Blogrys

Breaking news

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Od kilku lat poważnie niepokoimy się o ilość czasu spędzanego przy urządzeniach podpiętych do internetu i o wpływ, jaki wywierają na nasze mózgi. Jednakże pewna powiązana psychologiczna przemiana przeszła bez większego echa: doniesienia ze świata coraz mocniej absorbują pewną część ludzkości. Krok po małym kroku stały się głównym elementem naszego postrzegania rzeczywistości. Świat polityki narodowej i międzynarodowych kryzysów wydaje się nam ważniejszy, prawdziwszy nawet, niż namacalna bliskość rodziny, sąsiadów, kolegów z pracy.

Nie chodzi tylko o to, że spędzamy zbyt wiele godzin przyklejeni do ekranów. Przynajmniej niektórym z nas ekrany przestawiły tryb bycia w świecie. Wiadomości nie są już fragmentem życiowej oprawy. Stały się przewodnim spektaklem. Dawniej w ten sposób postrzegali je jedynie dziennikarze oraz producenci telewizyjni. Obecnie – także miliony zwykłych ludzi.

(…)

Awantury na Fejsie, dzielenie się postami lub głosowanie online tworzą wrażenie robienia czegoś; uczestniczenia w interwencji, która wpłynie przynajmniej w maleńkim stopniu na końcowy bilans zdarzeń. Ale poczucie sprawczości w dużej mierze jest potężnym złudzeniem, będącym na rękę platformom społecznościowym, które pragną nas od siebie uzależnić.

Iluzja rozciąga się nawet na ludzi, którzy nigdy nie komentują i nie publikują. Jednak sama możliwość kliknięcia w zgodzie z własnymi interesami, w strumieniu niekończących się uaktualnień, adnotacji, żartów i analiz, stanowi rodzaj partycypacji w biegu zdarzeń; potencjalnej partycypacji całkowicie odmiennej od pasywnego czytania tych samych nagłówków powtarzanych od rana do wieczora na antenie CNN lub BBC.

(…)

Historię mass mediów rozumieć możemy jako proces ulepszania narzędzi służących do eksploatacji uwagi odbiorców. Sukces przypadł w udziale tym, którzy nagle odkryli jej nowe pokłady (tak jak gdy radio wkroczyło na salony, zabierając uwagę uprzednio poświecaną lekturom i rozmowy) bądź wykoncypowali rozwiązania pozwalające na agresywniejsze z niej czerpanie (tak jak kolorowe gazety i czasopisma).

Smartfon z zainstalowanym Facebookiem lub Twitterem wyznacza apogeum trendu. Jest to urządzenie służące do zasysania najmniejszych resztek uwagi – w pociągu, w łazience, w łóżku. Monitoruje zarazem każde twoje kliknięcie i przewinięcie. Rejestruje, co cię ciekawi, a co przesuwasz dalej.

Platformy społecznościowe przetwarzają ogrom zapisanych danych, by jak najfajniej wyświetlić ci treści, obok których ludzie twojego pokroju nie przejdą obojętnie. A reklamodawcy słono płacą im za okazję dotarcia do starannie wyselekcjonowanych, najcenniejszych fragmentów widowni.

Narastająca liczba użytkowników pojmuje, że algorytmiczne przykrawanie danych napędza uzależniający wpływ cyfrowej techniki. Firmy software'owe sczepiły się w wyścigu zbrojeń. Walczą o odkrycie hiperskutecznych metod wycięcia dla siebie kawałka ze skończonego tortu ludzkiej uwagi. Ich przetrwanie i rozwój zależą więc od złapania cię na haczyk, co wyjaśnia także, dlaczego wiadomości zajmują coraz większe rozłogi publicznego umysłu.

(…)

Robert Talisse, filozof polityki z Uniwersytetu Vanderbilta w Tennessee, do niedawna podzielał oczywisty, powszechny wśród filozofów pogląd: polityka jest bardzo istotna i nie istnieje górna granica dla ilości czasu, który należy jej poświęcać. Zgodnie z tym założeniem, jak sam mówi, „poprawny sposób uprawiania demokracji to uprawianie jej bez ustanku; jeśli odkryjemy, że demokracja ma jakiekolwiek kłopoty czy problemy, zawsze istnieć będzie odpowiedź: więcej demokracji”.

Jednak nie tak dawno temu, widząc u siebie i u innych umacniające się zafiksowanie na punkcie wiadomości, nawiedziła go przeciwna myśl. Po pierwsze, wysoce wątpliwe są próby przyporządkowania czynności czytania internetowych doniesień do demokratycznej partycypacji. Nawet jeśli dałoby się to zrobić – czy zawsze owa partycypacja liczy się na plus?

A jeżeli uczestniczenie w polityce stanowi cnotę wyłącznie w tym sensie, w jakim cnotą jest dbanie o fizyczną kondycję? Ktoś, kto od czasu do czasu idzie na siłownię, robi coś pożytecznego. Ktoś, kto chodzi tam regularnie – bardzo pożytecznego. Ale gdy ktoś spędza na siłowni każdą wolną chwilę, zaniedbując przyjaciół i pracę, jego lub jej poczynania są patologiczne, ponieważ dobra kondycja jako cnota pełni w dużej mierze funkcję instrumentalną. Pozwala nam na sprawne wykonywanie innych czynności. Jeżeli więc dbamy o nią lekceważąc całą resztę, mijamy się z celem. A jeśli poprawiamy ją z zapamiętaniem narażając się na kontuzje, miniemy się z celem od innej strony, gdyż kontuzja spowoduje na kondycji tej uszczerbek.

Można uznać, że nasza mania śledzenia wiadomości niesie złe skutki w analogiczny sposób. Przydzielając politycznym doniesieniom zbyt wiele miejsca w naszej mentalnej kamienicy, wyeksmitujemy stamtąd te zagadnienia, którym demokratyczna polityka winna torować drogę – i tym samym wyrządzimy krzywdę jej samej.

(…)

Aby zrozumieć szkodę lepiej, zastanówmy się, co stało się ze „sferą publiczną” – miejscem debaty demokratycznej – w epoce mediów społecznościowych. Hippisowscy pionierzy wymarzyli sobie, że internet ją spotęguje tworząc nową globalną agorę, gdzie ludzie uprzednio pozbawieni głosu będą mogli przyłączyć się do procesów decyzyjnych. Doprowadziłoby to do lepszych, sprawiedliwszych rozstrzygnięć, które znalazłyby z kolei szerokie poparcie.

Dzisiaj widzimy wyraźniej, że internet w gruncie rzeczy zasypuje granicę między sferą publiczną i prywatną. Przemyślana wymiana zdań, o konsensusie nie wspominając, staje się trudna. Nasze odmieniona optyka wiadomości powoduje, iż wiadomości robią się coraz gorsze.

– Oliver Burkeman (The Guardian, 3/5/2019)

Zdjęcie nagłówkowe: LP Johnson (NPR)






Komentarze

xpil (2021-03-08 22:46:15)

Oderwałem się od polityki jakieś 25 lat temu. Czasem dochodzą do mnie jakieś echa, ale nie mam pojęcia kto jest teraz premierem, prezydentem, czy jak się to pisze.

Ludzie czasem mają z tym kłopot, bo nie wiedzą do której szuflady mnie włożyć. No i fajnie.

Telewizji też nie mam od lat. Ani żadnych mediów społecznościowych. Szkoda mi życia na głupoty.

m. (2021-03-14 21:00:10)

Ten artykuł zakłada, że bierze się udział w polityce, a nie klika lajki w pseudo artykułach politycznych. ;-)

Ja, kiedyś śledziłem serwisy informacyjne dosyć namiętnie i to od czasów podstawówki. Kolega mnie na WOS pytał zawsze zestresowany o rozwinięcie skrótów partii. W pewnym momencie jednak odstawiłem te nawyki na bok. Bo zauważyłem powierzchowność.
Chciałbym aby samemu lub w szerszym kontekście dojść do momentu, kiedy modne będzie faktyczne rozliczanie polityki z obietnic i wyśmiewanie się z polityków, którzy nie robią nic jako sedno obciachu i pasożytnictwa. ;-)

Borys (2021-03-15 09:21:22)

Oczywiście, ale widzisz, to założenie wynika z republikańskiej przesłanki, że każdy powinien w jakimś stopniu angażować się (choćby na poziomie refleksyjno-dyskusyjnym) w politykę, a jeżeli tego nie robi, to znaczy, że jest dzieckiem, niewolnikiem albo niepełnosprawnym umysłowo.