Przeczytane w 2019 r.
książki ::: 2020-01-26 ::: 1360 słów ::: #730
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Wiadomo, że blog powolutku umiera, jeśli nowe notki pojawiają się już tylko z okazji kulturowych podsumowań w styczniu i lutym.
Moim postanowieniem czytelniczym na rok 2019 r. było przypuścić szturm na „półki wstydu” i częściej siegać po nieprzeczytane papierowe książki, które piętrzą się na regałach i zalegają w pudłach na strychu. (Inni blogerzy piszą o tzw. kupkach wstydu, a ja wtedy uśmiecham się dobrotliwie do monitora). Co wyszło z postanowienia?
Jak by powiedział Gombrowicz: g..., g..., i jeszcze raz g... (Z lektury gombrowiczów najlepiej zapamiętałem wykropkowane fekalia). Czytałem może i swoje, ale prawie wyłącznie na Kindlu. Inna sprawa, że po raz pierwszy od pięciu lat zaliczyłem więcej książek po polsku niż w innych znanych mi językach. I po raz pierwszy od dwudziestu paru lat nie sięgnąłem po żadną książkę SF&F.
Tyle statystyki, teraz podsumowanie. Przeczytane w 2019 r. postanowiłem rozdrobnić na kategorie typu „naj”. Podział traktujemy umownie i wyrozumiale. Wiele wymienionych tytułów wypadałoby umieścić w więcej niż jednym taksonie. Poza tym nie stosuję klucza z żelazną konsekwencją i naginam zasady, by zwrócić uwagę tłumów na tytuły warte uwagi.
Książka najgrubsza
Four Past Midnight Stephena Kinga, zbiór czterech mikropowieści liczących razem około tysiąca stron. Czytałem dawno temu. Warto odświeżyć dla The Langoliers, przebiegłego połączenia fantastyki naukowej, horroru i poniekąd kryminału z zagadką zamkniętego pokoju. To moim skromnym zdaniem najbardziej pomysłowa rzecz, jaka wyszła spod pióra Kinga. Lektura obowiązkowa w trakcie transkontynentalnego, ewentualnie transoceanicznego, rejsu lotniczego. A w uszach soundtrack z Losta. Wypróbowałem, polecam.
Książka najcieńsza
Świętoszek Moliera. Sztuka na niecałe sto stron, a lat w metryce prawie cztery razy tyle. Jeżeli ktoś podczas lektury miałby ochotę orzec, że Świętoszek jako komentarz społeczny odstaje od współczesności, niech po prostu podmieni sobie w wyobraźni imię „Tartuffe” na „Rydzyk”, a geniusz francuskiego komediopisarza zabłyśnie na nowo ze zdwojoną mocą. Polecam gorąco również teatr telewizji z niezawodnym Tadeuszem Łomnickim w roli tytułowej.
Książka najstarsza
Iliada Homera. Rewelacyjna lektura, pod warunkiem, że nastroimy harfę wyobraźni na starożytny epos w trzynastozgłoskowym przekładzie. Emocjonujące (nierzadko bardzo krwawe) sceny batalistyczne ujęte w zmyślne rymy Franciszka Ksawerego Dmochowskiego nakręcają tempo i bezlitośnie rozprawiają się z forpocztami poematycznej nudy. Jednak Iliada to przede wszystkim monumentalna opowieść o gniewie, zemście i przebaczeniu. Homer jako pierwszy twórca w historii zestawił tę trójkę ze sobą, czyniąc to na dodatek w konfiguracji przedchrześcijańskiej, czyli dla współczesnego czytelnika – dalekiej od sztampy.
Achilles zabije Hektora – według Rubensa
Książka najnowsza
Psy ras drobnych Olgi Hund. Zapiski trzydziestoletniej kobiety, która trafiła do szpitala psychiatrycznego w Kobierzynie. Jej obserwacje są śmieszne i smutne jednocześnie, jak na opowiadania z wariatkowa przystało. Rozdziały króciutkie, czyta się błyskawicznie, ale widać, że autorka włożyła w swoje akapity dużo wysiłku (talentu) zapinając prozę starannie niczym sanitariusz klamry kaftana bezpieczeństwa.
Książka najgęstsza
Sonnenberg Krzysztofa Vargi. Znowu autocytat: Potężny gar gęstego, pachnącego i całkiem smacznego gulaszu. Zamiarem Vargi było chyba stworzenie sążnistej powieści flanerowskiej wzorowanej na dokonaniach pisarzy środkowoeuropejskich sprzed stu lat. András, główny bohater, naukowiec-humanista, przez kilkaset stron wędruje po współczesnym Budapeszcie i rozmyśla o życiu, o losach swojej rodziny (przede wszystkim ojca) oraz o Węgrzech – o węgierskiej historii, kuchni, kulturze, polityce, sztuce itd. itp. Rozmyśla nawet o budapeszteńskiej komunikacji miejskiej i węgierskich aktorkach pоrno. Cała książka jest w gruncie rzeczy niemożebnie długim wewnętrznym monologiem zblazowanego erudyty w nieokreślonym wieku. Fláki z olejem? Nie no, nápisałem przecież, że ápetyczny gulász. Krzysztof Varga okazał się bowiem – a było to moje pierwsze z nim spotkanie – wyborowym stylistą, huzarem pióra, który w gęstych, długich, opisowych akapitach toruje czytelnikowi drogę na koniu rytmicznej frazy szablą barwnego słownictwa.
W czerwcu odgrażałem się, że nigdy do tej książki nie wrócę, lecz buta w międzyczasie wyparowała. Sonnenberg to najwyraźniej jedna z tych powieści, które w pamięci starzeją się jak wino.
Książka najważniejsza
How I Wish I'd Taught Maths Craiga Bartona, wydawnicza sensacja 2019 r., przynajmniej w wąskiej niszy osób zawodowo parających się nauczaniem matematyki. Barton występuje jako adwokat tradycyjnej metody uczenia matmy, czyli takiej, w której belfer stoi przy tablicy i cierpliwie objaśnia równania, a uczniowie gorliwie notują i rozwiązują zadania.
Gdzie tu sensacja? zapyta mój rocznik doskonale pamiętający groźną panią Łodziewską, która niestrudzenie kładła im pitagorejskie mądrości szuflą do głów. Ano, w latach zerowych XXI wieku teroetycy dydaktyki wykoncypowali, że powyższy model jest przestarzały i demotywujący. Dzieciaczki powinny matematykę samodzielnie odkrywać pod okiem nauczyciela-przewodnika (nie instruktora!). Barton wyłuszcza, dlaczego takie podejście nie działa (często odwołując się do literatury naukowej); tłumaczy, że metoda tradycyjna może być czymś nieskończenie ciekawszym niż godzinne produkowanie kredowego pyłu przez gorliwego pedagoga odwróconego plecami do klasy; przedstawia kilkadziesiąt dydaktycznych strategii zwiększających o dwa rzędy wielkości efektywność sposobu „belfrocentrycznego”.
Jeżeli znacie kogoś, kto uczy matematyki w podstawówce, technikum lub liceum, podarujcie mu albo jej tę książkę w prezencie i zasłużcie sobie na dozgonną wdzięczność.
Książka najmądrzejsza
Historia zimnej wojny, tom 1 pod redakcją Lefflera i Westada, z okładką wydania polskiego ozdobioną uroczym zdjęciem Chruszczowa tulącego się do Fidela. Planszówka Twilight Struggle uczyniła ze mnie pasjonata Zimnej Wojny, więc gdy zacne wydawnictwo historyczne Napoleon V sprzedawało zimnowojenne tomiszcze w atrakcyjnej promocji, nie zastanawiałem się nawet minuty. Tom pierwszy obejmuje szeroko rozumiane początki czterdziestoletniego konfliktu, zaczynając od omówienia jego ideologiczno-politologicznego podłoża, a kończąc na kwestiach dekolonizacyjnych i analizie znaczenia ropy naftowej dla obu bloków. Inne rozdziały poświęcone są m.in. podziałowi Niemiec, planowi Marshalla, Chinom, Jugosławii, wojnie w Korei, polityce bezpieczeństwa USA oraz polityce zagranicznej ZSRR po śmierci Stalina.
Z niecierpliwością wypatruję przekładu części następnej poświęconej kryzysom i odprężeniom. Jednocześnie przestrzegam: to nie jest książka dla każdego. Bliżej jej do podręcznika akademickiego niż do historii popularnej. Niemniej, autorzy i redaktorzy stanęli na wysokości zadania, a tłumacze przyszli im w sukurs. Czyta się świetnie.
Najbardziej zaskakująca
Alfabet Urbana Jerzego Urbana. W internetach narzekają, że książka bardzo się zestarzała. Nie wierzcie im, ludziom, którzy zapewne nie odróżniają Gierka od Gomułki. Oczywiście, Alfabet... powstał na samym początku lat 90., więc jego bohaterowie albo od dawna nie żyją, albo dawno temu zeszli ze sceny politycznej. Jednakże portrety malowane ciętym słowem przez Urbana układają się w ponadczasową opowieść o hipokryzji i słabostkach osób siedzących w polityce oraz kulturze. Brakuje im trochę do poziomu Tyrmandowskiego Dziennika, lecz redaktor naczelny tygodnika Nie pisać umie i ma o czym, a obok takiej kombinacji żaden miłośnik diarystyki nie powinien przejść obojętnie.
Jeśli Alfabet... wpadłby Wam kiedyś w ręce, ale nie mielibyście czasu lub ochoty na lekturę od deski do deski, polecam fragmenty poświęcone Ambroziakowi (szarej eminencji pierwszego rządu III RP), Berkowskiemu (wyborne anegdoty), Czechowiczowi („Pokaż cyce!”), notorycznie gwałconej Dębkowskiej, arystokratycznemu Geremkowi, duetowi Jaruzelski & Kiszczak (tutaj akurat portrety wiernopoddańcze), Korwin-Mikkemu (pewne rzeczy się nie zmieniają), Kuroniowi (prawda, w dziwnej roli go wówczas obsadzono), Kwaśniewskiemu (ależ Urban się tutaj pomylił!), Szydlakowi (jak należało ratować PRL w latach siedemdziesiątych) i Wałęsie (bardziej o Urbanie niż o Wałęsie).
Najbardziej rozczarowująca
Głód Martína Caparrósa, „potężny (tak rozmiarem, jak i ciężarem tematu) reportaż o jednym z największych problemów współczesnego świata”. Blurba wziąłem od Cichego Fraglesa, któremu książka strasznie się spodobała, a mnie pozostaje tylko pozazdrościć, ponieważ pomimo ogromnego, ekhem, apetytu, rozminęła się z moim gustem. Temat, zgoda, superważny. Ambicje autora – ogromne. Zamysł kompozycyjny – arcyciekawy. Warsztat – bałaganiarski, skłonny do powtórzeń, kołowania Maciejem, niekiedy niepotrzebnie górnolotny. Moja cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Doczytałem do końca, ale powinienem był chyba dać sobie spokój w dwóch trzecich.
Książka najfajniejsza
Kamienie na szaniec Aleksandra Kamińskiego. Czytałem, jak wszyscy, dawno temu w podstawówce. Historię Zośki, Rudego i Alka zawsze wspominałem z niejakim wzruszeniem, ale dopiero dwadzieścia lat później umiem w pełni docenić walory warsztatowe pokoleniowego dzieła Kamińskiego. Kamienie... okazują się bowiem bezbłędnym połączeniem reportażu z powieścią. Sztuki pisarskiej powinny uczyć się na nich całe, przepraszam za wyrażenie, rzesze autorów pragnących podpierać swą prozę historycznymi i biograficznymi faktami.
Książka najlepsza
Tłuczki Katarzyny Wiśniewskiej. Autocytat po raz trzeci: Autorka wymyśla na nowo sagę rodzinną. W sposób nieliniowy, achronologiczny, trochę urywkowy, snuje opowieść o trzech pokoleniach rodu Kazaliczów, familii w zasadzie patologicznej, w której najstraszniejsze jest to, że „popapranie” weszło w głęboką zażyłość z normalnością i rutyną. Wiśniewska w trzymającą w psychologicznym napięciu narrację wplotła wielowymiarowe postacie i na dodatek ukryła w środku prostą, sprytną intrygę, której rozwiązanie następuje nieoczekiwanie w finale. Wspaniały debiut i świetny materiał na film. Mam nadzieję, że prędzej czy później ktoś pokroju Borysa Lankosza przeniesie Tłuczki na ekran.
Komentarze
Cichy (2020-01-27 17:55:42)
Ty żyjesz! A już miałem wątpliwości;-).
U mnie analogiczny zestaw wyglądałby następująco:
Najgrubsza - Kapitał w XXI wieku (Piketty)
Najcieńsza - Psy ras drobnych (Olga Hund)
Najstarsza - Król Ryszard II (Szekspir)
Najnowsza - Psy ras drobnych
Najgęstsza - Wyznaję (Jaume Cabre)
Najważniejsza - Wyznaję
Najmądrzejsza - Mit neuronów lustrzanych (Gregory Hickok)
Najbardziej zaskakująca - Robot (Snerg)
Największe rozczarowanie - trudno orzec - było kilka słabych pozycji, ale wobec żadnej z nich nie miałem jakichś szczególnych oczekiwań, więc i specjalnego rozczarowania nie czułem
Najfajniejsza - Frajda (Marta Dzido)
Najlepsza - Wyznaję
Wht evr (2020-01-27 19:02:11)
Nie rób mi tego, rok prokrastynacji zakończy się kolejnym, jeśli zacznę czytać równolegle więcej książek niż teraz, a coś mi tu w oko wpadło. Oraz bardzo serdecznie pozdrawiam, gdziekolwiek aktualnie jesteś.
Borys (2020-01-28 13:09:01)
@Cichy: W pracy chcieli mi jesienią zrobić fatality, ale jakoś przetrwałem. :) Sądząc po naszych zestawieniach, sporo w zeszłym roku zawdzięczamy ArtRage'owi. Nie wiem jak Ty, ale ja wypatruję nowej edycji pakietu.
@Wht evr: Ja czytam w tej chwili równolegle pięć książek, więc możesz oczekiwać zrozumienia, ale nie litości. :) Pozdrawiam również!
Cichy (2020-01-28 17:57:03)
Na Fejsie coś przebąkiwali, że kolejnej edycji prawdopodobnie nie będzie:-(.
Borys (2020-04-02 09:20:08)
Dostałem cynk, że kolejnej edycji rzeczywiście nie będzie, ale pakiet z polską literaturą współczesną z ostatnich lat planują wkrótce wydać.