Ludzie, którzy nikogo nie dyskryminowali
książki ::: 2018-01-11 ::: 1590 słów ::: #641
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Poprzednio pisałem o rzeczach kiepskich, antologiach i fantastyce. Pozostańmy przez chwilę w obrębie tych właśnie kategorii. Trzecią rozłączymy co prawda niezwłocznie z dwiema poprzednimi, ale rzeczy kiepskie i antologie zachowają część wspólną.
To się nigdy nie kliknie jest „subiektywnym wyborem najlepszych tekstów, które ukazały się w Interii w 2016 r.”; tekstów na tyle długich, że aspirujących do miana „długiej formy”, lecz na tyle krótkich, iż dwadzieścia jeden z nich zmieściło się w niegrubej antologii. Antologii nierównej – z naciskiem na „nie” – chociaż niepozbawionej kilku wartych przejrzenia artykułów.
Największą bolączkę To się nigdy nie kliknie stanowi płaski, portalowy styl. Teksty rozpięto na krótkich, tchórzliwych zdaniach, kompletnie wyzutych z rytmu i zwinnej frazy. Czy ich autorami są początkujący dziennikarze dopiero uczący się rzemiosła? Nie sprawdzałem, ale przypuszczam, że tak. Obawiam się, że wielu z nich poziomu mistrzowskiego nie osiągnie nigdy.
Jeżeli macie jednak w zwyczaju umilać sobie czas czytaniem Onetu i Interii, proponuję, byście mimo wszystko na To się nigdy nie kliknie kliknęli (ściągnięcie jest darmowe, choć utrudnione, fakt) i zerknęli na następujące artykuły:
- Casus Marchwicki Dominiki Głowackiej – o rażących błędach śledczych w sprawie Wampira z Zagłębia, seryjnego mordercy działającego w drugiej połowie lat sześćdziesiątych.
- Wszyscy od razu jak starzy znajomi Aleksandry Gierackiej – pogodny wywiad z 86-letnim benedyktynem, ojcem Leonem Knabitem, o Światowych Dniach Młodzieży w Krakowie.
- Górski Karabach Sławka Zagórskiego – o zakaukaskiej krainie, w której od stu lat toczy się konflikt między Azerami i Ormianami. Smutne, ale i fascynujące, gdyż nigdy wcześniej nie słyszałem o tym starganym wojną, zapomnianym rejonie Eurazji.
- Tradycje Bali Agnieszki Łopatowskiej – o miejscowych obyczajach na najsłynniejszej tropikalnej wyspie świata.
- Wierni Skale Dariusza Jaronia – o Jakubie Bujaku, polskim himalaiście z okresu międzywojnia, który zaraz po zakończeniu Drugiej Wojny Światowej przepadł w niewyjaśnionych okolicznościach w Kornwalii.
- Miliony dobrych uczynków Moniki Szubrycht – wywiad z zakonnicą, siostrą Małgorzatą Chmielewską, wychowującą przybrane dzieci.
- Koszyce warstwa po warstwie Izabeli Grelowskiej – o Koszycach, mieście położonym na historycznym skrzyżowaniu Węgier, Polski i Słowacji (do której obecnie należy). Aż chce się tam wpaść na weekend!
- „Afryka była najbliżej Polski” Eweliny Karpińskiej-Worek – o polskich zesłańcach z Syberii, którzy trafili do Afryki. Krzepiące:
I choć kontakty z Murzynami nie były dobrze widziane przez Anglików, kwitł handel wymienny. Za parę starych butów można było na przykład dostać kurę. Lokalni widzieli, że Polacy są biali, ale nie kojarzyli ich z kolonizatorami. Uznawali, że Polacy należą do innej, lepszej kategorii ludzi.
Pasjonat historii polskich osiedli w Ugandzie, opiekun polskiego cmentarza w Koji, Edward Wakiku znalazł w lokalnej prasie z lat 40. minionego stulecia wzmianki o Polakach. Zapamiętano ich jako ludzi, którzy nikogo nie dyskryminowali.
O Zdzisławie Marchwickim – oraz o dwunastu innych głośnych i zagadkowych sprawach kryminalnych epoki PRL-u – pisze także Przemysław Semczuk w Czarnej wołdze, czymś w rodzaju reportażu historycznego. „Czymś w rodzaju”, ponieważ na reporterski stempelek trzeba sobie zasłużyć, natomiast warsztat Semczuka woła o pomstę do nieba.
Pierwsze rozdziały wydają się jeszcze jako-tako dopracowane od strony kompozycyjnej, lecz rychło autor próbuje popełnić zbrodnię czternastą, to znaczy utopić czytelnika w długaśnych wyliczankach faktograficznych. Próbowaliście kiedyś dowiedzieć się czegoś z Wikipedii, ale odbiliście się od żmudnej ściany kulejących, suchych zdań? Doświadczenie czytania Czarnej wołgi jest podobne.
Szkoda wielka, bo przecież Semczuk przerabia fascynujący materiał. Historia kryminalna PRL-u to nie tylko wspomniany Wampir z Zagłębia i osławiona czarna wołga porywająca rzekomo dzieci, ale również bestialskie zabójstwo Bohdana Piaseckiego, nastoletniego syna szefa Paksu; samozwańczy „psychopata ciemności”, który upalnego lata 1973 r. sterroryzował Jelenią Górę groźbą wytrucia miasta cyjankiem potasu; niewyjaśniony napad na konwój przed warszawskim bankiem „Pod Orłami”; uliczne piosenki o Jerzym Paramonowie, zabójcy milicjanta; i wiele innych.
Semczuk nie stanął na wysokości zadania. Będę więc cierpliwie czekał na serial produkcji HBO, który sfabularyzuje po kolei wszystkie słynne peerelowskie śledztwa, na rodzimą odpowiedź na True Detective'a. Ta, jasne. Marzenie ściętej głowy.
⁂
Wstyd przyznać, ale wyjąwszy dwa opowiadania nie znam w ogóle twórczości Stanisława Lema. W zeszłym roku… w zasadzie nic się nie zmieniło, lecz w pewnym sensie poznałem ją całościowo, tyle że na skróty i od tyłu. Przeczytałem bowiem kompendialną literaturę przedmiotu oraz przekrojową literaturę podmiotu.
Lemologia jest nadzwyczaj elegancką, iPadową, poszerzoną wersją książkowego debiutu Wojciecha Orlińskiego pt. Co to są sepułki?, bodajże pierwszą interaktywną app-książką wydaną w Polsce. W swej podstawowej formie Lemologia stanowi quasi-encyklopedyczny spis alfabetycznie ułożonych haseł opisujących twórczość Lema: od apokryfów, czyli recenzji i wstępów do fikcyjnych tytułów, który to borgesowski gatunek literacki autor Solaris uprawiał z zamiłowaniem w latach 70. i 80., do Edwarda Żebrowskiego, reżysera ekranizacji Szpitala przemienienia, skądinąd utalentowanego twórcy.
Takie kompendia są zwykle zajmującą lekturą wyłącznie dla osób, które zdążyły liznąć temat, poznały go z pierwszej ręki. Jednak Lemologię nawet mnie, kompletnemu laikowi lemologicznemu, czytało się wybornie. Musimy tu podnieść zasługę Orlińskiego, który posiadł sztukę lekkiego, wciągającego operowania słowem. Gdyby ktoś kiedyś chciał dowiedzieć się, czym dobry styl dziennikarski różni się od złego, powinien przeczytać najpierw Lemologię, a potem Czarną wołgę. Orlińskiemu dopomaga pyszna szata graficzna interaktywnej książki, złożonej w przemyślany sposób i obdarowanej licznymi ilustracjami.
Po przygotowaniu teoretycznym wypadałoby zapewne rzucić się w obłoki Magellana, wyprawić na Eden, przewertować dzienniki gwiazdowe, poczytać bajki robotów i pokonać „Niezwyciężonego”. Tymczasem w moje ręce wpadł nieoczekiwanie gruby zbiór „felietonów ponadczasowych” Stanisława Lema (podziękowania dla GJ za prezent) pisanych na przestrzeni pół wieku i zgromadzonych pod tytułem Planeta LEMa. Mam mieszane uczucia. Po lekturze czołowy przedstawiciel polskiej fantastyki naukowej nie jawi mi się wcale absolutnym geniuszem pióra – przynajmniej nie w wymiarze leletrystycznym.
Po pierwsze, wśród 85 felietonów odnalazłem tylko 22 teksty, które uważam za naprawdę dobre. Nietęgi odsetek, choć skomentowałem jego licznikiem wyłącznie ich treść. Jeśli bowiem o lemowskiej polszczyźnie mowa, natychmiast ogłoszę, że wszystkie artykuły bez wyjątku stoją na najwyższym poziomie. Podkreślam ten fakt gwoli sprawiedliwości recenzenckiej; wcześniej narzekałem wszak dwukrotnie na warsztat stylistyczny innych książek.
Po drugie, Lem się powtarza. Oczywiście, rzeczą zupełnie normalną jest, że felietoniści i eseiści nawracają, krążą wokół tych samych tematów, rozpatrują wciąż na nowo pewne zagadnienia. Ważne jednak, by za każdym razem zaoferować czytelnikowi świeżą perspektywą tudzież uraczyć go frapującą myślą, wokół której potoczy się reszta dyskursu. Lemowskie teksty są inteligentne, czyta się je jednym tchem, jednakże nie oferują nam nieustającego ciągu silnych intelektualnych orzeźwień.
Po trzecie, niewiele u Lema celnej - albo chociaż interesująco chybionej - futurologii. Wiadomo, przewidywanie przyszłości to niewdzięczny fach. Słowami meksykańskiego poety Octavia Paza: „Pomyłki astrologów, wróżek i jasnowidzów są minimalne w porównaniu z pomyłkami socjologów i ekonomistów XX wieku”, Niemniej po czołowym futurologu polskiej literatury spodziewałem się przynajmniej paru retrospektywnych olśnień. Nic z tego.
Notabene, zwróciłem uwagę na rozdźwięk pomiędzy felietonami poświęconymi kulturze a tekstami opowiadającymi o nauce i technologii. Te drugie są napisane płynniej. Lem najwidoczniej lepiej czuł się jako popularyzator nauki niż jako humanista-gawędziarz. Zarazem intensywniejsze przemyślenia odnalazłem właśnie w tekstach humanistycznych. Wniosek z tego wysuwam taki – być może pochopny – że Lem w głębi duszy bardziej był filozofem i człowiekiem kultury niźli naukowcem.
Gdyby ktoś kiedyś zabrał się za czytanie Planety LEMa, nie miał czasu na lekturę całości, wpisał w Gugla „które felietony Lema warto” i został przekierowany tutaj – ależ poczwórny, zarozumiały zbieg okoliczności sobie wykoncypowałem! – służę radą. Oto Blogrysowa lista „najlepszych z najlepszych” felietonów Lema. A tytuły „najlepszych z najlepszych z najlepszych” dodatkowo pogrubiłem.
KULTURA
- Mówi głos w ciemności – arcyciekawa refleksja o literaturze z Camusem i Dostojewskim na pierwszym planie.
- O Dostojewskim niepowściągliwie – jak w tytule.
- O geniuszu zapoznanym – czy możliwy jest taki geniusz literacki, „którego współcześni zgoła nie dostrzegli, który utonął w całkowitej niepamięci”? Lem odpowiada powściągliwie, ale raczej negatywnie.
- Rozkosze postmodernizmu – pysznie napisana, subtelna kpina (?) z postmodernistycznej sieczki.
- Moje lektury – o latach trzydziestych i okolicznościach wybuchu Drugiej Wojny Światowej
NAUKA
- Technologia nauki – szczypta filozofii techniki na najwyższym poziomie.
- Dziesięć lat energii atomowej – Lem-popularyzator w znakomitej formie. Tekst pochodzi z 1955 r., lecz nadal można go z czystym sumieniem polecać jako wstęp do tematu.
- Herezje – o stosunku matematyki do fizyki.
- Języki i kody – jak w tytule.
- Sztuczna nieinteligencja – o maszynach biomorficznych (tzn. naśladujących żywe organizmy) i owadzich robotach.
- Czy jesteśmy sami? – o astrobiologicznych możliwościach powstania pozaziemskiego życia. Lem ocenia je na bardzo niskie.
- Iluminacja i mózg – o neurologicznym podłożu doświadczenia religijnego.
- Zagłada Ziemi – …przy pomocy źle pokierowanej asteroidy.
WYDARZENIA
- Tragiczne akrobacje – krótka refleksja nad marksizmem i hitleryzmem.
- Spór o Powstanie – oczywiście Warszawskie.
PRZYSZŁOŚĆ
- O granicach postępu technicznego – jak w tytule.
- O roku 2000 – Lem w 1958 r. prorokuje wygląd świata na przełomie tysiącleci. Jak napisałem powyżej, nie jest to ani celna futurologia, ani interesująco chybione proroctwo – tekst jest zresztą powierzchowny i raptem czterostronicowy – jednak warto poznać tę ostrożną wizję. Daje przede wszystkim asumpt do melancholii: bądź co bądź w naszym rozpędzonym świecie rok dwutysięczny należy już do zamierzchłej przeszłości.
O SOBIE
- Rozważania sylwiczne XVIII – wspomnienia z epoki socjalizmu. Lem-gawędziarz najwyższej próby.
- Rozważania sylwiczne LXXI – metarefleksja. Lem podsumowuje swoje naukowe rozważania z ostatnich kilkudziesięciu lat.
- Żegluga – o Tygodniku Powszechnym.
- Życie w próżni – o młodości w czasach wojny i o niezbędności państwa.
- Rwąca fala – o Karolu Wojtyle.
Planeta LEMa, choć gruba (prawie 600 stron), była dopiero piątą najgrubszą książką z przeczytanych przeze mnie w ubiegłym roku. O czterech najgrubszych opowiem w następnym odcinku – a są to tytuły niebanalne nie tylko ze względu na swoje gabaryty.
W międzyczasie poddaję pod Waszą rozwagę następującą, kontrowersyjną myśl: najwybitniejszym polskim pisarzem fantastycznonaukowym był wcale nie Lem, a Bolesław Prus. Wszak Wokulski jeździł do Paryża oglądać metal lżejszy od powietrza. O tym i innych „wynalazkach” poczytamy w treściwej książeczce Wiedza astronomiczno-fizykalna w twórczości literackiej Bolesława Prusa Henryka Piersy. Podziękowania dla KM za prezent.
Komentarze
Arek (2018-01-11 22:48:25)
A co z Jordanem?