Blogrys

Oktoberfest 2006

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

W jednym z odcinków Simpsonów tytułowa rodzina urządza w swym domu przyjęcie. Homer wypija za dużo i bardzo się kompromituje. Gdy następnego dnia zagniewana Marge pyta go, czy pamięta, co wczoraj przyjęciu, Homer zamyśla się i wyobraża sobie scenę (przedstawioną w charakterystycznie odrealnionych kolorach), w której siedzi przy stole z gośćmi i zabawia ich wykwintnymi żartami.

Wczoraj byłem na zorganizowanym w klubie studenckim Chateau Neuf Oktoberfest i... mam podobnie. Chciałbym napisać, że kulturalnie się bawiłem, skosztowałem wiele różnych rodzajów piwa i około północy wróciłem do domu. Cóż, szczerze mówiąc, "skosztowałem wiele różnych rodzajów piwa" i "około północy wróciłem do domu" nie rozmija się z prawdą (to ostatnie bierze się stąd, że na miejscu pojawiłem się już krótko po szóstej). Zweryfikować należy część o "kulturalnej zabawie". Ale czyż można mieć do mnie pretensje, skoro piwo było tam bezwstydnie tanie? 25 koron za pół litra to dwa razy mniej niż w najtańszej knajpie i o kilka koron więcej niż najtańsze piwo w sklepie. A na Oktoberfest kiepskiego piwa bynajmniej nie podawano -- wręcz przeciwnie.

Zacząłem od ciemnego, wybornego Weltenburgera. Zapewne najlepsza marka, jaką piłem tego wieczoru (chociaż z drugiej strony potem na smak zwracałem coraz mniejszą uwagę). Potem skosztowałem Einbecka, a następnie znanego mi z Polski Pilsnera Urquella. W tym miejscu wspomnienia zaczynają się zacierać. Pamiętam, że próbowałem jeszcze belgijskiego Stella Artois, że upuściłem prawie pełen kufel (plastikowy, szklanych nie było) w łazience, że ktoś wylał na mnie mnóstwo piwa przy stole, że rozmawiałem z jakimiś Polakami, że rozpoznał mnie ktoś z liceum, że wysyłałem do Lorda Thomasa zupełnie niezrozumiałego esemesa, który w momencie pisania wydawał mi się całkowicie zrozumiały... Innymi słowy, atmosfera w dechę. Jedna z lepszych imprez, na których byłem. Do domu wróciłem zygzakiem, a gdy obudziłem się dwie godziny temu, nadal czułem buzujące we krwi promile.

W pierwszym Matriksie Neo odczuwał "dysfunkcję rzeczywistości". Ja teraz też.

Dzisiejszy wpis sponsoruje LawDog, który poratował mnie muzyką Toola. Koi.

PS. Aparatu niestety nie wziąłem, ale jeśli zdjęcia pojawią się na ich stronie, rychło je tutaj podlinkuję.






Komentarze

LordThomas (2006-10-15 14:10:12)

Chyba dobrze, ze tego aparatu nie miales bo nie wiadomo czy bys z nim wrocil. Poza tym zdjecia zrodbine jak sie jest nawalonym potrafia zaskakiwac nad ranem. Jak ja mialem chwile "alkoholowej slabosci" na jednej imprezie to sie pozniej okazalo, ze sa zdjecia gdzie polnagi tancze na stole. :)PS. Nie pytaj ktora polowa byla naga :)

LordThomas (2006-10-15 16:10:13)

I tej wersj bedziemy sie trzymac :)

Borys (2006-10-15 16:10:39)

Wiesz, z aparatem bym pewnie wrócił, ale mógłby być przemoczony piwem, które w pewnym momencie ktoś wylał mi na spodnie. A co tamtego Twojego zdjęcia, to świeżo po fakcie mówiłeś, że nigdy takiego zdjęcia nie było i że to nieprawda. :)