Blogrys

Gasnące światła w Europie

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Miesiąc temu minęło sto lat od zamachu na arcyksięcia Franciszka Ferdynanda w Sarajewie, a parę dni temu – sto lat od wybuchu Pierwszej Wojny Światowej. Z okazji jubileuszu uzupełniam swą wątłą wiedzę historyczną dotyczącą wydarzeń lat 1914-1918. Trzy aspekty wybuchu Wielkiej Wojny wydały mi się szczególnie fascynujące.

Po pierwsze, okoliczności sarajewskiego zamachu są iście groteskowe. Zilustrujmy je hipotetyczną analogią. W 2007 r. Dick Cheney wraz z małżonką poleciał do okupowanego przez Stany Zjednoczone Bagdadu. Wizyta miała charakter oficjalny, zapowiedziano ją z wielomiesięcznym wyprzedzeniem. Wiceprezydent USA zamierzał dokonać inspekcji wojsk stacjonujących w stołecznej prowincji Iraku. Udał się tam 12 października, w dniu święta Id al-Fitr; wszyscy domyślali się, że amerykańska administracja wybrała datę z premedytacją, by zirytować miejscowych muzułmanów.

Cheneyowie pojechali z lotniska do Zielonej Strefy kabrioletem. Ich orszak składał się z sześciu samochodów i nielicznych agentów Secret Service. Wjechawszy do Bagadu kawalkada umyślnie zwolniła, by wiceprezydencka para mogła w trakcie jazdy pozdrawiać przechodniów. Nagle ktoś rzucił bombę, która wybuchła obok innego auta. Pasażerowie tamtego pojazdu zostali ranni, a Cheney wykrzyknął: "Przyjechałem tu z wizytą, a wy urządzacie eksplozje. To oburzające!".

Pozostałe samochody ruszyły dalej. Na ciasnych bagdadzkich ulicach musiały się rozdzielić, kierowca Cheneyów pomylił drogę, wykręcił. Wtedy do kabrioletu podbiegł mudżahedin i oddał dwa celne strzały. Lynne Cheney zginęła na miejscu, Dick Cheney skonał kilkadziesiąt minut później. Zabójca szybko został złapany. Był nieletni, więc Amerykanie wysłali go do więzienia w Guantanamo, gdzie niedożywiony zmarł cztery lata później na gruźlicę.

Teraz porzućmy analogię i powróćmy do faktów. Zastąpmy USA Austro-Węgrami, Irak Bośnią i Hercegowiną, Id al-Fitr serbskim dniem świętego Wita, nieletniego mudżahedina Gawriłem Principem, członkiem Młodej Bośni, a Dicka Cheneya arcyksięciem Franciszkiem Ferdynandem. Sarajewski mord był zatem nie tylko najbardziej brzemiennym w skutki zamachem kilku ostatnich stuleci, ale prawdopodobnie również najłatwiejszym do przeprowadzenia.

Dlaczego austro-węgierskiego następcy tronu nie chroniono lepiej? Czy dlatego, że nikt nie spodziewał się bośniackich zamachowców? Dlatego że na monarchów nikt dotąd nie odważył się podnieść ręki? Bynajmniej. Na życie samego Franciszka Ferdynanda zasadzono się wcześniej wiele razy, a w zamachach zdążyli już zginąć przywódcy USA, Włoszech i Rosji. Jednakże ówcześni władcy i najwyżsi urzędnicy państwowi byli wciąż zbyt dumni, by chować się za plecami ochroniarzy. Zresztą w tym konkretnym przypadku interes w śmierci arcyksięcia miały niektóre stronnictwa z Wiednia i Berlina. Niewykluczone, że czujność austro-węgierskich służb uśpiono z premedytacją.

Sprawa druga: Jak do krwawej wojny szykowała się Europa w lipcu 1914 r.? Otóż morderstwem żyła cała Francja, paryskie gazety trąbiły o nim niemal codziennie. Na alarm bił także The Times ostrzegając, że naród angielski stanął na krawędzi katastrofy. Niestety, francuskich dziennikarzy zajmowało zupełnie inne zabójstwo – w marcu żona byłego premiera zastrzeliła redaktora naczelnego Le Figaro – a ich koledzy zza kanału La Manche martwili się zupełnie inną katastrofą – niepodległością Irlandii.

Krótko mówiąc, nadchodzącym konfliktem zbrojnym nikt się specjalnie nie przejmował. Niektórzy przypuszczali, że owszem, wojna wybuchnie, ale zakończy się w przeciągu kilku miesięcy. Politycy i oficerowie sztabów rozjechali się na wakacje.

be_ready_join_nowWiele przesłanek kazało zarazem sądzić, iż starcia wojskowego da się uniknąć. W lipcowym rozrachunku wszystkie zawiodły. Kajzer i caryca byli bliskimi, zażyłymi krewnymi, podobnie jak car i król brytyjski. Pokładano więc nadzieję w dyplomatach, którzy zręcznym kompromisem mogli przecież zażegnać niebezpieczeństwo. Narastającego od lat napięcia politycznego nie dało się już jednak rozładować pokojowymi metodami. Wiele państw pragnęło poszerzyć swe europejskie strefy wpływów, Niemcy ostrzyły sobie zęby na brytyjskie kolonie. Od lat rosły wydatki zbrojeniowe Europy. W 1914 r. monarsza kordialność musiała ustąpić przed narodowymi szowinizmami, dyplomatyczne kompromisy przed planami sztabowymi, a pokojowy biznes  przed interesami przemysłu zbrojeniowego.

Międzynarodówka socjalistyczna i ruchy pacyfistyczne również okazały się zbyt słabe. Swoją drogą, klimat kulturowy tamtej epoki wybitnie im nie sprzyjał. Do wojny zachęcali prężni nacjonaliści, neoromantycy głosili jej oczyszczającą moc, a filozofowie wykładali moralną, ba, metafizyczną konieczność wielkiego konfliktu. Beletrystyka od lat malowała bój jako wielką przygodę, a szkoła na lekcjach chwalebnej historii i podczas manifestacji patriotycznych oswoiła całe pokolenie z myślą o nadchodzącej wojnie. Wielu młodzieńcom front jawił się majówką.

Europa cicho wrzała. Zamach w Sarajewie docisnął pokrywkę. Dwustronne sojusze militarne zamiast zniechęcić do zbrojnego konfliktu, wywołały reakcję łańcuchową. 28 lipca Austro-Węgry wypowiedziały wojnę Serbii, której na pomoc ruszyła Rosja. Niezwłocznie zareagowały Niemcy. Nadreńskie mocarstwo podjęło wojnę na dwa fronty, gdyż z Rosją sojuszem obronnym związana była Francja. Niemieckie wojska pogwałciły przy tym neutralność Belgii, więc do konfliktu po paru dniach przyłączyła się Wielka Brytania. Kontynent wykipiał.

Z okoliczności wybuchu Pierwszej Wojny Światowej wyciągnijmy ważną, lecz niewesołą lekcję: Niespodziewany incydent może gwałtownie pogorszyć sytuację geopolityczną, do tej pory pozostającą w stanie względnej równowagi. Wyniszczający konflikt wcale nie musi wisieć na psychologicznym włosku. A dobroduszność przywodców, spryt dyplomatów, międzynarodowe organizacje i pokojowy kapitalizm nie wystarczą, by wojnę zatrzymać.

Ludzka natura jest bardzo silna.

____________________
Autorem zdjęcia nagłówkowego jest Shaun Bascara.






Komentarze

Adam M. (2014-07-30 10:25:51)

We wspaniałym wielobiegunowym świecie konfliktów nie będzie. Nie jest przypadkiem, że hegemonia USA sprzyja tak wielu różnym wojnom - Irak, Afganistan, Libia, także Syria - i jednak powinny być podjęte działania, aby USA przestało grać rolę tego światowego policjanta ingerującego w miejscach, które zupełnie tej ingerencji nie potrzebują. To jest jedna z lekcji I wojny światowej.

Druga to narody, które nie mogły już wytrzymać anachronicznych monarchizmów i wyrwały się z tych kajdan. Dzięki temu mamy Unię Europejską, wypełnioną pięciuset milionami świadomych obywateli. To jest ważne dziedzictwo pierwszej wojny i uważam, że powinieneś o nim wspomnieć.

Borys (2014-07-30 10:43:01)

Panie Redaktorze, ale czy przypadkiem nie jest tak, że amerykański eksport demokracji do krajów arabskich redukuje potencjał zapalny na osiach USA-Chiny, USA-Rosja i UE-Rosja? Wolimy wojnę-dla-pokoju czy wojnę-dla-wojny? Co właściwie jest lepsze: silny zbira, który przyleje czasem szkolnym kolegom, czy raczej antysemicka inwazja na dzielnicę?

A w (mocno hipotetycznym) scenariuszu historii alternatywnej do I Wojny Światowej nie dochodzi i Europę jednoczy cesarstwo austro-węgierskie.

deckardpl (2014-08-02 00:18:15)

O mały włos przegapiłbym...

Borys, USA nie eksportują demokracji, tylko dolara a właściwie starają się jak mogą, aby:
1. kraje odbiorcze nie porzucały go jako waluty w której realizowane są transakcje z dużymi graczami na świecie (g7, BRICS, MFW, BIS, OPEC itd.), udało się z Panamą, Irakiem, Libią ale to tyle,
2. w dolarach realizowano zamówienia zbrojeniówki,
3. płynęła tania ropa (w dolarach, wcześniej wspomagana złotem w dealu z saudami przez banki bulionowe)
4. płynęła droga ropa kiedy uruchomią eksport gazu skroplonego od siebie
5. tak w ogóle to nie USA tylko mariaż sił stojących za wyborem tymczasowego rezydenta Gabinetu Owalnego, którzy potem dobijają z nim deale dot. robienia naprawdę wielkich (długów) pieniędzy, jak ktoś to super celnie ujął - "prywatyzowania zysków albo nacjonalizowania strat" ;-)

Arabskie wiosny itd. to kretynizm autorstwa stronnictwa Hilary Clinton i Tel Awiwu - namieszali w regionie i tymczasem Izrael walczy tylko z Hamasem, ale z kalifatem bagdadzkim i rozlanym na kilka krajów ISISem, wkurwioną Turcją i świetnie ustawionym Iranem (deale z Chinami, Rosją i, sic, z USA) już nie będzie tak łatwo.

Trafna uwaga o równowadze - układ 3 mocarstw jest dużo pewniejszy, niż dawne dwa bieguny - a w tej chwili mamy zabawny mariaż jednoczesnych zdrad i sojuszów: Chiny grają przeciw ale i razem z USA, Rosja schładza Waszyngton, ale ma świadomość kto patrzy na Syberię i Ural.

Wojny lokalne jako wentyle bezpieczeństwa już nie działają - za duże stawki położono na stole w kasynie; świat jest zbyt zadłużony i zbyt świadomy konieczności resetu a najlepiej odbicia w jakimś kierunku.

Adam, Ty tak na poważnie z tymi świadomymi obywatelami EU?