Logika różnorodności
ambitnie ::: 2021-03-04 ::: 620 słów ::: #772
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Wydaje mi się, że niewiele osób słyszało o dwóch matematycznych modelach, którym udało się z przenikliwością opisać tłuste kawałki rzeczywistości ekonomiczno-społecznej. Sam dowiedziałem się o nich całkiem niedawno – z czego płynie arogancki wniosek, że jeżeli ja dowiaduję się o czymś późno, to zdecydowana większość ludzi nie wie o tym w ogóle.
Mowa o teorii wyboru społecznego Kennetha Arrowa (1951) oraz o logice kolektywnego działania Mancura Olsona (1965). W największym skrócie: Od Arrowa dowiadujemy się, że nie da się stworzyć zasad plebiscytowych (np. systemu wyborczego), które agregowałyby indywidualne preferencje w spójny sposób. Nie chodzi tu oczywiście o banalną obserwację, że jakaś propozycja (jakiś kandydat) zawsze musi przegrać, lecz o nieoczywisty fakt, że matematyczną niemożliwością jest precyzyjne ułożenie klasyfikacji kolektywnej z klasyfikacji indywidualnych.
Twierdzeniem Arrowa o niemożności robię zwykle w trąbę swoich uczniów na pierwszej lekcji matematyki. Wpierw opisuję im pokrótce tematy, które będziemy omawiać i mówię, jak poprzedni rocznik ocenił ich względne poziomy trudności.
— A teraz sami zdecydujcie, na podstawie tej informacji, w jakiej kolejności chcecie te rozdziały przerabiać — mówię.
Każdy uczeń sumiennie układa swoją propozycję. Na razie problemu nie ma.
— To teraz jeszcze ustalcie wspólnie, jako klasa, jak będzie wyglądała kolejność. Wypracujcie jakiś konsensus.
Nie umieją – nie są w stanie! – dojść z tym do ładu i proszą wreszcie, żebym ja ich rozsądził. Proponuję więc swoją (przypadkową) kolejność, którą wszyscy akceptują. A potem podczas ewaluacji, w podpunkcie o „współuczestnictwie uczniów w planowaniu zajęć”, i tak zgarniam najwyższą ocenę. I wilk syty, i owca cała.
Tyle Arrow. A Mancur Olson? On z kolei postawił na głowie obawę dotyczącą strukturalnej wady demokracji.
Otóż wcześniej uważano, że największe wyzwanie dla ustroju stanowi groźba wyzysku mniejszości przez większość. Olson wykazał, iż jest odwrotnie – ponieważ interesy większości są rozproszone, a interesy mniejszości skoncentrowane, to raczej mniejszość będzie załatwiać swoje sprawy kosztem większości.
Chodzi o to, że jeśli należysz do większości, będziesz mniej skory zadziałać, bo przecież ktoś inny zrobi to na pewno za Ciebie, prawda? Z kolei będąc członkiem mniejszości posiadasz silniejszą zachętę, by zakasać rękawy i zadbać o swoje korzyści. Mniejszość okaże się zatem statystycznie efektywniejsza. Większość przegrywać będzie natomiast z powodu licznych „pasażerów na gapę”.
Dla porządku dodajmy, że logika kolektywnego działania spotkała się z poważniejszą krytyką niż teoria wyboru społecznego. Może właśnie dlatego nie zdołałem jeszcze jej obrócić przeciwko uczniom?
Do Olsona i Arrowa próbuje od niedawna dołączyć Scott Page ze swoją logiką różnorodności. Bardzo ciekawa sprawa: Chodzi o szczegółowe badanie sytuacji, w których ludzka różnorodność pomaga w znajdywaniu nowych, lepszych rozwiązań.
Wyobraźmy sobie grupę inżynierów. Postawiono przed nimi zadanie zbudowania mostu w trudno dostępnym miejscu. Jak to zrobić, mniej więcej wiadomo; chodzi jednak o zmaksymalizowanie współczynnika nośności i kosztu.
Jeżeli wszyscy inżynierowie są mężczyznami w wieku 30-40 lat z dyplomami z tej samej uczelni, będą najprawdopodobniej myśleli podobnie. Współpraca będzie im układać się wspaniale, lecz o prawdziwie innowacyjne rozwiązanie będzie im trudno. Mówiąc językiem optymalizacji: będą poruszać się wokół tego samego lokalnego szczytu współczynnika; wysokiego, ale niekoniecznie najwyższego.
Jeśli jednak zadbamy o różnorodność w grupie – płciową, wiekową, kulturową – z początkowego galimatiasu pomysłów wyłonić się może projekt niespodziewany i zarazem bardzo dobry. Rychło okaże się, że różnorodność pomaga, nie przeszkadza, w osiąganiu znakomitych wyników.
Dla wojowników o sprawiedliwość społeczną powyższy wniosek jawi się jako truizm. Konserwatysta pokręci głową i powie, że koniec końców wszystko zależy od „twardych” kompetencji osób tworzących zespół, nie od ich różnorodności samej w sobie.
Zresztą, pal licho projekty inżynieryjne. Czy logikę róznorodności można ekstrapolować na instytucje i politykę? Tutaj pojawia się problem wartości kulturowych. Im większa różnorodność, tym bardziej wartości będą się rozjeżdżać, i tym trudniej będzie o porozumienie co do wspólnych celów. Życie to nie most.
Więc może zacznijmy od uzgodnienia tychże celów?
To niemożliwe, odpowiada szyderczo twierdzenie Arrowa. Tej zgody nie osiągniemy nigdy.