Najlepsze sceny z 2017 r.
obejrzane ::: 2018-02-14 ::: 970 słów ::: #653
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Prawie miesiąc temu zgotowałem Wam przegląd najlepszych filmów i seriali obejrzanych przeze mnie w zeszłym roku. Jako uzupełnienie tamtej notki i dodatkową zachetę do zapoznania się z przedstawionymi tytułami przygotowałem dzisiaj krótkie zestawienie scen, które zapadły mi najgłębiej w pamięć.
Lista liczy tuzin pozycji. Jej pierwsza połowa jest bezspojlerowa. Późniejsze spojlery dotyczą zaś następujących produkcji: Coś za mną chodzi, Dunkierka, Star Trek: Gniew Khana, Cud purymowy, Zadzwoń do Saula (trzeci sezon) oraz dokumentu Kamerzysta na Kubie. Wyraźnie zaznaczam miejsce, w którym się zaczynają.
Latynoski ogier: Podstarzały Maximo postanawia wskoczyć do basenu, żeby skusić swoim jędrnym (coraz mniej…) ciałem bogatą staruszkę na małżeństwo. Jednak ponieważ wcześniej odkrył siwe włosy na klacie, wtarł w siebie „troszkę” pasty do butów. I teraz daje śmiałego nurka na oczach dostojnych gości charytatywnej imprezy. Za sekundę przepełni ich obrzydzenie. Humor jarmarczny, ale pomysłowy.
Raid: Brutalny gangster Tama Riyadi likwiduje trzech ludzi. Mowa o okrutnej egzekucji w stylu katyńskim. Skrępowani, kleczący tyłem do oprawcy nieszczęśnicy zostają zabici strzałami w tył głowy. Przy trzeciej ofierze okazuje się, że w rewolwerze było za mało naboi. Koszmar śmierci przedłuża się o kilkanaście sekund. Tama Riyadi kładzie nonszalancko rozładowaną broń na ramieniu trzęsącego się człowieka, po czym wyjmuje z biurka młotek. Agonia będzie jeszcze straszniejsza.
Historia świata Andrew Marra: Marr opowiada historię procesu Galileuszu i przytacza anegdotę, jakoby stary naukowiec, wyparłszy się przed Inkwizycją astronomicznej teorii niezgodnej z nauczaniem Kościoła, miał mruknąć pod nosem „E pur si muove” — „A jednak się kręci”. Kamera gwałtownie się oddala, słyszymy pompatyczną muzykę i wiemy już, że tak zwane Wieki Ciemne zostawiliśmy za sobą, że wkraczamy właśnie w nową, wspaniałą erę empirycznej racjonalności.
(Notabene, wiele obiegowych opinii dotyczących średniowiecznego zacofania oraz procesu Galileuszu, które prawdopodobnie słyszeliście, jest nieprawdziwych lub wręcz wyssanych z ateistycznego, prooświeceniowego palca. Linki, którymi wspieram tę tezę, nie wydają się na pierwszy rzut oka wyjątkowo wiarygodne — bez trudu znajdziecie w internetach przeciwstawne opinie — ale zaręczam, że swojego czasu sporo czytałem o tych zagadnieniach w poważniejszych opracowaniach (długich i po angielsku).
W telegraficznym skrócie: W Średniowieczu, szczególnie w latach 1000-1500, działo się w Europie na polach kultury, filozofii, nauki i techniki mnóstwo ciekawych rzeczy, zaś spór Galileusza z Kościołem nie był bynajmniej czarno-białym sporem światłego uczonego z zaściankowym klerem).
Złodziej w hotelu: Wszystkie sceny z olśniewającą, elegancką Grace Kelly. Był to jej finałowy występ u Hitchcocka, choć jeszcze nie rozstanie z kinem. 26-letnia Grace miała przed sobą dwie ostatnie role. Rok później wyszła za mąż, i to tak dobrze, że została księżną Monako. Żyła nie bardzo długo, lecz prawdopodobnie szczęśliwie. Zginęła w wypadku samochodowym w wieku 52 lat. Na pogrzebie żegnali ją między innymi starzy ekranowi partnerzy: Cary Grant i James Stewart.
Life: Powtórzę, bo warto tego filmu bronić, a recenzenci niepotrzebnie się nad nim pastwili: To bardzo ciekawe połączenie Obcego z Grawitacją, a na dodatek jedna z nielicznych godnych uwagi produkcja SF z zeszłego roku nie będąca remakiem, sequelem ani ekranizacją. W poniższej scenie „Calvin” zabija pierwszego człowieka. Pojadł sobie, więc jeszcze podrośnie.
Okja: Sierotka stara się ocalić zwierzątko przed śmiercią z rąk złych ludzi. U Bong Joon-ho zwierzątkiem nie jest jednak ani bernardyn, ani miś, tylko zmutowana świnia o ryju jak hipopotam. Pościg pędzi przez ulice Seulu, w tle przygrywa bałkańska orkiestra dęta.
ODTĄD SPOJLERY
Coś za mną chodzi: Finałowa walka z Istotą nad basenem. Atmosfera tego znakomitego (choć nie wybitnego, troszkę zabrakło) horroru jest już wtedy tak gęsta, że należałoby ją kroić nożem. Istota zorientowała się, jaką pułapkę na nią zastawiono, i wykorzystuje zgromadzone akcesoria elektryczne przeciwko Jay. Osoby postronne potwora nie widzą. Widzi go tylko Jay, w oczach której Istota przybrała postać najbardziej przerażającą z możliwych.
Dunkierka: Farrier na resztkach paliwa powraca nad Dunkierkę. Silnik jego wiernego Spitfire’a w ostatniej chwili odmawia posłuszeństwa. Pilot bezbłędnie sadza samolot lotem szybowym na długiej plaży. Wspaniała, poetycka scena triumfalnej porażki, obramowana perfekcyjnym montażem i udźwiękowieniem — jak to u Nolana.
Zadzwoń do Saula (trzeci sezon): Ostatni atak choroby psychicznej Charlesa McGilla, który nasila się powoli, stopniowo, nieubłaganie, zmierza z determinacją do destrukcji domu i destrukcji duszy, a w tle przygrywa doskonała jazzowa muzyka, którą zza grobu skomponował chyba Komeda. Ale nie. To Miles Davis.
Star Trek: Gniew Khana: Spock oddaje życie, by reszta załogi USS Enterprise mogła przeżyć. Bo „potrzeby wielu są ważniejsze od potrzeb nielicznych. Albo jednego”. Bo „zawsze byłeś i będziesz moim przyjacielem”. Najsłynniejsza scena w historii Star Treka ma w sobie coś z malarskiej tradycji piety.
Cud purymowy: Goszcząc w synagodze, podczas rozmowy z rabinem, Kochanowski zza uchylonej zasłony obserwuje żydowski taniec. Dźwięk cymbałków robi rysę na antysemickiej skorupie jego serca, na zatwardziałej twarzy pojawia się cień dobrego uśmiechu. Przez jedną, magiczną chwilę Kochanowski dzieli duchowy zachwyt z małymi żydowskimi dziećmi. Nasz bohater nie jest beznadziejnym przypadkiem. Po cząstkę transcendencji sięgnąć może wszak każdy.
Kamerzysta na Kubie: Wymienię dwie sceny z tego niepozornego, acz świetnego dokumentu. Pierwsza: Jon Alpert, goszcząc na kubańskiej prowincji, idzie z zaprzyjaźnionym tubylcem do miejscowego sklepiku. Za brudnym kontuarem stoi zobojętniała sprzedawczyni, półki świecą pustkami. Alpert pyta o piwo. „Nie ma, nie dowieźli”. Kiedy będzie? Sprzedawczyni wzrusza ramionami. „A czy macie jakieś mięso?”, pyta naiwnie Amerykanin. Sprzedawczyni patrzy na niego jak na czubka, spogląda na towarzyszącego mu Kubańczyka, oboje nie mogą się powstrzymać, wybuchają śmiechem, bardziej serdecznym niż szyderczym.
Druga scena: Jeden z braci Borrego przeszedł operację. Razem z nowotworem wycięto mu też krtań. Jest w niezłej formie, lecz utracił na zawsze głos, co dla rozgadanego staruszka stanowi wielkie utrapienie. Na szczęście Alpert załatwia mu ze Stanów specjalne urządzenie do mówienia. Przytyka się je do gardła, próbuje coś powiedzieć, czujnik przetwarza sygnał i mikrofon produkuje głos, okropnie zniekształcony, bardzo niewyraźny, ale jednak głos. Borrego zaczyna gadać bez ustanku głosem robota ze starego filmu SF. Nikt nie rozumie, co mówi, lecz wszyscy dookoła, ze staruszkiem włącznie, radują się jak dzieci. Niesamowicie pozytywna scena.
Komentarze
Marcin “Seji” Segit (2018-02-14 18:53:04)
„zawsze byłeś i będziesz moim przyjacielem” - zawsze byłem i będę" (właśnie tak, sprawdź ;)). Uwielbiam. Jedna z najlepszych scen gdziekolwiek kiedykolwiek.
Adam (2018-02-14 19:02:27)
Bardzo ciekawy wybór, nie widziałem wszystkich filmów, będę zatem dzięki Tobie nadrabiał.