Blogrys

Obejrzane w 2016: Powtórki

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Przeliczam skrupulatnie linijki w pliku tekstowym obejrzane_w_2016, przeliczam, przeliczam i w głowę zachodzę, kiedy ja znajduję czas na oglądanie tych wszystkich filmów i seriali. Ilość przeczytanych książek jest z grubsza zgodna z moim wyobrażeniem o ilości czasu poświęcanego lekturom. Ilość obejrzanych — zupełnie nie.

Niech przemówią liczby: W zeszłym roku widziałem 73 filmy pełnometrażowe, ponad dwadzieścia filmów krótkometrażowych oraz siedemnaście (sezonów) seriali, łącznie prawie 200 odcinków. Wśród filmów pełnometrażowych dominowały oczywiście produkcje anglosaskie, choć od czasu do czasu zdarzało mi się obejrzeć reprezentanta tzw. „kina świata” tudzież przedstawiciela rodzimej kinematografii. Zdecydowanie częściej niż po nowości sięgałem do domowej kolekcji DVD po filmy już raz kiedyś widziane. Wiadomo, powtórki (prawie) nigdy nie rozczarowują, bo przynajmniej tutaj selektywna percepcja szczerze z człowiekiem współpracuje. Natomiast z nowościami bywa już różnie, szczególnie przy mojej wybredności.

Zacznijmy więc przegląd od powtórek. Wszystkich odcinków „Obejrzanych w 2017” będzie aż siedem, ale solennie obiecuję, że wyrobię się z nimi szybciej niż w zeszłym roku, tzn. przed grudniem.

INDEPENDENCE DAY POSTERZ wielką i wcale nie guilty przyjemnością odświeżyłem Dzień Niepodległości. O innych filmach Rolanda Emmericha da się powiedzieć wiele cierpkich słów, lecz krytykując ich kiczowatość nigdy nie wolno zapomnieć, że w połowie lat dziewięćdziesiątych niemiecki reżyser zaserwował nam bezbłędne połączenie kina katastroficznego z science-fiction. Znalazło się w nim miejsce i na oszołamiające efekty specjalne, i na niewyobrażalny wówczas fabularny rozmach, i na szereg postaci, za które widz naprawdę trzymał kciuki. Jasne, były poniekąd papierowe, ale bądź co bądź w latach dziewięćdziesiątych Hollywood wycinał jeszcze swoich bohaterów z brystolu, nie z papieru toaletowego.

Odświeżyłem również inne wielkie widowisko SF, tyle że nieco młodszej daty — Avatara Jamesa Camerona. Na przełomie 2009 i 2010 roku byłem na nim aż dwa razy w kinie[1] i wówczas Pandora wywarła na mnie piorunujące wrażenie. Płytę DVD wkładałem po latach do czytnika nie bez obaw, zastanawiając się, jak film poradzi sobie na niespełna trzydziestocalowym telewizorze. Owszem, warstwa wizualna ucierpiała na redukcji formatu — bardziej niż w Dniu Niepodległości, co trochę zastanawia, bo przecież to w filmie Emmericha wielkie pojazdy kosmiczne „wylatywały” na widzów z kinowych ekranów — lecz pod względem fabuły jest to nadal wzorowo skonstruowana baśń dla widzów dużych i małych, która na trzy godziny przenosi nas do innego, romantycznego, magiczno-pozaziemskiego świata.

avatar-sc

Widziałem też po raz kolejny Psy. Gdyby zliczyć płaszczyzny, na których ten film jest wybitny, postawilibyśmy chyba w Warszawie drugiego Marriotta. Opus magnum Pasikowskiego sprawdza się jako zwyczajne kino sensacyjne o policjantach i złodziejach, jako opowieść o cynicznym twardzielu nie umiejącym odnaleźć się w „nowoczesności”, jako długa seria celnych niczym strzały w głowę one-linerów[2] i jako gorzki komentarz do polskiej rzeczywistości lat transformacji. Zdumiewa jedynie nędza sequela, który wyszedł wszak niedługo później spod ręki tego samego reżysera i w którym wystąpili ci sami aktorzy.

psy-sc

szklana_pulapka_3-scNie zestarzała się ani Szklana pułapka III — fenomenalna jest pierwsza połowa tego filmu, gdy Jeremy Irons przegania Bruce’a Willisa i Samuela L. Jacksona po tętniącym latami dziewięćdziesiątymi Nowym Jorku, atmosfera tamtej dekady wylała się z ekranu i zalała mi dywan — ani Planeta Małp (pozdrowienia dla Sejiego, oglądaliśmy razem), ani klawa komedia sensacyjna z Robertem De Niro Zdążyć przed północą, ani wzruszająca, chrześcijańska Misja ze wspomnianym De Niro i wspomnianym Ironsem, ani Kontakt ze wskaźnikiem filmowego I.Q. przekraczającym sto osiemdziesiąt, ani cudne Toy Story, ani Lolita (jeszcze by tego brakowało, żeby jakiś film Kubricka się zestarzał!), ani Dziwne dni, które dostarczają na wskroś duchologicznego doświadczenia — oglądamy oto SF ze szczytowego okresu lat dziewięćdziesiątych opowiadające o cyberpunkowej przyszłości roku… 1999. Przyjemnie było też wrócić do głośnych swojego czasu filmów o silnych kobietach, czyli do Goryli we mgle z Sigourney Weaver i do G.I. Jane z ogoloną na łyso Demi Moore — chociaż ani teraz, ani wtedy żaden z nich nie zasługiwał na więcej niż na czwórkę.

zielona_mila-scNiewielki zawód sprawiły mi natomiast: Amadeusz (trochę za długi), Zielona Mila (historia Johna Coffeya potrafiła poruszyć wrażliwym serduszkiem piętnastolatka, ale zblazowanemu trzydziestolatkowi wydaje się nieco przeszarżowana emocjonalnie), Hydrozagadka (film fenomenalny pod każdym względem z niechlubnym wyjątkiem pisanego na kolanie scenariusza — nie mam tu na myśli ani mistrzowskich dialogów, ani ogólnej, brawurowej koncepcji, ale poprowadzoną nazbyt chaotycznie intrygę), Diamenty są wieczne (ostatni „Bond” z Seanem Connerym taki słaby…) oraz Gwiezdne wrota (bo dalsza, „pustynna” część tego filmu przynudza).

Ponownie stanąłem w szranki z Podziemnym krągiem i znów poległem, powalony ciosami kultowego filmu, którego anarchiczne przesłanie nigdy do mnie nie trafiło i którego nihilistycznej alegoryczności nigdy nie rozgryzłem. Tutaj łomotu się spodziewałem i z pokorą łomot przyjąłem, natomiast sucker punchem poczęstowały mnie Bliskie spotkania trzeciego stopnia. Ufologia Spielberga czterdzieści lat później drażni zamiast fascynować, prawdopodobnie dlatego, że reżyser spróbował pożenić prawie mistyczną opowieść o „światłach na niebie” z dramatem rodzinnym o ojcu-maniaku. Pasuje jak pięść do nosa[3].

bliskie_spotkania_trzeciego_stopnia-sc

____________________

  1. Poza tym lista filmów, na których byłem w kinie więcej niż raz jest bardzo krótka: Mroczne widmo, Godzilla (przez pomyłkę…), Mroczny Rycerz oraz wszystkie trzy części Władcy Pierścieni (pozdrowienia dla A.S.; Galadrieli nigdy nie zapomnimy).
  2. Odkryłem perełkę, która umknęła mi przy poprzednich seansach. Gdy Andżela pyta, dlaczego Franz nie chce z nią iść do łóżka, ten odpowiada: „bo jakoś ci nie ufam i jakoś cię nie kocham”.
  3. Chociaż siegające po podobną kombinację Take Shelter było niezłe. Inna sprawa, że też może się brzydko zestarzeć.