Grałem
40 najlepszych gier
Nie jestem inżynierem, moje nazwisko nie zaczyna się na K, ale i tak kończę w tym roku 40 lat. Z tej okazji postanowiłem przygotować tuzin osobistych list przebojów z różnych dziedzin kultury, które od prawie czterech dekad umilają mi czas wolny, skracają podróże, zachwycają, meblują wyobraźnię, albo pomagają lub przeszkadzają w zaśnięciu.
Pierwszy odcinek poświęcam grom – pecetowym, konsolowym, także planszowym. Wielkich nieobecnych1 wymieniam na samym dole. Najstarsza gra w zestawieniu pochodzi z 1984 roku; najnowsze z 2002 (gra wideo) i 2005 (planszówka). Gatunki ułożyły się następująco:
- bijatyka x1 (jak myślicie, Mortal, Street Fighter, czy Tekken?)
- city-builder x1 (bynajmniej nie Sim City!)
- platformówka x3
- przygodówka x4
- RPG x4
- RTS x3 (przepraszam, nie będzie Starcrafta, bo prawie w ogóle weń nie grałem)
- strategia 4X x2
- strategia turowa x1
- strategia zręcznościowa x1
- strzelanka x3
- symulator lotu x1
- taktyczna turówka x4
- TPP x3
- wyścigi x2
- gatunkowy melanż x4
- planszówka x3
W nawiasach obok tytułów podaję platformę, na której grałem, oraz rok, kiedy dana gra miała premierę na tęż platformę. Do metryk z pewnością wkradły się nieścisłości.
Każdą grę z premedytacją ilustruję screenshotem, nie okładką ani plakatem. Tylko w jednym wypadku zwracam Waszą uwagę na wyśmienitą ilustrację promocyjną (hint: mowa o wyścigach). Zrzuty ekranu pochodzą z Moby Games.
Śmiało potraktujcie poniższe zestawienie jako nieoficjalny, wyczekiwany od osiemnastu lat, sequel setnego wpisu na Blogrysie.
Do słuchania w trakcie czytania:
40. Preliminary Monty (Atari, 1984). Niech tak będzie: Zacznę od pierwszej gry komputerowej, w jaką zagrałem w życiu. Była to piracka wersja platformówki Montezuma’s Revenge, a trzyletni ja wymachiwałem joystickiem w przekonaniu, że wygrywam, chociaż kolejne serduszka traciłem z pewnością w tempie godnym azteckiej klątwy. Monitor też był duży i kolorowy. Nasze wspomnienia mają najlepszą grafikę.
39. Covert Action (Amiga, 1990). Unikatowa, wczesna gra Sida Meiera (sprzed Railroad Tycoon i Civilization), w której wcielaliśmy się w tajnego agenta. Pamiętam duże ilości wystylizowanego na dossier i niezrozumiałego angielskiego tekstu do przeklikania; budynki, jakie obserwowałem z ukrycia licząc wchodzące i wychodzące z nich piksele; oraz infiltrację wrogich kryjówek zbyt często zamieniającą się w krwawą jatkę przy widoku z góry.
38. It Came from the Desert (Amiga, 1989). Hołd złożony monster movies z lat 50., w którym ratowaliśmy kalifornijskie miasteczko przed najazdem gigantycznych mrówek. Wikipedia klasyfikuje ICftD jako action-adventure, lecz produkcja Cinemaware była w gruncie rzeczy osobliwym gatunkowym miszmaszem z elementami otwartego świata.
37. Parasite Eve (PSX, 1998). W zestawieniu nie zmieścił się Resident Evil, lecz znajdziecie tu dwa inne horrory. Squaresoftowy Parasite Eve stanowi wyjątkowe połączenie gry akcji z jRPG-iem. Długonoga policjantka Aya ratuje Nowy Jork przed mitochondrialnymi (sic!) monstrami. Intro do PE uchodzi za jedno z najlepszych w historii pierwszego PlayStation.
36. Theme Park (DOS, 1994). Mokry sen dziewięciolatka z Łodzi, który nigdy nie odwiedził amerykańskiego wesołego miasteczka. Pamiętam doskonale „handymanów” spieszących z narzędziami do uszkodzonych atrakcji; ludzików ustawiających się w kolejce do nadmuchiwanego materaca; i oczywiście każdą sekundę powalającego, trójwymiarowego wstępu.
35. Syphon Filter (PSX, 1999). Oto pierwsza z trzech herezji, które pojawią się w dzisiejszym zestawieniu: Nigdy nie polubiłem Metal Gear Solid. Pomimo szeregu nowatorskich mechanik i niezapomnianych walk z bossami, gra Hideo Kojimy była niemożebnie przegadana. Wolałem zdecydowanie Syphon Filter2 też odznaczającego się skradankowym stylem i specjalnosiłową tematyką. Było w nim więcej gry, mniej interaktywnego filmu. Mój kumpel Arek (inny Arek niż ten z komentarzy), zagorzały pecetowiec, przy „syfonie” zmiękł i przyznał, że fajnie byłoby mieć plejkę.
34. Agent U.S.A. (Atari, 1984). Jedyna gra edukacyjna w rankingu i prawdopodobnie najlepsza gra tego typu na komputery ośmiobitowe. Jej celem było nauczyć amerykańskie dzieci liter i geografii Stanów Zjednoczonych. Jako że sięgnęła po atrakcyjną, labiryntowo-zręcznościową formułę, z powodzeniem mogły też gierczyć w nią dzieciaczki polskie. Dla poparcia swej laurki zaznaczę, że Marek Pańczyk z kanału jutubowego Loading, człowiek, który o grach wie naprawdę dużo, również bardzo ceni sobie Agenta.
33. Lotus 1-3 (Amiga, 1990). Ze wszystkich amigowych gier najgenialniejszą muzykę posiadały Shadow of the Beast, The Last Patrol oraz Lotusy. Nie pomnę niestety, która część wyścigów od Magnetic Fields wydała mi się najlepszą. Grałem w każdą. Najbardziej rezonują w mej pamięci screenshoty z „jedynki”.
32. Total Annihilation (PC, 1997). W swoim życiu grałem w multi po sieci tyle, co kot napłakał. Trochę w Unreal Tournament, kilka zarwanych nocy przy FreeCivie z Lordem, Leszkiem oraz Malkavem… i kilkanaście nieprzespanych nocy przy Total Annhilation – w tych partiach uczestniczył także Arek (już ten z komentarzy). Gdy zrozumieliśmy, że kluczem do zwycięstwa jest jak najszybsze postawienie Dużej Berty i rozpoczęcie bezlitosnego ostrzału przeciwnika z drugiego końca mapy, nasz zapał ostygł niczym zniszczony robot na lodowej planecie. Dopóki uczyliśmy się strategii i projektowaliśmy jednostki, dopóty miodność była ogromna.
31. Silent Hill (PSX, 1999). Jedyna gra wideo, która budziła we mnie autentyczny lęk. Nie odważyłem się grać w nią wieczorem lub, broń Boże, nocą, a i w trakcie dziennych sesji musiałem często urządzać sobie przerwy w toalecie. Oj, Resident Evil wyrządzał mniejsze szkody psychice.
30. Gran Turismo (PSX, 1997). Pamiętam podwórkową podjarkę, gdy poszła fama, że w wyścigach od Polys Entertainment trzeba najpierw robić licencje. Otóż w turniejach nie wolno było uczestniczyć na krzywy ryj! Miny nam zrzedły, kiedy odkryliśmy, iż GT jest samochodowym symulatorem o wyśrubowanym poziomie trudności. Zapętlony kawałek Feedera pt. Sweet 16 karbował się w pamięci podczas dziesiątek prób ścięcia ostatniej sekundy na najwredniejszym zakręcie. Poniżej wrzucam screenshot, ale akurat tutaj na specjalną wzmiankę zasługuje okładka.
29. Crash Bandicoot 3: Warped (PSX, 1998). Marzec 1999 r. Gdzieniegdzie leżą jeszcze resztki brudnego śniegu. Spaceruję z kolegami wokół szkolnego boiska podczas lekcji wuefu, z której jesteśmy zwolnieni. Oni mają już plejki, więc żywo o CB3 dyskutują; ja mogę się tylko przysłuchiwać. Niedługo potem sam wchodzę w posiadanie PSX-a. I choć nigdy wcześniej za platformówkami nie przepadałem, Crash wciąga mnie za uszy.
28. Wings of Fury (Amiga, 1990). Miałem ochotę napisać, że „obiektywnie rzecz biorąc, WoF jest najsłabszą grą w zestawieniu”, ale moje subiektywnoobiektywne wyobrażenie zostało szybko sfalsyfikowane oceną, którą tytuł ten otrzymał od „PC Gamera” – aż 92%. Inna sprawa, że narzekano na ociężałe sterowanie. Faktycznie, raz za razem rozbijałem się o ten cholerny lotniskowiec podczas pełnych napięcia prób lądowania.
27. Warcraft 2 (DOS, 1995). Prawie każdy z mych ulubionych gatunków jest na liście reprezentowany przez kilka wybitnych tytułów, ale tak jakoś wyszło, że z kręgu kanonicznych RTS-ów przybyła na nią wyłącznie druga część Warcrafta. Przepysznie kolorowe fantasy zdeklasowało w połowie lat dziewięćdziesiątych Komąd ę kąker stukotem chłopskich siekier rąbiacych sosny w ośnieżonym borze. Jednak zdania są podzielone.
26. F-117A Nighthawk Stealth Fighter (DOS/Amiga, 1991/1993) / Comanche (DOS, 1992). Jedyne oszustwo w zestawieniu. Nic jednak nie poradzę na to, że F-117A oraz Comanche rozpalały chłopięcą wyobraźnię równie mocno. W symulatorze niewidzialnego supersamolotu hipnotyzowały mnie dwa dolne ekrany: lewy pokazywał mapę z migającymi punkcikami, prawy wyświetlał podgląd celu i widok z kamery wystrzelonego pocisku. Comanche zaś olśniewał przewspaniałą jak na wczesne lata 90. grafiką, którą podziwialiśmy chowając się za wokselowymi wzgórzami przed wrogimi śmigłowcami.
25. Magiczny Miecz (planszówka, 1993). Mój dobry kolega z sąsiedniej klatki wyciągnął pewnego dnia z szafy Labirynt Magów, samodzielny dodatek do Magicznego Miecza (będącego reedycją Magii i Miecza tudzież zżynką z Talismanu od Games Workshop, jak kto woli). Szczęka mi opadła. Nie dość, że było to moje pierwsze prawdziwe spotkanie z fantasy, to na dodatek odkryłem, iż planszówki bynajmniej nie kończą się na Monopoly (albo Eurobiznesie, albo Pomniku Stalina, jak kto woli). Szybko stałem się szczęśliwym posiadaczem podstawki, a także Labiryntu, Grodu, Jaskini3 i chyba również Krypty Upiorów. Pokonać Bestię na moście zawieszonym wysoko nad krainą udało nam się jeden jedyny raz.
24. Alcatraz (Amiga/DOS, 1992). Na Amidze na pewno grałem w fenomenalne Hostages. Ba, Hostages było moją pierwszą amigową grą! Nie pamiętam jednak, czy nieoficjalny sequel pt. Alcatraz odpaliłem jeszcze na Przyjaciółce, czy już na pececie. Odpaliliśmy. Bo w Alcatraz, zręcznościówkę będącą syntezą „bocznej” strzelanki i prymitywnego FPP-a, należało oczywiście grać na dzielonym ekranie z kolegą.
23. Mega-lo-Mania (Amiga, 1991). W co zagrałem najpierw? W MlM czy w pierwszą Cywilizację? Nigdy już sobie tego nie przypomnę. Obie gry ukazały się w odstępie pół roku. Obie stymulowały wyobraźnię historyczną fundując graczowi rajd przez epoki ku coraz bardziej zaawansowanym metodom prowadzenia wojny. Robiły to jednak na zgoła odmienne sposoby. Civ osiągnął mistrzostwo w formule turowej wznosząc monument dla gier typu 4X. MlM był wczesnym, niezwykle innowacyjnym RTS-em4. Wygrało (niestety? na szczęście?) podejście zaproponowane przez twórców Dune 2.
22. Aladdin (DOS, 1994). Przepiękna dwuwymiarowa platformówka wydana pierwotnie na Segę Genesis w 1993. Uzbrojony w scimitar i jabłka Aladyn skakał… w prawo… coraz wyżej… próbując zapewne dotrzeć do więzionej gdzieś Dżasminy. Tego akurat nigdy się nie dowiedziałem, bo brak sejwów uniemożliwił mi przejście Aladyna. Zawsze musiałem zaczynać od początku, a cierpliwość mojej mamy mierzącej czas spędzony przy komputerze wyczerpywała się szybciej niż jabłka.
21. Heroes of Might & Magic 3 (Windows, 1999). Ikoniczna gra, która ukazała się prawie dokładnie w moje czternaste urodziny, a o której parę miesięcy później rozprawiali już wszyscy podwórkowi pececiarze. Podobno HoMM3 cieszył się właśnie w Polsce wyjątkowo dużą popularnością. Spotkałem się z teorią głoszącą, że stało się tak, ponieważ sprzętowe wymagania „hirołsów trójki” były niższe niż przeciętnej gry z 1999 r. Przeciętny nadwiślański pecet również słabował względem swojego zachodniego odpowiednika, więc gra New World Computing idealnie wstrzeliła się w specyfikę rodzimego hardware’u. Dodam, iż HoMM3 jest jedyną grą w dzisiejszym zestawieniu, do której w ogóle nie ciągnie mnie z powrotem. Otóż swojego czasu przeszedłem całą kampanię i pamiętam, że pod koniec była już męcząco monotonna.
20. Final Fantasy Tactics (PSX, 1997). Pececiarze nie znajo, pececiarze nie rozumiejo. Przebojowa taktyczna turówka osadzona w świecie Final Fantasy (wariant Ivalice). Cechowała się cudowną, izometryczną grafiką; systemem zawodów oferującym kolosalne możliwości dopasowania drużyny do własnego stylu gry; oraz wciągającą fabułą osnutą wokół przyjaźni, zdrady i przebaczenia w realiach bratobójczej wojny domowej. Wadę, przyznajmy, stanowił niezrównoważony poziom trudności. Szybki grind na przekór tytułowi eliminował konieczność starannego planowania taktyki, a po dołączeniu do ekipy Cidolfusa gromiło się wrogów od lewej do prawej.
19. North & South (Amiga, 1989). Jednym z wymarłych gatunków gier są strategie zręcznościowe, których krótki okres świetności przypadał na drugą połowę lat osiemdziesiątych. W amigowym hicie ze stajni Infogrames toczyliśmy wojnę secesyjną w komiksowej oprawie… bo i gra była w gruncie rzeczy adaptacją belgijskiego komiksu (!). Rywalizacja z CPU nie miała większego sensu, gdyż N&S najwięcej frajdy przysparzało w trybie „gorących portek”, czyli z żywym przeciwnikiem przy jednym monitorze na dwa dżojstiki. Owszem, należało rozsądnie przesuwać ludków symbolizujących armie – lecz rdzeń gry stanowiły elementy zręcznościowe, a więc uproszczone bitwy na armaty, kawalerię i piechotę, albo skakanie po wagonach pociągu wiozącego złoto. Na inną znakomitą strategię zręcznościową pt. Defender of the Crown (1986) zabrakło niestety miejsca w zestawieniu.
18. Monkey Island 1+2+3 (Amiga, 1990; Amiga, 1991; Windows, 1997). Druga herezja: Do rankingu nie trafił obiektywnie najlepszy (i intrygująco nieliniowy) point’n’click w historii komputerowej rozrywki, czyli Indiana Jones and the Fate of Atlantis. Grałem zarówno w The Last Crusade jak i The Fate of Atlantis. To niewątpliwie wspaniałe tytuły – ale mimo wszystko wtórne względem wyśmienitych filmów z Harrisonem Fordem5. Dlatego właśnie do worka z numerem osiemnaście trafiają trzy części przygód nieopierzonego pirata Guybrusha Threepwooda, nazwanego tak notabene na cześć pędzla z ikonicznego programu graficznego. Jeżeli zapytacie mnie o najpiękniejszy znany mi screenshot, wskażę oświetlone blaskiem księżyca morze z samego początku pierwszej Małpiej Wyspy.
17. Mortal Kombat 3 (DOS, 1995). Nie chcę uczestniczyć w sporze, która część „mortala” była najlepsza (z późniejszych zapewne MKX, z wcześniejszych MK2 albo UMK3). Ja osobiście grałem najwięcej w podstawowy wariant „trójki”, gdyż to właśnie 11-12 lat było kiedyś idealnym wiekiem na wyrywanie rozpikselowanych flaków. Pamiętam, że MK3 katowaliśmy na jednej klawiaturze z MF. Klawisze czasami blokowały się wzajemnie na poziomie obwodów pod plastikiem, ale i tak zabawa była przednia. Zarówno Kabala jak i Strykera wspominam dobrze, choć nigdy nie opanowałem zmiennokształtnego Shang Tsunga.
16. Worms (Amiga / DOS, 1995). Jeśli wierzyć wikipedycznej tabelce, majstersztyk od Team17 był chronologicznie dwudziestą pierwszą grą reprezentującą zacny gatunek „artylerówek”. Blackjack. O cztery lata późniejszy Worms: Armageddon stanowił ukoronowanie serii, ale mnie w pamięć wryły się przede wszystkim godziny spędzone przy dosowej, pikselowatej „jedynce”. O dziwo, najczęściej grałem sam ze sobą ucząc się landscapingu przy pomocy bazooki i palnika. Na robaczego multiplayera przyszedł czas dopiero na początku nowego tysiąclecia, właśnie w związku z Armageddonem – już na PSX-ie.
15. Carcassonne (planszówka, 2000). W świat eurogier6 wprowadziły mnie trzy pudełka. Osadnicy z Catanu pokazali, jak nowatorska i przyjemna może być mechanika gry planszowej. Cytadela – ile towarzyskiej frajdy potrafi planszówka dostarczyć. Carcassonne zaś zademonstrowało, że gra bez prądu może też przypominać zespołowe układanie puzzli. Oczywiście, żeby wygrać, należy po(d)łożyć świnię na najbardziej obiecującej łące, ale aż do momentu finałowego zliczania punktów można cieszyć oko rozrastającymi się na cztery strony świata grodami. W tym momencie pozdrawiam Sejiego, Lorda, Misiołaka, Malkava i LawDoga, z którymi latem 2007 r. grałem w Carcassonne w górach racząc się absyntem.
14. Police Quest (DOS, 1987). Jedyny point’n’click Sierry w zestawieniu. W Space Questy ani w King’s Questy nigdy nie grałem; w Larry’ego tak, ale byłem za mały i za słabo znałem angielski, żeby dostrzec kryjące się tam pokłady humoru7. Proceduralny symulator policjanta był zaś jak znalazł. Rzecz jasna, poziom trudności mnie przerastał. Na ratunek spieszyły instrukcje (OPEN LOCKER, TAKE GUN). Nie pomnę, czy najpierw zagrałem w oryginalną wersję, czy w remake VGA z 1992 r. Pamiętam natomiast, że z remakiem rywalizował niezależny (tzn. nie będący produkcją ani Sierry, ani LucasArtsu) Blue Force, który niestety okazał się padaką.
13. River Raid (Atari 2600, 1982). Najgenialniejsza strzelanka w historii gier komputerowych. Cud miodności – dlaczego produkcja z tak toporną grafiką i prostą mechaniką przysparza megatony frajdy? River Raida odkryłem na nowo na ostatnim roku studiów i ucierpiała przez to nieco moja praca magisterska. Nie była niestety poświęcona potamologii.
12. Master of Orion (DOS, 1993). Na pytanie „Gwiezdne wojny czy Star Trek?” odpowiadam: „Władca Oriona!”. Kolejna po Cywilizacji przebojowa strategia MicroProse nie wykorzystywała co prawda aż tylu fantastycznonaukowych tropów co o ćwierć wieku późniejsze Stellaris, ale i tak pozwalała na wszystkie kluczowe kosmiczne akcje: kolonizowanie planet, projektowanie statków, bitwy orbitalne, inwazje planetarne, walkę z potężnymi Obcymi. W MoO koloniami zarządzało się przy pomocy suwaków. Tę kontrowersyjną decyzję interfejsową uważam za trafioną. Nie lubię rzekomo znakomitego sequela właśnie dlatego, że upodobnił ekonomiczny wymiar rozgrywki do Civa, przez co drugiemu Orionowi zabrakło tego czegoś.
11. Jagged Alliance (DOS, 1995). W mojej klatce na czwartym piętrze mieszkał Michał, który też miał peceta. Michał był starszy ode mnie o dobrych pięć lat, więc nie mogłem się porządnie z nim zakumplować, ale od czasu do czasu kopiowałem odeń gry. Raz polecił mi gorąco Jagged Alliance opowiadając – pamiętam to sformułowanie do dziś – o „najemnikach mówiących w różnych językach”. Był rozczarowany, gdy… podziękowałem, że nie. Dlaczego wówczas odmówiłem, nie mam pojęcia. Odkryłem Wyszczerbione przymierze8 oraz ikoniczny duet Ivan & Fidel dopiero parę lat później.
10. Final Fantasy VI (PSX, 1999). Herezja trzecia i ostatnia: Nie jestem fanem legendarnej siódmej części Final Fantasy. Grałem, owszem. W wielu miejscach byłem pod wrażeniem. Potrafię jednak wymienić pół tuzina lepszych jRPG-ów9. Zawsze i wszędzie będę głosił, że wybitniejsza jest część szósta. Po pierwsze, posiada dojrzalszą fabułę. Po drugie, role narracyjne jej bohaterów są lepiej zrównoważone. Po trzecie, w połowie dochodzi do potężnego zwrotu akcji. Po czwarte, Kefka. Po piąte, opera.
9. Day of the Tentacle (DOS, 1993). Najpiękniejszy, bezbłędny, odjazdowy point’n’click, do którego da się porównać chyba tylko Sama & Maksa, lecz Sam & Max jeżyli się od surrealistycznych zagadek o przegiętym poziomie trudności. Natomiast Dzień Macki i doskonale wyglądał – i doskonale się weń grało. Moja szczęka nigdy nie uderzyła o podłogę z większym impetem niż wtedy, gdy włączyłem intro z dopiero co wpiętym do peceta Sound Blasterem z głośnikami.
8. Fallout 2 (Windows, 1998). Rozstrzygnięcie, który z dwóch pierwszych Falloutów wolę, przychodzi mi nader łatwo. Sequel jest pod każdym względem większy i lepszy, a sentyment nie ma tutaj nic do gadania. Obie części ukazały się w odstępie zaledwie roku, a poza tym właśnie w F2 zagrałem najpierw. Przez Pustkowia wędrowałem w lutym 1999. Uwięziła mnie wtedy w domu grypa, ferie spędziłem między łóżkiem a komputerem. Gdy wreszcie wyzdrowiałem i wyszedłem na dwór czułem się, jakbym opuszczał Kryptę 1310.
7. Twilight Struggle (planszówka, 2005). Gra o Zimnej Wojnie przez sześć lat królowała w zestawieniu BoardGameGeek. Obecnie znajduje się na trzynastym miejscu, ale jest wciąż najwyżej ocenianą grą dla stricte dwóch graczy. Podtrzymuję swoją opinię sprzed prawie dekady: TS jest wybitnym połączeniem gry strategicznej z karcianą, planszówką doskonąłą w każdym calu, dziełem, które narodziło się z miłości do skomplikowanej powojennej epoki i stanowi błyskotliwe wprowadzenie w kierujące nią sprężyny historii.
6. Grand Theft Auto III (Windows, 2002). Pierwsze GTA ryło czaszkę kryminalną swobodą. Drugie GTA, choć ulepszające poprzednika pod każdym względem wpisując się w ten sam miodny schemat (nawet reklama była rewelacyjna), rozczarowywało rozchwianym poziomem trudności. Trzecie GTA budziło mnóstwo obaw. Czy przełomowa gra 2D zachowa swoje walory po przeprowadzce w trzeci wymiar? Wątpiłem. Głosiłem swoje wątpliwości w rozmowach ze znajomymi. Potem zagrałem.
5. Zak McCracken (Amiga, 1988). Nie Indiana Jones, nie Monkey Island, nawet nie Day of the Tentacle – tylko stareńki, kultowy, choć bynajmniej nie rozpychający się nigdy na szczytach list retroprzebojów Zak jest moim ukochanym point’n’clickiem. Zrozumcie mnie. Mam jakieś siedem lat. Zaczynam w sypialni tytułowego bohatera. Wyciągam spod biurka kartę kredytową, z szuflady wyjmuję piszczałkę, pod pachę biorą akwarium ze złotą rybką. Wychodzę do „dużego pokoju”. Okej. O, można wyjść na ulicę. O, można wsiąść do autobusu. Pojechać na lotnisko… Polecieć do innego miasta… Przełączyć się na inną postać… Pozwiedzać labirynty na Marsie… Właśnie tak, moi drodzy, wyglądały open-worldy tuż przed upadkiem Żelaznej Kurtyny.
4. Suikoden 2 (PSX, 1998). Najlepsza znana mi gra na PSX-a, mój ulubiony jRPG oraz – wahałem się przez chwilę, ale przecież dzisiejszy ranking nie kłamie – najlepszy znany mi erpeg w ogóle. Notabene, jest to też najdroższa z przedstawianych tutaj gier. Oryginał Suikodena 2 chodzi na eBayu za około tysiąc dolarów, co oznacza, że w 2000 r., miast kupować ruski tłok za 20 zeta od wąsatego pana w żółtym pawilonie, powinienem był zainwestować w tuzin autentycznych egzemplarzy. Zasmuca mnie głęboko fakt, iż nikt z moich znajomych w S2 nie grał, a wielu o nim nawet nie słyszało. Tymczasem jest to przewspaniała fabuła w stylu „od zera do bohatera”, w której zdobędziemy i wyremontujemy zamek oraz zbudujemy naszą drużynę ze 108 NPC-ów. Dlaczego właśnie stu ośmiu? Ponieważ Sukoden 2 nawiązuje do klasycznej powieści chińskiej Opowieści znad brzegów rzek. Niewykluczone, że do najwyższej rangi wywindowało go śmiałe i świadome czerpanie z najlepszych literackich wzorców. Gra z wielkim sercem.
3. Jones in the Fast Lane (DOS, 1991). Tytuł wydawał nam się przydługi i niezrozumiały. Mawialiśmy: Gra w życie. Jones jest pozycją niezwykłą. Po troszę nieistniejącą planszówką przeniesioną na ekran komputera, po troszę symulatorem kariery, gdzie wypełniamy poszczególne tury czynnościami tak prozaicznymi jak jedzenie hamburgerów i szukanie pracy w pośredniaku. Zainspirował mnie i mojego ówczesnego najlepszego przyjaciela do stworzenia gry-zabawy „w życie”, którą odbywaliśmy na dywanie przy pomocy klocków lego i pieniędzy z Eurobiznesu. Kilka miesięcy temu zrobiłem prelekcję poświęconą starym grom DOS-owym i z ogromną przyjemnością stwierdziłem, że oprawa audiowizualna JitFL, choć bez wątpienia archaiczna, zestarzała się z klasą.
2. Civilization 2 (Windows, 1996). Długo się wahałem: „Jedynka” czy „dwójka”? Dzisiaj wracam raczej do „jedynki”, gdyż jej dwuwymiarowa, kolorowa grafika zestarzała się godniej aniżeli przyblakła, rozpikselowana, izometryczna plansza „dwójki”. W zestawieniu zdecydowałem się umieścić jednak część drugą, ponieważ wiąże się z nim moje najmilsze growe wspomnienie ever, które, o dziwo, potrafię precyzyjnie ulokować na osi czasu. Jest piątek, ostatni dzień lutego 1997 r. To mój urodzinowy weekend, za chwilę skończę 12 lat. W niedzielę przyjdą na imprezę koledzy. Ale na razie wróciłem ze szkoły, przede mną wolne popołudnie. Za oknami zapada zmierzch wczesnego przedwiośnia. W drugim pokoju śpi mama wyruszająca niedługo na nocną zmianą, tata nie wrócił jeszcze z pracy. Siadam do komputera, odpalam nową Cywilizację. Ogarnia mnie błogi nastrój, jest zacisznie, przyjemnie, doskonale. Przesuwam osadników. Naciskam „b”. Buduję pierwsze miasto.
1. UFO: Enemy Unknown (DOS, 1994). Nie wahałem się ani chwili wyłaniając zwycięzcę tego rankingu; było nie było, mą osobistą grę wszech czasów. „UFO” jest doskonałością mieszczącą się w ośmiu megabajtach: połączeniem horrorowatej taktycznej turówki z dość prostą, ale nastrojową i maksymalnie wciągającą strategią; perfekcyjną syntezą elementów wojennych, ekonomicznych oraz fantastycznonaukowych. Chylę czoła przed geniuszem Juliana Gollopa. Twórca Laser Squad, pionier „taktyków”, idealnie wpisał się Nieznanym wrogiem w zeitgeist środkowej części lat 90., gdy zjawiska paranormalne z szarakami na czele fascynowały starych i młodych gromadząc nas co tydzień przed telewizorami wyświetlającymi najnowszy odcinek Z Archiwum X. Co najważniejsze, „UFO” powstało w momencie, kiedy twórcy wciąż bez skrępowania eksperymentowali z tematami i gatunkami, zaś grafika swoimi niedoskonałościami nadal angażowała na całego wyobraźnię, choć z miesiąca na miesiąca sprawiała coraz większą przyjemność oku.
Tak się cieszę, że moje growe wspomnienia zawłaszczyło UFO, Civ, Jones, Zak… Wystarczyłoby, żebym urodził się kilka lat później, a kończylibyście właśnie czytać przydługi esej o World of Warcraft.
Gdybym kończył 50 lat, do rankingu trafiłyby także:
Alpha Centauri (Windows, 1999). Pierwsza Civilization doczekała się poniekąd pięciu remake’ów (w tym roku nareszcie wydadzą część siódmą) – ale tylko jednego sequela z prawdziwego zdarzenia. Brian Reynolds zaprojektował strategię 4X scalającą fantastykę naukową z rozprawą o filozofii polityki. Nikomu później ta sztuka się nie udała.
Alundra 2 (PSX, 2000). Przesympatyczny zręcznościowy erpeg wypełniony fascynującymi minigrami. Ileż się nakombinowaliśmy, żeby znaleźć cheat umożliwiający zwycięstwo w byczym turnieju. Nie znaleźliśmy.
Beneath a Steel Sky (Amiga, 1994). Najlepszy point’n’click nie będący produkcją LucasArtsu ani Sierry & najlepszy cyberpunkowy point’n’click w ogóle.
Carmageddon (DOS, 1997). W ograniczone czasowo demo dodatku pt. Splat Pack grałem do nieprzytomności. O dziwo, gdy w moje ręce trafiła pełna podstawka, miodność jakby zmalała. Brakowało Mothera Truckera.
Colonization (DOS, 1994). Pamiętam soczyste screenshoty dżungli Nowego Świata zamieszczone w 19. numerze Secret Service, ale gdy zagrałem, zupełnie nie zrozumiałem zasad opartych na przetwarzaniu surowców i handlu. Colonization odkryłem na nowo w 2002 roku. Była to ostatnia gra w moim życiu, dla której siedziałem przed monitorem aż do zesztywnienia karku.
Commandos (Windows, 1998). Mój kolega nie umiał przejść misji z tamą. Mówił, że strzela do Niemców tak szybko jak się da, a oni i tak ciągle wychodzą z koszar i go zabijają. Ja lepiej od niego zrozumiałem, na czym polega taktyczno-skradankowy charakter bezprecedensowej produkcji Pyro Studios.
Diablo (Windows, 1997). Uzależniająca pętla zaciukaj-podnieś-przysposób wmontowana przez Blizzard w gry z serii Diablo zasługuje na uhonorowanie jej nową marką papierosów.
Loom (Amiga, 1990). Wczesny, magiczny dosłownie i w przenośni point’n’click od LucasArtsu. Grałem we wczesnym dzieciństwie, potem nie zagrałem już nigdy. Moje wspomnienie Tkacza jest zatem bez skazy, zalane bursztynem trzech dekad. I niech tam na zawsze pozostanie.
Sokoban. Jedyną grą logiczną wśród dodatków do zestawienia powinna być raczej trzecia część The Incredible Machine. Sprawiała moc frajdy, ale była niestety przekombinowana. Wygrywa więc japońska, chirurgiczna prostota Sokobana polegającego na przepychaniu skrzyń w abstrakcyjnym magazynie.
Vagrant Story (PSX, 2000). Wiosną i latem 2000 r. Square żegnało się z pierwszym PlayStation dwukrotnie. Na Final Fantasy IX niestety nigdy się nie załapałem. Vagranta przeszedłem. Czemuż ta wybitna gra stanowiąca idealny wstęp do nowej franczyzy nie doczekała się nigdy sequela – nie wie nikt.
-
Wielkich nieobecnych jest oczywiście znacznie więcej, gdyż moje growe CV posiada w wielu miejscach gigantyczne braki. ↩
-
Nie znam gry o głupszej nazwie. Nie mogę nawet napisać, czym tytułowy „syfon z filtrem” był, bo bym zaspojlował. ↩
-
Jaskinia była dodatkiem najtrudniejszym (czyli najgorzej zbalansowanym). ↩
-
O walorach MlM interesująco opowiedział wspomniany wcześniej Marek Pańczyk. ↩
-
Mam tu na myśli wtórność franczyzową. Indianę Jonesa znałem już z telewizji. Chociaż oczywiście mógłbym uznać argument dokładnie odwrotny: The Fate of Atlantis-gra była filmem, który nigdy nie powstał. ↩
-
Planszówek rezygnujących z bitewnych heksów w stylu amerykańskim na rzecz lekkich, choć niezmiennie pomysłowych mechanik korespondujących ze zróżnicowanymi tematami. Planszówki europejskie są też z reguły mniej konfliktowe – czasami wręcz promują umiarkowaną współpracę, np. handel towarami – od swoich amerykańskich protoplastów. ↩
-
Na rubaszne stwierdzenie, że w Larrym dało się łatwo spostrzec inne rzeczy, odpowiem, że w pierwsze dwie części LSL grałem na długo przed osiągnięciem dojrzałości. ↩
-
Nie znam gry o bardziej badassowej nazwie. ↩
-
Z mojego stareńkiego zestawienia wynika, prawdę mówiąc, że tylko dwa, ale gdy spoglądam na nie dziś, stwierdzam, że umieściłem wówczas FF7 zbyt wysoko (podobnie zresztą jak „szóstkę”). ↩
-
Czujni czytelnicy stwierdzą, że coś tu się nie zgadza, bo Krypta 13 pojawiła się przecież w pierwszym Falloucie. W „dwójkę” przygodę rozpoczynaliśmy w osadzie Arroyo. Jednak skojarzenie zagrypionego domu z atomowym schronem naprawdę utknęło mi w pamięci i nie zmyślam go post factum. Bądź co bądź Krypty były też obecne na mapie F2 – a część pierwszą znałem z recenzji i opisów. ↩
Komentarze
MF (2025-02-15 14:02:33)
Jako podkład do wyścigówek: MK Ultra - Redline Hero
https://www.youtube.com/watch?v=C0I6muYX-R0
U Czajkowskiego grałem w Lotusa :)
A ja znalazłem kilka lat temu zeszyt, w którym notowałem, jak graliśmy w Warcrafta 2 i MK :) Miałem w ręku ostatnio wydrukowaną przez ciebie tabelkę z naszymi czasami w Crashu 3. Włączyłem go po kilku latach dekadę temu, czas w pierwszej planszy poprawiłem ( nauczony speedrunerami) ale Twój w pierwszej jest nadal lepszy ;)
Na pocieszenie Suikodena 2 oglądam LP raz na kilka lat.
UFO, poomijało mnie. Nikt nie ma tyle życia, by zagrać we wszystko, tylko Rafałek grał i mało tego, gdy nie grał w grę bezpośrednio, to siedział w konsoli kodów i dochodził logiczno-matematycznie eksperymentując, poprawiał kody do Sharka, błędnie wydrukowane w PSX Extreme. Lewis Thomas zapytany o wiadomość dla pozaziemskich cywilizacji odpowiedział, że wysłał by im komplet dzieł Bacha. Ja bym dołączył połowę Twoich i moich tytułów ;)
p.s. Chodzi mi po głowie książka esej, felieton traktat filozoficzny, Rzekomo Fajna rzecz DFW, nie wiem co, ala Sklepy Cynamonowe. PhiloSophyX (PSX, FiloSonka). Mam konkretny pomysł na zarejestrowanie atramentem drgania mojej PSX-owej dyszy. Zawrzeć głos naszego pokolenia, tych pięciu lat, w których PSX był jak święty kamień dla muzułmanów ;) Chodziły nasze myśli wydeptywaną ścieżką dopaminy dookoła szarego "sześcianu" :)
Vagrant, Crash 3, FFT, Future Cop LAPD. Mam konkretne pomysły na takie skojarzeniowe igrzyska nimi inspirowane. Vagrant i FFT są nisko w mojej duszy. Mam przed sobą zeszyt. FFT zacząłem w ferie sobota 29.01.00 czas gry 12 godzin :) Rafałek wpadł do mnie 12.02, czyli musiałem ją wtedy kończyć. Hurtem grałem aż do 20.02, a potem cały marzec widzę FFT :) W kwietniu Diablo 1. Miałem 25 rocznicę rozpoczęcia FFT niedawno :)
Borys (2025-02-15 18:13:10)
O, widzisz, nawet nie pamiętałem, że w „Warcrafta 2” graliśmy razem. Pierwsza plansza CB3 była jedyną, na której jakimś cudem wyżyłowałem czas lepszy od Twojego.
Na Voyagera 3 powinni załadować kod binarny „Carmageddona”, to da ufokom do myślenia. :)
Ja pamiętam, że FFT skończyłem 20 lutego 2000 roku, a pamiętam dlatego, że była to rocznica naszej pierwszej sesji w „Earthdawna”. Papierowe RPG zamieniłem na jRPG; nigdy nie dowiem się, czy to była dobra zamiana. :)
xpil (2025-02-18 12:34:54)
Piękny zestaw. Z tych tytułów większość mi coś mówi, chociaż osobiście grałem tylko w pięć z nich (pozycje 1, 2, 13, 16, 17). Nie miałem za młodu dostępu do Amigi, Spectrum ani Commodore, tylko Atari 65XE. Tzn. zanim pojawiły się pecety rzecz jasna.