Blogrys

Filmorys (17)

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Po wieloletniej przerwie powraca Filmorys, czyli cykl krótkich recenzji niedawno obejrzanych filmów! Publikuję je na Filmasterze, tutaj będę zbierał piątkami. Ze względu na Filmasterowy limit znaków – który postanowiłem wykorzystać do cna – każda z poniższych mikrorecenzji liczy dokładnie 1000 znaków. Przycinanie okołotysiącznakowego tekstu do równych trzech zer zajmuje wbrew pozorom tylko kilka minut, a dostarcza więcej frajdy niż rozwiązanie sudoku.

It-Follows-kadr

Coś za mną chodzi (It Follows; 2014)

it_followsDobry horror winien mieć w sobie, heh, coś z paranormalnego thrillera. W "Coś za mną chodzi" thrillera jest jednak odrobinę za dużo. Zakłócone proporcje w zasadzie filmowi nie szkodzą, ale miłośników dojmującej, obezwładniającej grozy należy uprzedzić, że mordercza gra toczy się zgodnie z jasno wyłożonymi regułami. Dzieło Davida Roberta Mitchella dzięki swej scenariuszowej konsekwencji (tytuł stanowi doskonałe streszczenie!) zdaje na szóstkę sprawdzian z napięcia, lecz wypada gorzej jako psychologiczny horror, tym bardziej, jeśli będziemy chcieli potraktować serio metaforę seksualnego niepokoju. Z drugiej strony trudno nie docenić przemyślanej, onirycznej konstrukcji: dorośli są bezwzględni rugowani z kadru, telewizory kineskopowe wprowadzają temporalny zamęt, dziwna muzyka idealnie współtworzy atmosferę. Na siłę przyczepić by się można do, hm, logistyki, oraz do zgoła bezsensownego fortelu bohaterów w końcówce. Na szczęście konsekwencji w scenariuszu starczyło również na finałowy akt.

Kiedy Harry poznał Sally (When Harry Met Sally; 1989)

when_harry_met_sallyPierwsze skojarzenie oczywiste: Sally (Meg Ryan) udaje głośny orgazm przy barowym stoliku, a siedzący naprzeciwko Harry (Billy Crystal) jest coraz bardziej zdetonowany. Dla zrozumienia istoty tej kultowej komedii romantycznej ważniejsze okazuje się zwieńczenie niegrzecznej sceny. Usadowiona nieopodal dama w średnim wieku (grana przez matkę reżysera) oznajmia kelnerowi: „Chcę to samo, co ma ona!”. Otóż filmowi Reinera potoczystości nadają swobodne, inteligentne – chociaż nie przeintelektualizowane – dialogi rozpisane przez scenarzystkę Norę Ephron. W tym sensie „Kiedy Harry...” przypomina komedię Woody'ego Allena, z której jednak spuszczono troszkę znerwicowanego powietrza. Ale to nie wszystko. Jak zauważył Michael Tucker w błyskotliwym wideoeseju, KHPS jest w gruncie rzeczy typowym romkomem... z premedytacją łamiącym utartą konwencję. Fabułę napędzają bowiem nie perypetie bohaterów, których źródłem byłby świat zewnętrzny, tylko psychologiczna, wewnętrzna ewolucja; dojrzewanie ku sobie.

Paddington (2014)

paddingtonFabularną ekranizację słynnej bajki Michaela Bonda należy oceniać z niemałą taryfą ulgową. Raz, że powstała z myślą o dzieciach, nie próbując szczególnie schlebiać niechybnie większemu wyrafinowaniu filmowemu ich rodziców. Dwa, pierwowzór stanowi, słowami Hugha Bonneville'a, aktora wcielającego się w głowę rodziny przygarniającej misia Paddingtona, „składnik brytyjskiego DNA”, zatem nie powinieniem krytykować filmu bez intymnej znajomości opowiadań. Ale nazwijmy rzeczy po imieniu: o lepsze produkcje dla najmłodszych nietrudno. Bo tutaj przynudza scenariusz (ani to spójna historia, ani ciąg powiązanych ze sobą epizodów), po łebkach potraktowano psychologiczne przemiany bohaterów (które na domiar złego są stereotypowe), a reżyser, z całym szacunkiem wobec wszystkich widzów wystawiających filmowi wysokie noty, wydaje się nie czuć klimatu. Dodatkowo zirytowała mnie proimigrancka propaganda, oraz, co gorsze, sam miś Paddington, urodzony najwyraźniej w jakiejś peruwiańskiej „uncanny valley”.

Moja super eksdziewczyna (My Super Ex-Girlfriend; 2006)

my_super_ex_girlfriendNiezasłużona klapa. Jasne, złośliwi stwierdzą, że dziełko, w którym tytułowa eksdziewczyna mści się na swoim byłym za pomocą rekina kłapiącego szczęką tuż obok tegoż byłego przyrodzenia, nie może mieć do zaoferowania nic ponad rubaszny humor i tuzinkową fabułę. W „Mojej super eksdziewczynie” faktycznie ze świecą szukać wysublimowanego humoru, ale humor ordynarny też tu w zasadzie nie występuje. Natomiast świeżości przydaje filmowi zręczne wymieszanie dwóch diametralnie odmiennych gatunków: romkomu oraz superbohaterszczyzny. I tutaj właśnie leży pies pogrzebany. MSE wpada głęboko w szczelinę pomiędzy gustami różnych grup widzów. Nie spodoba się wyzwolonym kobietom, bo postacie Umy Thurman i Anny Faris szczerze nienawidzą swojego panieństwa. Nie spodoba się mężczyznom, bo faceci są tutaj przedstawieni jako ciamajdy. Nie w smak będzie zagorzałym romkomowcom, no bo co to za romkom, w którym dziewczyna jest supermanem? Nie spodoba się wreszcie fanom fantastyki, bo miłość wygrywa z trykotem.

Vaiana: Skarb oceanu (Moana; 2016)

vaianaW innej mikrorecenzji wyżyłem się na misiu Paddingtonie. „To po cholerkę oglądasz filmy dla dzieci?” Ano, po prostu po to, żeby zachwycić się niewinną, naiwną, ale umiejętnie opowiedzianą historią, najlepiej zilustrowaną przepięknymi animacjami i zapadającymi głęboko w pamięć piosenkami, które człowiek przez wiele tygodni nuci sobie potem pod nosem. Amerykański tytuł – „Moana” – zmieniono w Europie na „Vaianę”, bo Moana w naszej części świata to zarejestrowana marka jakiegoś kosmetyku, a poza tym dzieciaczkom mogłaby kojarzyć się z włoską pоrnogwiazdą Moaną Pozzi. A tu niespodzianka! Jakkolwiek byśmy tego disneyowskiego filmu nie zatytułowali, i tak w kinie czeka na nas orgia, tyle że nie erotyczna, a chromatyczna. Serio: Tak cudownych kolorów nie widziałem nigdy wcześniej na ekranie, nawet w grze komputerowej. „Vaiana” urzeka poza tym bezbłędnymi animacjami, częściowo komputerowymi, częściowo rysowanymi ręcznie. Bajka! Przyłączmy się do apelu: „The power of creation for a crustacean!”