowiadało o jego stopniowym stawaniu się człowiekiem. Niemniej w słynnym The Measure of a Man zabrakło mi mocniejszej filozoficznej puenty.
  • Sins of the Father (3x17): Kolejny polityczny thriller na dodatek o otwartym zakończeniu sugerującym ciąg dalszy Worfowego łuku narracyjnego. Super, ale dlaczego scenografia jest biedna jak Łódź w latach osiemdziesiątych? Tak ma wyglądać stolica Klingonów? Zamiast emocjonować się zwrotami akcji tęskniłem za styropianowymi krajobrazami i malowanymi tłami TOS-a.

Do regularnego oglądania Następnego pokolenia na pewno nie wrócę3. Nie wykluczam, że wskrzeszę wcześniejszy zamysł obejrzenia reszty sezonów „po łebkach”. M.F. namawia mnie natomiast gorąco na Deep Space Nine. Ale to plany na odleglejszą przyszłość, choćby dlatego, że dzierżący startrekowe licencje Netflix zorientował się tydzień temu, iż w przeciwieństwie do szwagierki nie mieszkam w Holandii.

Przepraszam, Michał. Nie przejmuj się moją opinią i wędruj sobie spokojnie dalej poprzez kwadranty. Swoją drogą, w tamte wakacje pożyczyłeś mi Błękitną kropkę Carla Sagana. Nawet jeśli nie udało Ci się zarazić mnie miłością do Star Treka, to pokazałeś najlepszą znaną mi książkę popularnonaukową. Chaya t’not.

  1. W stanie kawalerskim oglądałem seriale do kotleta, więc w ciągu tygodnia bezproblemowo zaliczałem 5-10 epizodów. Obecnie jadam obiady przy rodzinnym stole dyskutując komplikujące się z miesiąca na miesiąc relacje w grupie przedszkolnej. 

  2. Zaawansowani technicznie Obcy tworzą habitat dla ludzi w oparciu o niepełne informacje dotyczące naszej (pop)kultury. 

  3. Nie obejrzałem nawet drugiej części The Best of Both Worlds inicjującej czwarty sezon. Podobno jest słabsza od pierwszej. 






Komentarze

Seji (2024-05-06 20:41:43)

I co ja mam ci napisać? Że błądzisz? Że możesz jeszcze zawrócić z tej drogi? Że wątki z TNG są wprowadzeniem do DS9, a ta z kolei do VOY? Jeszcze masz szansę się nawrócić. ;)

SpeX (2024-05-07 05:58:19)

Już nie mówiąc o tym, iż jesteś dopiero na etapie "klasyki", a pozostają jeszcze nowożytne produkcje:
Star Trek Discovery
Star Trek Picard
Star Trek Lower Decks (bajka)
Star Trek Prodigy (bajka)
Star Trek Strange New World

@Seji, celowo pominąłeś jeszcze Enterprise?

Borys (2024-05-07 10:32:16)

O „Voyagerze” przecież nawet trekowcy mówią, że słabuje. :)
„Discovery” oglądałem przez chwilę krótko po premierze i dostałem oczopląsu. Nie, dziękuję, wolę spokojniejsze seriale, których docelowym odbiorcą nie jest osoba cierpiąca na ADHD. :)
„Picard” mnie kusi, ale podobno nierówny. „Strange New Worlds” też może być super, chociaż Ty, Seji, polecałeś raczej „Orville”.

Seji (2024-05-08 13:45:13)

@SpeX
Nie, ENT uwielbiam, ale Borys wspomniał o DS9 w kontekście porzucenia TNG. Zarzucam haczyk. ;)

@Borys
W zestawieniu pierwsze dwa sezony DIS (dobry serial, słaby Star Trek) Orville wygrywa trekowością. SNW są super, PIC też fajny - tylko do PIC to wypada TNG zobaczyć. No i VOY nie jest słaby - ma niemrawy początek, to prawda, i chwilę zajmuje im odróżnienie się od reszty, ale potem jest bardzo dobry (no i jest tam jeszcze więcej Dwighta Schultza po jego występach w TNG :>).

Musisz zdecydować, Borysie, czy Star Trek, czy nie Star Trek, bo tutaj nie można być jedną nogą na mostku. ;)

SpeX (2024-05-08 17:00:41)

Jak ci się podobały ciemne odcinki TNG, to w DIS też znajdziesz kilka takich. W szczególności, iż w takim klimacie ma być film Star Trek Sekcja 31.

VOY Dokładnie, tam początek jest straszny, te pierwsze odcinki z Q, nieźle musiałem się namęczyć by przez nie przejść bez zniechęczenia.

Do innych spaceroper to na pewno jeszcze The Expanse. A teraz oglądam jeszcze Bicon 23

@Borys, a co powiesz na nisko budżetowego (europejskiego) TS w postaci The Ark?

Borys (2024-05-08 20:53:29)

@SpeX
O, właśnie, przypomniałeś mi o The Expanse. O The Ark nigdy nie słyszałem, przed chwilą sprawdziłem, oceny ma niezachęcające. Polecasz?

SpeX (2024-05-09 13:27:51)

@Borys, Po wiem fabuła jakoś nie wybitka i strasznie czuć niski wschodnio europejski budźet - kręcone chyba gdzieś w Serbii (przez PFI Studios).
Co widać po rekwizytach i scenerii, choć z tego co pamiętam po s1, nie narzekałem na CGI scen kosmicznych. Porównałbym to trochę do Avenue 5 (choć tu to s2 nawet nie skończyłem).

@Seji a ty widziałeś to?

Seji (2024-05-11 15:28:06)

@SpeX
The Ark? Chyba tak, bo kojarzę, ale przewijałem, bo ani nie zachwyciło, ani nie chciało mi się czekać, czy zrobi się lepsze.

SpeX (2024-05-15 23:32:24)

@Seji, a Beacon 23?



C O M E C O N