Blogrys

Holmes

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.


Jaki jest sens tego wszystkiego, Watsonie? Czemu służy ten krąg niedoli, przemocy i strachu? Jego istnienie musi mieć jakiś cel, albowiem w przeciwnym razie naszym wszechświatem rządzi przypadek, a przecie uwierzyć w to niepodobna. Lecz jaki cel? Oto wielkie i odwieczne pytanie, a ludzkiemu rozumowi równie daleko do znalezienia na nie odpowiedzi dziś, co kiedyś.

-- Sherlock Holmes

Znawcy twierdzą, że tylko trzem postaciom literackim udało się przeniknąć do rzeczywistości: Pewnemu błędnemu rycerzowi z La Manchy. Pewnemu rozbitkowi na bezludnej wyspie. I pewnemu prywatnemu detektywowi zamieszkałemu przy Baker Street 221B w Londynie.


Sir Arthur Conan Doyle wymyślił Sherlocka Holmesa... częściowo z nudów, gdy jako początkujący lekarz w Southsea czekał na pojawienie się w gabinecie pacjentów. Czytelnicy po raz pierwszy zetknęli się z mistrzem dedukcji w 1887 roku. W ciągu następnych 40 lat Conan Doyle napisał łącznie 56* opowiadań (podzielonych z czasem na pięć zbiorów) i cztery długie nowele (z których najsłynniejsza to Pies Baskerville'ów) poświęcone zagadkom kryminalnym rozwiązywanym przez Holmesa i pieczołowicie opisywanym przez wiernego kronikarza, doktora Watsona. Mniej więcej na półmetku tej twórczości Sherlock zbrzydł pisarzowi i Sir Conan Doyle uśmiercił swego bohatera w utworze o znamiennym tytule The Final Problem. Na szczęście ciała nigdy nie odnaleziono i kiedy angielscy czytelnicy stanowczo poczęli domagać się powrotu detektywa, autor, pewnie nie bez wewnętrznych oporów, przywrócił go do świata żywych.

Przez miniony rok dorywczo czytałem kompletną antologię z przygodami Sherlocka Holmesa. Teraz, gdy tysiąc stron lektury mam wreszcie za sobą, widzę, że zwięzłą recenzję da się sprowadzić do trzech pytań: Czy na sherlockową prozę składają się fascynujące historie kryminalne? Czy postać detektywa potrafi zainteresować współczesnego czytelnika? Czy można przyjemnie spędzić czas przy jego przygodach? Odpowiedzi brzmią odpowiednio: Nie, tak, tak. Nie da się ukryć, że opowiadania oraz nowele są dość statyczne -- sporo dialogów i monologów, mało akcji -- i schematyczne. Ze świecą szukać tu "wciągalności" w dzisiejszym tego słowa znaczeniu. Z drugiej strony Sherlock jest postacią na tyle charyzmatyczną, a rozwiązywane przez niego sprawy na tyle różnorodne i pomysłowo skonstruowane**, że kartki przewraca się szybko i przyjemnie. Rzecz jasna, niektóre opowiadania są lepsze, inne gorsze. W pamięci utkwiło mi między innymi The Adventure of the Devil's Foot, zaczynające się niczym niezły horror, oraz The Adventure of an Illustrious Client, które można chyba nazwać prototypem późniejszych kryminałów noir.

Esencją przygód Holmesa jest uprawiana przez bohatera sztuka dedukcji. Niemałej frajdy dostarcza obserwowanie, jak detektyw wyciąga zaskakujące wnioski z najdrobniejszych nawet śladów i zgrabnie łączy je wszystkie w spójną całość. Należy koniecznie pochwalić autora -- każdy z problemów, z którymi mierzy się Sherlock, zbudowany jest przemyślnie i w trakcie lektury uśmieszek politowania oraz mruknięcie "bez przesady" nie przetoczyły się przez moje usta ani razu. Opowieści kryminalne Conan Doyle'a, choć mają już sto lat na karku, nie rażą w żadnym wypadku naiwnością. Wystarczy jedynie przyjąć podstawowe założenie, że Holmes jest mistrzem swego fachu. A wracając do samej sztuki dedukcji, krótki kurs wprowadzający w jej tajniki mógłby wyglądać tak (wszystkie z poniższych punktów to cytaty z Sherlocka):

  1. Nie wystarczy widzieć, trzeba dostrzegać.
  2. Snucie domysłów przed pozyskaniem jakichś danych stanowi wielki błąd.
  3. Po odrzuceniu wszystkich niemożliwych opcji, ta, która pozostanie, jakkolwiek nieprawdopodobna by się nie wydawała, musi okazać się prawdziwa.

Z lektury wynika kilka ciekawostek wykraczających poza powszechną wiedzę na temat detektywa. Na przykład to, że Sherlock pomiędzy jednym a drugim śledztwem lubił sięgać po strzykawkę i buteleczkę kokainy***. Albo to, że wielki przeciwnik Holmesa, chronologicznie pierwszy arcymistrz zbrodni w fikcji literackiej, profesor Moriarty, pojawia się w przygodach detektywa raptem dwukrotnie i nigdy na pierwszym planie. Albo to, że nasz bohater miał jeszcze bardziej ekscentrycznego i genialnego (!) brata Mycrofta, będącego specjalistą od delikatnych spraw na usługach rządu brytyjskiego. Albo to, że Irene Adler, "kobieta Holmesa", występuje tylko w jednym jedynym opowiadaniu. Albo to, że doktor Watson, abstrahując od jego roli kronikarza, właściwie nigdy do niczego się nie przydał. Dobrze chociaż, że Sherlock nie musiał go raz za razem wyciągać z opałów -- MacGyver nie miał tak łatwo z Petem Thorntonem...

Po przeczytaniu antologii naszła mnie spora ochota na obejrzenie porządnej (czytaj: wysokobudżetowej) ekranizacji przygód Holmesa. Without a Clue z 1988 r. był tylko komediowym retellingiem, a mnie chodzi o poważny, mroczny kryminał, rozgrywający się w Londynie u schyłku XIX wieku, w którym śledztwo prowadzą słynni lokatorzy z Baker Street 221B (no dobra, jeden z lokatorów). W rolach głównych: na przykład Daniel Day-Lewis i Philip Seymour Hoffman. Pierwsza scena: Na przykład powolny przejazd kamery wzdłuż ośnieżonej ulicy wczesnym rankiem i zbliżenie na inspektora Lestrade, który wchodzi pod wiadomy numer, by powiedzieć detektywowi o brutalnym mordzie w Covent Garden i poprosić go o pomoc i asystę. IMDB przebąkuje, że projekt filmowy o nazwie Sherlock Holmes planowany jest na 2010 r. Bliższych informacji na razie brak. Zobaczymy.

Na razie czekam i odgrzewam The Lost Files of Sherlock Holmes.

Aha, jeszcze jedno. Holmes nigdy nie powiedział Elementary, my dear Watson. Nigdy.


* 57, jeśli doliczymy niekanoniczne opowiadanie pt. The Lost Special, w którym narrator nie mówi wprost, że bohaterem jest właśnie Holmes. Z drugiej strony ów bohater rozwiązuje sprawę błędnie, a ponieważ Sherlock w żadnej innej sprawie się nie pomylił... może opowiadań było w gruncie rzeczy tylko 56.

** Pisząc dwa zdania wcześniej o "schematyczności", miałem na myśli sposób prowadzenia akcji. Zazwyczaj wygląda to tak: Holmes i Watson dowiadują się o sprawie, detektyw wysłuchuje opisu przestępstwa, wizytuje miejsce jego popełnienia, zauważa pozornie nieistotne detale, podąża irracjonalnym (dla postronnych) tropem i nagle przedstawia rozwiązanie zagadki, wyjaśniając swój tok rozumowania i wszelkie niejasności.

*** Tylko w początkowych utworach. Potem najwyraźniej się odzależnił.






Komentarze

LawDog (2008-02-17 23:02:25)

Świetny wpis, Holmesie.

starlift (2008-02-18 14:02:49)

"Abstrahując" pomyliło się z "aspirując"? :>

LawDog (2008-02-18 15:02:00)

Chodzi o pominięcie roli Watsona jako kronikarza. Poza tym zajęciem do niczego się nie przydał.

Kirtan (2008-02-18 18:02:15)

Fajny wpis, bardzo lubie przygody Sherlocka Holmesa (choc bardziej Poirota Christie).Przypomnial mi sie fajny obrazek autorstwa pana Mleczki (znaleziony podczas przegladania rocznikow "Polityki" do matury). Niestety, nie mam go w wersji cyfrowej, ale w skrocie wygladal tak:Watson czyta gazete, Holmes pyka fajeczke i nad czyms rozmysla:- Od lat mieszkamy razem, dobrze sie ubieramy, bardzo sie lubimy... dedukuje, ze jestesmy gejami, drogi Watsonie.

Borys (2008-02-18 21:02:30)

@Law & Kirtan: Dzięki.@Starlift: Law Ci odpowiedział. ;) I kiedy reaktywujesz swojego bloga? :)@Kirtan: Obrazek dobry. :) Ale w gruncie rzeczy dr Watson z czasem się ożenił i wyprowadził z Baker Street... chociaż z drugiej strony potem rozstał się z żoną (a może ona umarła?) i wprowadził z powrotem do Sherlocka... :P ...ale z trzeciej strony potem ożenił się ponownie. Poza tym, jakby nie było, te opowiadania powstawały w zupełnie innych czasach. Na przykład rozbrajająca jest scenka, w której do mieszkania bohaterów wpada "półdziki" Murzyn, a Holmes, wysłuchując jego sprawy, co chwila czyni aluzję do zapachu gościa. Dzisiaj by to nie przeszło. :)

Kirtan (2008-02-18 22:02:33)

Nie no, wiadomo, ze w innych czasach (wezmy chocby 10 murzynkow ;]). Swoja droga, wlasnie sprawdzilem: Christie i Doylea dzieli raptem 30 lat. To w sumie nieduzo, a jednak zmiana hmm konwencji? jest dosc wyrazna.

Borejko (2008-02-19 00:02:12)

tekst ekstra przypomnę jeno że to lektura sprzed wieków i była inaczej postrzegana kiedyś Borys niż teraz ja sam poprowadziłem kilka przygód na kanwie jego opowiadań...Jedynym zdaniem stoją u mnie na półce z ulubionymi knigami..