Przeczytane w 2020 (6)
książki ::: 2021-02-26 ::: 650 słów ::: #766
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Najfajniejsza:
Pimp Roberta Becka ps. Iceberg Slim – autobiograficzny debiut czarnoskórego alfonsa i kryminalisty, który trudnił się stręczycielstwem od osiemnastego roku życia.
„Alfons jest najsamotniejszym skurwielem na ziemi”, mawiał. „Musi znać swoje dziwki. Nie może pozwolić, by one poznały jego. Musi być Bogiem – od początku, aż do końca.” A także: „Każdy porządny alfons jest sam sobie najlepszym kumplem. Jego wewnętrzne życie jest tak bogate, bo bez ustanku zastanawia się, kombinuje, jak tu przechytrzyć te kurwy.”
Opanowawszy do perfekcji sztukę manipulacji, Iceberg Slim długo utrzymywał się w ekstralidze swej niechlubnej profesji. Jednak gdy krótko po czterdziestce trafił na rok do ciupy, uznał, że nie ma już siły konkurować z młodymi, bezwzględnymi kolegami po fachu. Znalazł pracę jako akwizytor, a w 1962 r. wydał pierwszą z wielu książek, które zaskarbiły mu ogromną popularność, głównie wśród afroamerykańskich czytelników.
Alfons jest dobrą książkę niekoniecznie ze względu na tematykę – pod tym względem jawi się brutalnie i monotonnie zarazem, chociaż niektóre epizody są ciekawe – lecz z powodu fascynującego języka. Slim fachowo operuje jivem wystukując nim strona za stroną niestrudzony rytm. Łyknąłem tę narrację „jak gwałciciel bilet na plażę nudystów dla niewidomych”, płynąłem z nią gładziutko, lecz znaczenia wielu slangowych zwrotów musiałem oczywiście się domyślać.
Chyba żadna z książek Roberta Becka nie została nigdy przetłumaczona na język polski. Jeżeli do tego kiedyś dojdzie, zapewniam, że czeka nas największe wydawnicze wydarzenie roku.
A nastąpić prędzej czy później powinno – może na przykład za rok, na sześćdziesięciolecie? – bo Alfons jest po prostu dziełem kulturowo ważnym, które inspirowało innych twórców „czarnej” literatury (np. Donalda Goinesa) oraz wczesnych hip-hopowców (np. Ice-T, zbieżność ksywek nieprzypadkowa). Przede wszystkim zaś Beck skodyfikował kulturowy stereotyp czarnoskórego alfonsa; wiecie, takiego wyniosłego, opartego niedbale o cadillaca, w nienagannym białym garniturze, z wysoko postawionym kołnierzem, ze złotym łańcuchem, z afro.
Słowami Irvina Welsha: „Iceberg Slim zrobił dla alfonsa to, co Jean Genet zrobił dla homoseksualisty i złodzieja, i co William Burroughs zrobił dla ćpuna. Wielka różnica polega na tym, że tamci dwaj byli biali.”
Też fajne: Destined for War (2017) Grahama Allisona, twórcy gloryfikowanego przez geopolityków pojęcia pułapki Tukidydesa. Politologiczne gdybanie o „nieuniknionej” wojnie amerykańsko-chińskim przeplatane żywymi opisami przyczyn przeszłych zmagań między mocarstwami.
Najlepsza:
Metodą eliminiacji odkrywam niniejszym, że na miano najlepszej książki przeczytanej przeze mnie w dwadzieścia-dwadzieścia zasługuje Balagan Pawła Smoleńskiego. Nie jest żadną miarą pozycją wybitną – ot, porządna książka non-fiction o geografii, historii i kulturze Izraela, która w stu procentach spełnia pokładane w niej oczekiwania, tylko tyle i aż tyle. Tak to czasami bywa, gdy przed „najlepszą” trzeba najpierw odhaczyć szereg innych pozytywnych kategorii.
Smoleński uprościł sobie zadanie decydując się – na przekór tytułowi – na metodę alfabetyczną, tak jak Gilarowski w Afryce dzisiaj. Każdy rozdział poświęcił innemu zagadnieniu lub osobie: A jak alija, B jak Ben Gurion, C jak cymes, i tak dalej, aż po wojnę, Yafo (czyli Jafę) i Zachodni Brzeg. Dla Oza Amosa również znalazła się literka.
Smoleński jest jednak zdolnym reportażystą i słownikowa kompozycja nie wywołuje w czytelniku wrażenia popękania. Autor ma zresztą u mnie kredyt zaufania, bo bardzo podobała mi się inna jego książka pt. Izrael już nie frunie, którą czytałem dziesięć lat temu odliczając dni do przełomowego momentu w życiu.
Smoleński Balaganem linię kredytową tylko podwyższył. Przede mną Zielone migdały (o Kurdach) i Królowe Mogadiszu. A Balagan w kwietniu zostanie wydany po raz wtóry przez Czarne.
Dodajmy na koniec, że o Izraelu przeczytałem w zeszłym roku dwie inne leletrystyczne pozycje. Historyczny Israel Daniela Gordisa było nader przyjemne w lekturze, jednak z rozdziału na rozdział narastało we mnie przekonanie – pomimo sporej sympatii do państwa Izrael – że Gordis jest okropnie prożydowski, daleki do bezstronności w opisywaniu dziejów regionu. Cóż, mądrzejsze nie pytać.
Z kolei The Weapon Wizards Yaakova Katza i Amira Bohbota, poświęconą izraelskim (imponującym!) wynalazkom wojskowym, napisano płaskim, popularyzatorskim stylem rodem z podrzędnych portali internetowych. O Merkavie i Żelaznej Kopule lepiej poczytać na Wikipedii. Panowie Katz i Bohbot, udajcie się lepiej na kurs do kolegów z Defence24.pl.
Komentarze
Arek (2021-02-26 19:42:48)
W temacie żydowskiej to chyba czeka Cię jeszcze "Siódmy milion", hm?
Borys (2021-02-27 10:35:07)
Tak, jak najbardziej. A także tamta książka o stosunkach amerykańsko-żydowskich od czasu powstania USA, której tytułu w tej chwili nie pamiętam, ale mam go gdzieś (Ty już wiesz, gdzie) zapisany.
m. (2021-02-27 20:15:15)
Też mam Bałagan i czytałem.
A cytat o alfonsie skojarzył mi się z serialem Kroniki Times Square. Może korzystali z tej książki, a może to prawdy każdego profesjonalnego alfonsa. ;-)
Borys (2021-02-28 06:30:46)
Why not both? :) Faktycznie, powinienem pooglądać teraz „The Deuce”, bo tak to się chyba w oryginale nazywa.
m. (2021-02-28 07:23:39)
Tak, The Deuce. Rzekomo nieprzetłumaczalna gra słów i dlatego jakiś mistrz wymyślił polski tytuł, który sprawia, że film można by puścić na lekcji historii ;-)