Gombrowicz
książki ::: 2019-03-29 ::: 420 słów ::: #699
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Nie mogę oblać się rumieńcem i powiedzieć, że nigdy nie przeczytałem „Ferdydurke” w liceum, bo owszem, nie przeczytałem, ale miałem ku temu doskonały powód: Nigdy nie chodziłem do polskiego liceum. Miny stroiłem za granicą, parobka po mordzie nie tłukłem.
Wreszcie, po wielu latach, nadrobiłem zaległości z krytyki tradycjonalizmu, romantyzmu i nacjonalizmu. Na przełomie 2018 i 2019 r. przeczytałem wszystkie cztery najważniejsze powieści Gombrowicza. Teraz, będąc autentycznym fanem Słowackiego (piękny kościół) i Mickiewicza (w dodatku z Bogiem w środku), wezmę zatem do ręki słynny bon mot przez autora „Pornografii” sklecony i jemu samemu nim bez pardonu po gębie przyłożę: I jak masz zachwycać, Gombro, skoro nie zachwycasz?
Tak naprawdę i od początku do końca podobał mi się tylko „Transatlantyk”, na pokładzie którego małoszycki autor wywinął popisowy taniec z językiem. (Niesamowite, jak jeden Prosty zabieg typograficzny Wpłynął na rytm Narracji). Z fabuły także boki idzie zrywać. Skądinąd wiem, że „Transatlantyk” to tytuł szalenie ważny z kulturowohistorycznego punktu widzenia, choć ja akurat czytałem bez lupy i nie analizowałem niuansów polskiej formy. Uznałem raczej książkę – to ryzykowne porównanie – za antybiegun „Ameryki”. U Kafki surrealistyczna frustracja imigrancka mieszała się z dobrodusznym humorem, u Gombrowicza zaś – dobroduszna frustracja imigrancka – z humorem surrealistycznym.
Słynne „Ferdydurke” także miało swoje – nieliczne, w gruncie rzeczy – momenty, lecz objętościowo dominowały tam dłużyzny. Przyszło mi na myśl, że czytam oto powieść na kanwie kilku doskonałych rysunków satyrycznych opublikowanych w superinteligenckiej wersji „Przekroju”. W miejscach, gdzie owe rysunki zostały przetworzone na prozę bezpośrednio (upupianie, pojedynek na miny, parobek) „Ferdydyrke” osiągnęła wyżyny, ekhm, formy. Cała reszta była jednak zbyteczna, dodana na siłę, jak na przykład owa opowiastka o Filidorze dzieckiem podszytym, która przemówiłaby do mnie bardziej, gdybym był filozoficznym laikiem, albo, na dwoje babka wróżyła, wówczas znużyłaby mnie jeszcze mocniej.
„Pornografia” – czyli sielanka według Gombrowicza. Koncertowy pomysł: Dwóch gejów (gejów?) wyjeżdża w trakcie okupacji na wieś i z dala od wojennego zgiełku próbuje w akcie zblazowania zeswatać nastoletnich zakochanych. A potem ktoś kogoś morduje. Jednak aby wyszło z tego coś porządnego, trzeba by przyłożyć się do narracji zamiast uciekać w odmęt rozmazanej, rozmigotanej literatury pięknej. Gombrowicz uciekł, rozmigotał.
I na koniec „Kosmos”. O nie, to już nie dla mnie, wszak przed wkroczeniem w rejony powieści eksperymentalnych się wzbraniam, do grona papierowych przyjaciół dopuszczam jedynie „Ulissesa”. W swoim rzekomo największym dziele Gombro poraził mnie z siłą co najwyżej sześciowoltowej bateryjki, nawet pomimo mej pozornej podatności na metafizykę uwidaczniającej się między innymi w fakcie, że też czasami ze zdwojoną uwagą przyglądam się rysom na suficie i rozważam ich ukryte znaczenie.
Komentarze
torero (2019-03-29 18:37:06)
Z tą superinteligencką wersją "Przekroju" toś Pan dołożył do pieca. Jeden z profesorów moich Rodziców nawet za czasów krakowskiego błysku P. [Kerny, Mazany et consortes] nie wyrażał się o nim inaczej, jak o piśmie dla inteligentów.
Wtrącając ZAWSZE w pewne miejsce "ćwierć".
Borys (2019-03-29 19:03:34)
Usunąłem przedrostek „super–”, niech w piecu rozgorzeje mocniej, a co mi tam.