Blogrys

Cyberżak 2024

Kognitywne wrażenia ze studiowania w wieku średnim

Studiuję sobie zaocznie na pół gwizdka. Otrzymałem stypendium z norweskiego MEN-u, które pozwoliło mi na roczne zredukowanie etatu nauczycielskiego przy zachowaniu pełnej pensji. Część obowiązków lekcyjnych została wymieniona na wykłady, zaliczenia, projekty i egzaminy.

Co mogę studiować? Wspaniały układ: Co mi się żywnie podoba! Jedyny warunek polega na tym, że wybrane przedmioty muszą być ścisłe i złożyć się na łącznie 30 punktów ECTS. W tym semestrze uporałem się już z analizą zespoloną i programowaniem obiektowym w Pythonie. W przyszłym semestrze zapiszę się na analizę rzeczywistą i/albo matematykę dyskretną.

Czy studia są mi do czegoś potrzebne w sensie stricte zawodowym? W zasadzie nie, chociaż przypuszczam, że prędzej czy później przyjdzie mi uczyć informatyki, więc dokarmianie pytona staje się czynnością obliczoną na przyszłość. Z kolei na lekcjach matematyki bez przerwy wałkujemy funkcje – nie zaszkodzi zatem zgłębić dowody podstawowych twierdzeń algebry1 i analizy.

Po raz ostatni z kursem uniwersyteckim miałem do czynienia pięć lat temu, gdy nadrabiałem zaległości z podstaw statystyki. W pełniejszym wymiarze godzin studiowałem lat temu dziesięć, gdy robiłem popodyplomową dydaktykę przedmiotów przyrodniczych. Z większą ilością zagadnień matematyczno-przyrodniczo-informatycznych naraz miałem zaś poprzednim razem do czynienia w okolicach roku 2010.

Jak się studiuje z lekką siwizną na skroniach? Pod wieloma względami przyjemniej niż kiedyś!



1) Z wiekiem przychodzi doświadczenie związane z technikami nabywania wiedzy. Człowiek stał się asem metakognicji; rozumie, co rozumie i rozumie, czego nie rozumie.

2) Ze szkoły średniej wyniosłem zwyczaj sporządzania dokładnych odręcznych notatek, który na swych pierwszych studiach praktykowałem o wiele za długo. Dopiero później odkryłem, że o wiele wydajniejszą metodę stanowi zakreślanie kluczowych fragmentów podręcznika lub skryptu markerem połączone z robieniem zwięzłych zapisków na marginesie.

3) Na swoich pierwszych studiach w nabożny sposób traktowałem oficjalny podręcznik wskazany przez wykładowcę. Z czasem zrozumiałem, że, po pierwsze, wykładowcy zwykle podsuwają młodzieży podręczniki kiepskie2, a po drugie, że każdy student powinien tak czy owak dopasować podręcznik do indywidualnych preferencji. Przez kilkanaście lat ukazało się mnóstwo nowych książek dotyczących praktycznie każdej dziedziny wiedzy. Owszem, wiele z nich jest kiepskich. Ale niektóre są naprawdę dobre. Prawie każdy „udostępniono” w internecie jako PDF.

4) W razie potrzeby mogłem posiłkować się wykładami jutubowymi. Nie należę do zwolenników tego medium. Jako osoba urodzona w latach osiemdziesiątych wolę uczyć się ze słowa drukowanego. Niemniej, dobry cykl wykładów na jutubie zawsze przebije średni podręcznik. Dla analizy zespolonej spędziłem więc przeszło dziesięć godzin z Michaelem Pennem. Full disclosure: Nie poszedłem ani na jeden wykład „mojego” profesora, bo kolidowały z nimi, pomimo zmniejszonego etatu, moje lekcje. Niewiele jednak straciłem, bo ze zrzutów wirtualnej tablicy, który tenże profesor regularnie publikował na stronie kursu, biły chaos i bazgranina. A ja skądinąd wiem, iż nieumiejętność posługiwania się tablicą koreluje z mętnością dydaktyczną nad wyraz silnie.

5) I wreszcie: Kiedyś nie było LLM-ów. LLM-y nie potrafią co prawda udzielić precyzyjnej podpowiedzi przy rozwiązywaniu zadań matematycznych, a pisanie ich transformerami całego kodu to bezsensowne oszustwo. Niemniej, nadają się zdecydowanie lepiej niż standardowa wyszukiwarka do powtarzania pojęć oraz do rozwikływania zagadnień składni programistycznej.



Analiza zespolona okazała się, swoją drogą, przepiękną dziedziną matematyki. Napiszę o niej więcej niebawem.

No dobra, a jakieś inne wrażenia starostudenckie poza kognitywnymi? Są głównie związane ze stołówką studencką. Widuje się w niej więcej osób niebinarnych niż za moich czasów. Jedzenie zdecydowanie lepsze. Ale chyba dość drogie jak na portfel studenta.

  1. Do udowodnienia podstawowego twierdzenia algebry – głoszącego, że każdy wielomian posiada pierwiastek – potrzeba bowiem, o dziwo, nie tyle algebry, co analizy. 

  2. Mogę zapronować dwa powody takiego stanu rzeczu. Nie wiem jednak, który z nich odgrywa większą rolę. Czy profesorom nie chce się staranniej dobierać podręczniki, bo wygodniej im od lat korzystać z tych samych, które napatoczyły im się kiedyś dość przypadkowo? Czy może raczej nie umieją tego zrobić, ponieważ jako eksperci nie potrafią wczuć się w potrzeby żółtodzioba? 





C O M E C O N