Obejrzane w 2019 r.: Zaległości
obejrzane ::: 2020-02-06 ::: 380 słów ::: #734
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Albo kanon, albo przynajmniej wszyscy już widzieli. Ja na szarym końcu, biedny miś.
Dogville (2003) – Lars von Trier narysował scenografię kredą na czarnej podłodze, po czym kazał grupie doborowych aktorów zagrać opowieść o małoduszności i zemście. Pozornie chodzi o kobietę (Nicole Kidman), która znajduje schronienie przed gangsterami w górskiej mieścinie. Mieszkańcy są skłonni jej pomóc... tak jakby... i na pewno nie za darmo. Bezkompromisowy finał da się odczytać na wiele sposobów. Dla mnie Dogville to przypomnienie, że dużo jest rodzajów zła na tym świecie, i że czasem zło mniejsze pada ofiarą zła większego. Ale czy należy się z tego cieszyć? Czy cieszyć się wolno?
Ex Machina (2014) – tam, gdzie rozczarował mnie Her, tam uwiódł mnie Ex Machina. Przewrotny, kameralny thriller o sztucznej inteligencji rozpisany na dwóch aktorów i jedną androidkę (doskonała Alicia Vikander). Właśnie o taką przyszłość (kina fantastycznonaukowego) walczył John O'Connor. Po seansie przyjrzyjcie się uważnie tytułowi i wyłapcie zawarty w nim żart.
Whiplash (2014) – cholernie ambitny, młody jazzowy perkusista spotyka na swojej drodze cholernie wymagającego, okrutnego nauczyciela (J.K. Simmons, który w Oz jako neonazista cwelił dzielącego z nim celę byłego prawnika). Mainstreamowy debiut Damiena Chazelle nie jest filmem aż tak znakomitym, jak sugerują niektóre recenzje, lecz na pewno wartym obejrzenia, choćby po to, by przemyśleć sobie zagadnienie talentu, a także dla rewelacyjnego finału przestawiającego zwornik psychologicznej układanki i raczącego widza dziką solówką na perkusji.
Baraka (1992) – imię krwiożerczego mutanta, który światu objawił się po raz pierwszy w drugiej części Mortal Kombat. A także pozbawiony narracji, eksperymentalny, pełnometrażowy dokument biorący przed oko kamery liryczne piękno naszego świata. Ron Fricke kręcił swoje dzieło w 24 krajach (także w Polsce) na wszystkich kontynentach. Hipnotyzujące, fascynujące, bezbłędnie zmontowane widowisko.
Chernobyl (2019) – krytycy, widzowie, a teraz także i autor Blogrysa są zgodni, że miniserial zaserwowany nam znienacka w zeszłym roku przez HBO wespół z brytyjskim Sky, jest najlepszą produkcją tego typu wszech czasów. Jednak bardzo trudno orzec, co właściwie przesądza o jego geniuszu. Wszystkie znaki na niebie i ziemi wołają wszak, że powinna być to li tylko rzemieślniczo solidna fabularyzacja czernobylskiej katastrofy. Tymczasem szacunek, z jakim scenarzyści podeszli do tematu (oraz do inteligencji widza), w połączeniu z autentyczną grozą bijącą z otwartego serca uszkodzonego reaktora, wyniosły Czernobyl na najwyższy poziom telewizyjnej rozrywki.
Komentarze
Cichy (2020-02-08 23:42:56)
Dogville obejrzałem akurat w zeszłym tygodniu - i w rzeczy samej, zakończenie daje do myślenia, natomiast nie bardzo rozumiem zamysł z brakiem scenografii - zacny efekt wizualny, ale co to właściwie ma symbolizować? Sztuczność i umowność całej historii? Trochę zbyt oczywiste - no i jeśli już, to można było pociągnąć to dalej i np. na końcu kazać aktorom po prostu zejść ze sceny ignorując te linie na podłodze. Tym niemniej, eksperyment ciekawy.
Borys (2020-02-09 16:24:46)
Myślę, że scenografia nie jest tutaj symbolem. Von Trier, jak na ekscentrycznego reżysera przystało, chciał po prostu wypróbować pewien formalny zabieg; może po to, żeby zbliżyć swój film do teatru, może po to, żeby narzucić sobie pewne ograniczenie. Jeżeli jednak mielibyśmy się doszukiwać tutaj drugiego dna, powiedziałbym, że chodzi o podkreślenie transparentności życia w małej miejscowości. Wszyscy wiedzą o sobie wszystko.
m. (2020-02-22 12:12:41)
Zgadzam się co do Czarnobyla, Ex Machiny i Whiplash. Muszę nadrobić Dogville, aby nie być tym ostatnim. ;-)