Obejrzane w 2019 r.: Niespodzianki
obejrzane ::: 2020-01-31 ::: 540 słów ::: #732
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Bird Box (2018) – netfliksowe post-apo. Światło słoneczne wywołuje masowe samobójstwa, więc ocalali muszą zabijać okna deskami i zasłaniać oczy przepaskami. Pomysł fabularny wydaje się ryzykowny, dziury logiczne prosperują, makijaż sypie się z twarzy 54-letniej Sandry Bullock udającej trzydziestkę. Czasami jednak ze wszech miar przeciętne filmy okazują się nadspodziewanie udane, i jest to zwykle zasługa reżysera (tutaj: Susanne Bier). Nie ukrywam, że Bird Box przyciągnął mnie do ekranu i zapewnił dwie godziny autentycznego, intensywnego napięcia.
Los Cronocrimenes (2007) – małżeństwo na letnisku, żona na zakupach, facet ogląda z nudów okolicę przez lornetkę. Dostrzega w pobliskim zagajniku gołą laskę (w tej roli Barbara Goenaga) i po dłuższej chwili namysłu – żartowałem, bez chwili wahania – szybko tupta do lasu, żeby udzielić jej "pomocy". Oto kampowy początek kampowego filmu (bynajmniej nie pоrno!), którego fabuły nie należałoby dalej opisywać, ale którą skutecznie spojleruje tytuł. Potwierdzę więc: Los Cronocrimenes przerabiają motyw podróży w czasie i choć nie dodają do ogranego pomysłu nic od siebie, to realizują go z temporalną konsekwencją i typowym dla kina klasy B wdziękiem. Wykorzystanie w środkowym akcie poetyki giallo zupełnie mnie zaś rozbroiło. Perełka, obejrzyjcie.
Spalovač mrtvol (1969) – Spałować martwą? Czyżby wspomnienia miłośnika czeskiego death metalu? Nie, to Palacz zwłok, koncertowa czarno-biała ekranizacja krótkiej powieści Ladislava Fuksa o właścicielu praskiego krematorium, który w przededniu wybuchu Drugiej Wojny Światowej osuwa się w nazistowski mrok. Na miłość Eberta, jak ten film jest nakręcony i zmontowany! Toż to absolutna re-we-lac-ja, gdzie wyrafinowana forma idzie w parze z ponurą, psychologizującą treścią. Czy wszyscy reprezentanci czechosłowackiej Nowej Fali tak doskonale się prezentują pomimo upływu pół wieku? Jeżeli tak, to nigdy więcej nie będę śmiał się z pepików, obiecuję.
Mów mi Rockefeller (1990) – pierwszy i chyba ostatni raz w życiu zdarzyło mi się, że rankiem przeczytałem błyskotliwy esej o filmie i jeszcze tego samego wieczoru rzeczony film obejrzałem. Oddajmy głos Michałowi Oleszczykowi: Opowieść o trójce rezolutnych dzieciaków, którym spontaniczna przedsiębiorczość pomaga nie tylko wyjść z poważnych tarapatów, ale i sięgnąć szczytów międzynarodowej finansjery, jest zdecydowanie produktem swojego czasu, czyli okresu transformacji ustrojowej w Polsce. Równie nagiej i czystej apologii kapitalistycznego ducha nie dostaniemy w rodzimym kinie młodzieżowym zapewne już nigdy. Wystarczy zestawić tę wizję choćby z takim klasycznym tekstem reaganowskiego kina lat 80., jak Ryzykowny interes, w którym nastolatek zamienia pod nieobecność rodziców dom w intratny burdel, by zrozumieć, że nasze polskie marzenia AD 1989 były jednocześnie bardziej niewinne i mocniej zakorzenione w duchu wizjonerów dwudziestolecia międzywojennego niż w bezdusznym świecie krwiożerczego zysku, którego w Mów mi Rockefeller de facto nie ma – ale który przedarł się do naszej rzeczywistości mimo to.
Terminator: Genisys (2015) – istnieje ryzyko, że umieszczając na dzisiejszej liście także piątą część Terminatora skazałem wymienione powyżej tytuły na śmierć w atomowej pożodze mojego domniemanego filmowego bezguścia. T:G stanowi bez wątpienia najgorszą pozycję w zestawieniu, ale przypominam, że mowa o niespodziankach. Włączyłem Genisysa z braku laku spodziewając się gniota, dostałem dzieło... cóż, przeciętne. Oczywiście, o niebo gorsze od trzech pierwszych części, lecz zdecydowanie lepsze od „czwórki” (o co zresztą nietrudno), wyposażone w parę ciekawych pomysłów fabularnych (alternatywna linia czasowa, „zdrada” jednego z głównych bohaterów), no i z Arnoldem, który zawsze jest na propsie. Pierwsze trzy czwarte filmu są momentami niezłe, ostatni akt męczy bułę, ale całość jak najbardziej do obejrzenia w zmęczony środowy wieczór.
Komentarze
Boo (2020-01-31 19:28:24)
„Nie otwieraj oczu” jak na Netflixa może być, chociaż nie lubię ich produkcji. Zwykle są wydmuszkowe, jest akcja, są bohaterowie, jest nawet jakiś pomysł, czasem nawet ciekawy, ale wszystko pomiędzy to zlepek przypadkowych tekstów. Taki sobie konspekt. Ten film się jakoś broni. „Terminatora” oprócz czwórki łykam nostalgicznie, a „Mów mi Rockefeller” (heh) obejrzałam w kinie, mimo że było jakieś ograniczenie wiekowe i chyba nie sięgałam głową w całości ponad blat okienka kasowego :)