Blogrys

Filmorys (20)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

the_king_of_comedy2

Lion: Droga do domu (Lion; 2016)

lion„Lwa” nominowano zasłużenie do Oskara za najlepszy film. Równie zasłużenie nagrody nie otrzymał. W gruncie rzeczy jest to bowiem wyciskacz łez, a produkcjom eksploatującym rzewne fakty po prostu nie przystoi zgarniać najważniejszych laurów. Wartościującego czasownika „eksploatować” użyłem z rozmysłem; paliwo „Liona” stanowi sentymentalizm, dowodem którego są wszystkie te kobiety chlipiące dookoła mnie na sali kinowej.

Na szczęście nie jest to sentymentalizm tani, film zrealizowano ze znawstwem rzemiosła. Najlepiej pod tym względem wypada długi pierwszy akt, w którym obserwujemy, jak mały Saroo (fenomenalna rola siedmioletniego Sunny'ego Pawara) gubi się na drugim końcu Indii. Właściwie cały film mógłby opowiadać o jego powrotnej wędrówce przez subkontynent, jednak prawdziwa historia potoczyła się przecież inaczej.

Dalsza część „Lwa” wypada troszkę gorzej. Za dużo tam rozterek, za mało konsekwentnego grania psychologią. Wzruszający finał zilustrowany piosenką Sii wynagradza niedostatki.

★★★★☆

Pewien dżentelmen (En ganske snill mann; 2010)

en_ganske_snill_mannUlrik, podstarzały facet z kitką o twarzy Stellana Skarsgårda, po dwunastu latach odsiadki wychodzi z pierdla na wolność norweskiej prowincji. Co dalej? Przede wszystkim wypada spotkać się z lokalnym „ojcem chrzestnym” Jensenem, który z miejsca proponuje cynglowi ponowne zatrudnienie kusząc perspektywą rozprawienia się ze zdrajcą. Ale czy warto znów wchodzić na ścieżkę, przez którą straciliśmy szmat życia? Może lepiej podjąć uczciwą pracę w warsztacie samochodowym? Lub odszukać syna, który zdążył dorosnąć i założyć rodzinę...?

„Pewien dżentelmen” rozważa powyższe pytania w śmieszno-gorzki sposób typowy dla filmów obyczajowych ze Skandynawii. Napędzana pomysłowo rozpisanymi postaciami narracja obfituje niby w zdarzenia, lecz tak jak Ulrik prawie w ogóle nie podnosi głosu.

Chyba właśnie przez tę ciszę się wynudziłem. Dzieło Hansa Petter Molanda spodoba się wielu miłośnikom północnoeuropejskiego kina, lecz osobiście preferuję dylematy prowincji polskiej. Uwaga na po trzykroć brzydki seks!

★★☆☆☆

Głupi i głupszy (Dumb & Dumber; 1994)

Powtórne oglądanie „D&D” należy niewątpliwie do przyjemności z gatunku „guilty pleasure”. Gdy byliśmy dzieciakami, głupie gagi kurczyły nasze przepony co kilka minut. Dzisiaj okazuje się, że reżyserski debiut Farrellych trzyma co prawda skatologię w ryzach, ale szczery śmiech wywołuje zdecydowanie rzadziej niż sugerują wspomnienia.

Natężyłem więc uwagę, by odnaleźć klucz, który pozwoliłby mi powiedzieć o nim – na przekór tytułowi – coś rozsądnego. Fajny trop pojawia się pod koniec pierwszego aktu, gdy Lloyd ubolewa nad swoim nędznym życiem. Jednak zaduma ustępuje zaraz miejsca drogowej błazenadzie połączonej z opowiastką o przygłupich Kopciuszkach. Więc czy warto skusić się na powtórkę?

Tak! „D&D” powstał w chwili, w której lata 90. zbliżały się do apogeum. To się czuje, nie tylko za sprawą popu w stanie czystym, który film zilustrował. Poza tym odnajdziemy tu kilka solidnych scen i znakomity aktorski duet. Doceńmy te zalety, gdyż ćwierć wieku później głupie komedie są o niebo głupsze.

★★★☆☆

dumb_and_dumber

Ukryta forteca (隠し砦の三悪人; 1958)

hidden_fortressKurosawa wie, jak wytrącić mnie z estetycznej równowagi. Za wczesnego młodu obejrzałem parę samurajskich filmów spodziewając się orientalnej rozróby spod znaku płaszcza i szpada. Tymczasem uraczono mnie kostiumowymi powieściami psychologicznymi, na które wówczas byłem jeszcze zdecydowanie zbyt niedojrzały. Niedawno zaś zasiadłem przed telewizorem nastawiając się na „japońskiego Szekspira”... i natrafiłem akurat na dzieło, które uchodzi za jedno z lżejszych dokonań Kurosawy.

Co tu mamy? Pod względem formalnym: Mistrzowskie, długie ujęcie otwierające, a potem skrupulatne wykorzystywanie kontrastowego potencjału czarno-białej taśmy. Na poziomie treści: Film zasługujący na miano przygodowego (chociaż wypada wziąć poprawkę na kraj i rok produkcji) o dwóch pociesznych, ale i podejrzanych chłopach towarzyszących pewnemu generałowi i jego księżniczce w niebezpiecznej podróży przez wrogą prowincję.

Notabene, owi nieudacznicy posłużyli George'owi Lucasowi za pierwowzór gwiezdnowojennych droidów.

★★★☆☆

Gorący pościg (Hot Pursuit; 2015)

hot_pursuitSeksistowsko stwierdzę, że film ten powstał z myślą o fanach Reese Witherspoon i Sofii Vergary. Obie panie tworzą zaiste hoży duet: drobna blondynka z ładną buzią ubrana w policyjny mundur plus dorodna Kolumbijka w obcisłej sukience i wyzywających szpilkach.

Istnieje jednak pewien problem. Reżyserka zapomniała najwyraźniej, że męska część widowni zwykła też zwracać bezczelnie uwagę na metrykę. Natomiast obie aktorki, choć nie sposób odmówić im aktorskiego talentu, miały w momencie kręcenia „Gorącego pościgu” odpowiednio 39 i 43 lata. Wiem, wiem, szowinistyczna świnia ze mnie, lecz cóż poradzić, poza obsadą ta sensacyjna komedyjka ma widzowi do zaoferowania kryminalnie niewiele. Najsłabszy punkt stanowi bez wątpienia scenariusz, w którym zwrotów akcji jest jak na lekarstwo, a brawurowych spiętrzeń tarapatów po prostu brak. Temat transportu świadka koronnego po mistrzowsku rozegrało „Zdążyć przed północą”. Pomimo długich nóg bohaterek, „Gorący pościg” nie dorasta tamtemu filmowi do pięt.

★★☆☆☆

Król komedii (The King of Comedy; 1982)

Wczesny Scorsese w doskonałej formie, zaraz po „Wściekłym byku” i znowu z bezbłędnym Robertem De Niro, ale tym razem poruszający odmienne struny ludzkiej psychiki. Tytułowy „Król komedii” jak „Taksówkarz” jest osobą stukniętą, choć w przeciwieństwie do Travisa Bickle'a bardzo grzeczną, ulizaną, w zasadzie zupełnie niegroźną dla otoczenia.

Rupertowi Pupkinowi marzy się kariera telewizyjnego komika. Zamiast jednak zacząć od stand-upów w podrzędnych klubach, chowa godność głęboko w piwnicy i rozpoczyna wspinaczkę na wyżyny sztuki trucia czterech liter za cel natręctw obierając superpopularnego showmana. Pupkin uwierzył, że jeżeli tylko uda mu się przekonać zblazowaną gwiazdę do własnego (wątpliwego) talentu, droga do sławy stanie przed nim otworem.

Fantazje „Króla” wymieszane są z pobłażliwą rzeczywistością. Jasne, lepiej być królem przez jeden dzień niż ciemięgą przez całe życie, lecz pysznie niejednoznaczne zakończenie mruga do widza okiem. Finał historii musimy dopowiedzieć sobie sami.

★★★★☆

the_king_of_comedy