Asfaltowy flet
książki ::: 2007-02-01 ::: 300 słów ::: #46
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Jakkolwiek złowieszczo nie brzmiałby tytuł poniższego wpisu, jego tematyka będzie absolutnie poprawna polityczna. Napisać chciałem po prostu o dwóch książkach Łysiaka, które zdążyłem przeczytać przed powrotem do Norwegii (o innej, "Szachiście", było tutaj). Obie znakomite, obie warto znać.
Asfaltowy saloon to zbiór esejów opowiadających o Stanach Zjednoczonych. Autor skupia się przede wszystkim na historii tego kraju (stosunkowo sporo miejsca poświęca Indianom i ich nierównej walce z białymi), ale nie zabrakło też licznych spostrzeżeń dotyczących amerykańskiej kultury, a nawet architektury (Łysiak to z wykształcenia architekt). Książka konstrukcyjnie przypomina "Wyspy zaczarowane" i "Francuską ścieżkę", Łysiakowe "przewodniki" po Włoszech i Francji. Szkielet "Asfaltowego saloonu" stanowi natomiast samochodowa wyprawa w tę i z powrotem przez amerykański kontynent, w jaką wybrał się autor wraz z przyjacielem. Krótkie wspomnienia z eskapady przeplatają "właściwe" rozdziały i są pretekstem dla poszczególnych esejów. Ocena: 6/6
Flet z mandragory uchodzi za jedną z najlepszych książek w dorobku Łysiaka -- dorobku, w którym nie ma przecież w ogóle pozycji słabych. Jest to powieść będąca stylistycznie wyrafinowanym, ale mającym bardzo mało wspólnego z alegorią, studium totalitaryzmu, Brak przenośni i metafor, pokazywanie okrucieństwa i obłudy systemu bez ogródek zaskakuje, zważywszy na fakt, że "Flet z mandragory" wydano po raz pierwszy jeszcze w czasach peerelowskich. Łysiak wplótł co prawda w fabułę kilka elementów fantastycznych -- dość, by nadać jej lekko oniryczny ton, ale zdecydowanie za mało, by zamaskować brutalny wydźwięk książki. Powieść czyta się znakomicie, lecz doskwierają dwie wady. Jedna mniejsza, druga większa. Ta mniejsza polega na tym, że we "Flecie z mandragory" Łysiak po raz pierwszy niepotrzebnie popisuje się w kilku miejscach erudycją. Ta większa to rozczarowujące zakończenie. Po ostatnich pięćdziesięciu stronach spodziewałem się czegoś dużo lepszego, oczekiwałem czytelniczego "wbicia w ziemię". Niestety, czekał mnie zawód. Albo Łysiak stracił w końcówce kontrolę nad fabułą, albo poprzedzające je rozdziały odebrałem nie do końca zgodnie z zamysłem autora. Ocena: 5/6