Blogrys

Told you I'm never going back

Po trzynastu latach obejrzałem ponownie Gorączkę, ikoniczny dramat sensacyjny Michaela Manna z 1995 r.; film, w którym na ekranie po raz pierwszy spotkali się dwaj najwięksi aktorzy swojego pokolenia1, czyli Al Pacino i Robert De Niro. Panowie wystąpili co prawda razem już w drugiej części „Ojca chrzestnego” (1974), lecz tam chronologia surowo zabroniła im dzielić chociażby jedną scenę. De Niro zagrał młodego Dona Corleone w wątku retrospektywnym, zaś Pacino znowu wcielił się w jego dziedzica w filmowej teraźniejszości.

Kilka szybkich myśli o Heat.

Myśl pierwsza: Czasami zdarza się tak, że gdy wracamy do bardzo dobrego filmu po wielu latach, jawi nam on się trochę słabszym niż poprzednio. Gorączka zdecydowanie nie należy do tej kategorii.

Myśl druga, kontynuująca pean: Gorączka swoją premierę miała dokładnie w stulecie istnienia kina (licząc od wynalazku braci Lumière). Sto lat to chyba dość czasu na wymaksowanie niektórych podgatunków filmowych. Po Gorączce kręcenie kolejnych heistowych dramatów sensacyjnych nie ma po prostu sensu – podobnie jak po Ludzkich dzieciach sensu nie mają kolejne dystopie SF.

Myśl trzecia: Znienacka wzięła mnie fragilis mojej memorii. Nie licząc sceny barowego spotkania porucznika Hanny i McCauleya oraz ich finałowego starcia, z Gorączki nie pamiętałem dosłownie nic. I nie mówimy tutaj o pamięci nieświadomej, gdy poszczególne sceny powracają do nas w trakcie powtórnego seansu ustawione w przyjemny korowód. Nie – ja obejrzałem Gorączkę z wyzerowanymi wspomnieniami, niemalże tak, jakbym nie widział opus magnum Manna nigdy wcześniej. Narzekać bynajmniej nie będę.

Myśl czwarta, częściowo zdyskwalifikowana przez poprzednią, bo skoro nic nie pamiętałem, to jakże tu mówić o nowych odczytaniach: Film Manna stanowi poniekąd opowieść o trzech miłościach.

Umiarkowany spojler bez konkretów: Jedna z nich nie przetrwa, bo przetrwać nie ma prawa, chociaż tej właśnie parze kibicujemy najmocniej. Druga dostanie nieoczekiwanie nową szansę w finałowym akcie. Trzecia – w niepozornej, pięknej wolcie zarysowanej poprzecznym ruchem prawej dłoni, okaże się najmocniejsza i najszczersza.

Myśl piąta, rozwijająca poprzednią: W Gorączce odnajdziemy mnóstwo intrygujących relacji. Gdy sami będziecie oglądać powtórnie, zwróćcie na przykład uwagę na drugoplanową postać Natalie Portman, albo na nieszczęsnego Donalda, i zadajcie sobie pytanie, czyjej charakterystyce i jak oni służą.

Myśl szósta: Zajrzałem do metryki Michaela Manna i okazał się przynajmniej o dziesięć lat starszy niż myślałem. Gdy się urodził, Hitler wciąż jeszcze żył.

Myśl siódma: Polskie tłumaczenie jest bezsensowne. Film po naszemu powinien nazywać się, sam nie wiem, Gorąco? Okej, w pierwszej chwili brzmi dziwnie, ale przecież „gorączka” nie ma nic wspólnego z powiedzeniem „robi się gorąco (i policja zaraz tu będzie)”! W takim i tylko w takim znaczeniu ekipa McCauleya używa angielskiego „heat (around the corner)”. No chyba że Bajor śpiewał w istocie o napadach na bank… A jeżeli nie Gorąco, to na przykład Gadziny jadą. Zresztą, jak mówi się na „niebezpieczeństwo” w gwarze przestępczej?

Myśl ósma: Gorączka stanowi rzadki przypadek wybitnego kina, w którym prawie w ogóle nie ma arcydzielnych scen. Scena arcydzielna to taka, którą z wielką przyjemnością można obejrzeć ponownie w oderwaniu od reszty filmu. Na przykład w Matriksie od arcydzielnych scen wręcz się roi. Tymczasem Gorączka jest dziełem o bardzo zwartym montażu, w którym żadna scena przed szereg nawet nie próbuje wyjść.

Myśl ostatnia, kadrowa: Chciałbym mieć takiego szefa jak McCauley (choć niekoniecznie właśnie w tej branży), ale gdyby ukradli mi elektryczny rower, wolałbym oczywiście, żeby śledztwo prowadził porucznik Hanna.

Alternatywny plakat do filmu „Gorączka”: Neil McCauley odwrócony
do nas plecami przy oknie swojego mieszkanie na niebieskim tle, na pierwszym
planie pistolet na stoliku.
Autor plakatu: mathieudavid
  1. Al Pacino i Robert De Niro urodzili się, odpowiednio, w latach 1940 i 1943. Żeby umieścić ich na aktorskim szczycie, pojęcie pokolenia musimy rozumieć tu bardzo wąsko, ba, jako kryterium powinniśmy dodać włoskie korzenie. Konkurencję stanowią bowiem następujące tuzy: Robert Redford (1936), Dustin Hoffman (1937), Jack Nicholson (1937), Peter Fonda (1940), Nick Nolte (1941), Harrison Ford (1942), Arnold Schwarzenegger (1947).






Komentarze

SpeX (2024-10-06 00:46:35)

W ogóle w tamtym okresie wychodziły dziwne potwórki jeśli chodzi o lokalizację tytułów.

Co wynika nie raz z faktu, iż osoba odpowiedzialna za lokalizacje tytuły, nawet nie widziała wstępnej wersji filmu. A ten film równie dobrze mógł się nazywać Obława.

Borys (2024-10-06 00:51:45)

Od razu zabrzmiał mi w głowie Kaczmarski. Idąc dalej tym tropem moglibyśmy dać tytuł „Dzicy zapalczywi” albo „Ziemia spod łap pryska”. :)

Arek (2024-10-09 11:48:35)

Co do punktu siódmego to zdawałem sobie oczywiście sprawę z tego, że to tytuł nie do końca odnoszący się do angielskiego zwrotu, ale pozwalam sobie sądzić, że pasuje ono do tego, co obserwujemy na ekranie tj. gorączkowej próby złapania przestępcy zanim on gorączkowo spróbuje zrealizować swoje cele. Ha, co więcej, czy McCauley nie ulega w zasadzie tytułowej "gorączce" próbując odpłacić się Van Zantowi i, przede wszystkim, Weingro?

Co do punktu ósmego to się nie zgadzam: uważam, że zarówno inicjująca tytułową gorączkę scena napadu na furgon jest znakomita (te pękające szyby!), jak i scena napadu na bank są genialne i warte niejednokrotnego odtworzenia.

Co do plakatu przez Ciebie wrzuconego to jest fajny, ale niestety przegrywa moją nostalgią: gdy byłem dzieciakiem wysyłanym na majówki przez matkę to przechodziłem obok drewnianej tablicy z ogłoszeniami na osiedlu sąsiednim ustawionym przy drodze. I tam ten Al Pacino na mnie patrzył za każdym razem, Kilmer miał ten karabin, do tego wszystkiego ta niebieska stylistyka odległa od czerni i czerwieni. I tak szedłem do tego kościoła ciepłym popołudniem i się zastanawiałem: o co im z tą "Gorączką" chodzi? Musiało minąć parę dobrych lat, nim się dowiedziałem. Nota bene, sprawdziłem, że polska premiera miała miejsce w kwietniu 1996, więc tak, to musiały być majówki biorąc pod uwagę, jak filmy dystrybuowane były wcześniej.

Borys (2024-10-09 12:31:30)

@Arek
Ad 7: Trochę mnie tutaj do „Gorączki”-tytułu przekonałeś, aczkolwiek nie zgodzę się, że McCauley przeprowadza swoje skoki w gorączkowy sposób. Wprost przeciwnie, jest flegmatyczny i dokładny.

Ad. 8: Scena napadu na furgonetkę jest super. Super są też rozmowa Hanny z McCauleyem oraz finałowy pojedynek (głównie ze względu na jego ostatnie ujęcia). Ale na przykład scena napadu na bank jest wpleciona w narrację tak ciasno, że nie miałbym najmniejszej ochoty obejrzeć ją w oderwaniu od reszty. Jest zrealizowana doskonale, ale nie jest w najmniejszym stopniu efekciarska.

Ad. plakat: Miłe wspomnienie! Tak, Kilmer z karabinem na oryginalnym plakacie jest najfajniejszy.

Boni (2024-10-09 14:55:28)

Notkę popieram w 99% procentach ALE za brak wzmianki o muzyce pogniewamy się, praktycznie cała OST rządzi i panuje. Ba, nawet nagłośnienie rządzi i panuje (nikt nigdy nie odważył się tak nagłośnić strzelaninę, jak Mann w LAH).

Co do tytułu, mam wrażenie, że najwierniejszym przekładem byłoby "Zadyma". Ale nie mówię, że to byłby dobry polski tytuł.

Borys (2024-10-10 09:23:21)

@Boni:
Masz słuszność, OST jest znakomity. Szkopuł w tym, że gdy oglądałem późnym wieczorem, „dziecko spało za ścianą, czujne jak ptak”. Nie mogłem więc podgłośnić – ale i słuchawek nie mogłem założyć, bo gdyby się obudził, nie słyszałbym, że mnie woła. :)

Boni (2024-10-11 16:30:48)

@Borys

A ja właśnie odwrotnie, w pewnym sensie: wpadłem na twoją notkę, kiedy mi leciała w tle płytka "Cobalt Blue" ulubionego Michaela Brooka (ogólnie, poleca się człowieka), na której jest też "Ultramarine" użyta w OST Heat. Jak tak patrzę w tą OST to 80% nadal rządzi i panuje w moim kąciku.

Arek (2024-10-13 00:44:57)

@Boni
No tak, racja przecież kawałki "Mystery Man" czy "New dawn fades" były z gatunku tych, które w latach nastoletnich krążyły zapętlony podczas nocnych spacerów w słuchawkach.

Od "Zadymy" bardziej podoba mi się "Przypał", ale on ma nieco za bardzo gimbusiarski wydźwięk.

@Borys
"aczkolwiek nie zgodzę się, że McCauley przeprowadza swoje skoki w gorączkowy sposób. Wprost przeciwnie, jest flegmatyczny i dokładny." - tak, ale zwróć uwagę, że wszystko się sypie pod złym wyborze współpracownika, a potem już jest długa droga w dół.

"Ale na przykład scena napadu na bank jest wpleciona w narrację tak ciasno, że nie miałbym najmniejszej ochoty obejrzeć ją w oderwaniu od reszty. Jest zrealizowana doskonale, ale nie jest w najmniejszym stopniu efekciarska." to w takim razie już kwestia subiektywna zupełnie, dla mnie to jednak top sytuacji o których można powiedzieć, że "prawie się udało".

Borys (2024-10-15 09:04:11)

@Arek
> tak, ale zwróć uwagę, że wszystko się sypie
> pod złym wyborze współpracownika, a potem już
> jest długa droga w dół.

Heh, prawda. Moja poprzednia szefowa, skądinąd bardzo ogarnięta i sympatyczna, głosiła, że dla (małej) firmy, przedsiębiorstwa lub instyutucji najgorszą rzeczą, która może się przydarzyć, jest zatrudnić człowieka, który do pracy się nie nadaje, będzie psuł klimat i nie będzie go można łatwo zwolnić. Z każdego innego kryzysu firma się wykaraska – z tego niekoniecznie.



C O M E C O N