Blogrys

Ocean w piwnicy

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

google-books

Gdzieś w USA za zamkniętymi na cztery spusty drzwiami znajduje się zastrzeżony serwer, na którym zapisano skany dwudziestu pięciu milionów książek. Google skanował je zapamiętale w ramach Projektu Ocean w latach 2004-2012 przy pomocy specjalnie zaprojektowanych urządzeń. Składały się na nie po cztery kamery, laserowy radar niwelujący optyczne skutki zakrzywienia kartek oraz stażystka, której żmudne zadanie polegało na przewracaniu stron i naciskaniu pedału-włącznika w tempie tysiąca razy na godzinę. Superskanery przeniosły w ten sposób do pamięci komputerów mniej więcej jedną szóstą wszystkich istniejących na świecie publikacji.

Larry (nomen omen) Page i Siergiej Brin, założyciele Google'a, pomimo sceptycyzmu współpracowników skłonni byli wyłożyć kilkaset milionów dolarów, aby doprowadzić niesłychanie ambitne przedsięwzięcie do końca. Kierowały nimi najprawdopodobniej szczytne pobudki: zapragnęli stworzyć nowoczesną, cyfrową, definitywną wersję Biblioteki Aleksandryjskiej.

Jak wiadomo, nie wyszło im. Do osiągnięcia wymarzonego sukcesu na miarę lotu na Księżyc zabrakło około stu milionów woluminów. Dalszy rozwój wypadków jest skomplikowany, ale genezę wszystkich kłopotów łatwo ująć w jednym zdaniu: Google zamiast wpierw zapytać o zezwolenie, wolał poprosić po fakcie o wybaczenie. Niedoczekanie. Usłyszawszy, że Google wypożycza miliony książek z bibliotek, skanuje je i zwraca jak gdyby nigdy nic, autorzy i wydawcy pozwali firmę zarzucając jej «masowe łamanie praw autorskich».

Rozpętała się trwająca wiele lat batalia sądowa, podczas której mecenasi roztrząsali bezprecedensowe zagadnienia z dziedziny prawa autorskiego. Google był już całkiem blisko dogadania się z powodami, lecz zaistniała nagle uzasadniona obawa, że umowa uczyniłaby ze spółki monopolistycznego potentata na rynku e-booków. W spór wmieszały się nowe instytucje pogrążając go na nowo w zawiłościach prawnych. Ostatni proces zakończył się w zeszłym roku... zwycięstwem Googla, lecz firma straciła w międzyczasie zainteresowanie projektem i zaprzestała dalszego skanowania. Szefowie dawno temu skierowali pieniądze i energię w inne strony.

Historię opisał dla The Atlantic James Somers. Zafascynowało mnie w niej dokładnie to samo, co i jego:

Gdzieś u Google'a znajduje się baza danych zawierająca 25 milionów książek, których nikomu nie wolno przeczytać. Na myśl przychodzi ostatnia scena z pierwszego «Indiany Jonesa», w której Arka Przymierza zostaje schowana na półce w bałaganie wielkiego magazynu. Ale gdzieś tam przecież jest! Tak jak i te książki. (...) Pięćdziesiąt, sześćdziesiąt petabajtów na dysku, do którego dostęp ma raptem pięciu inżynierów związanych z projektem. (...)

Zapytałem osobę, która tam pracowała, co trzeba byłoby zrobić, żeby udostępnić te zasoby ludziom. Chciałem wiedzieć, jak trudno byłoby otworzyć zamek. Co dzieli nas od powstania cyfrowej publicznej biblioteki liczącej 25 milionów książek?

Naraziłbyś się na poważne nieprzyjemności, odpowiedziała, ale wystarczyłoby napisać jedno zapytanie bazodanowe. Zmienić kilka bitów dostępu z zer na jedynki. Aktywacja komendy zajęłaby jakieś kilka minut.

Na zakończenie króciutkie à propos: prawo autorskie zostało zaostrzone w 1978 r. Wydłużono wtedy znacząco okres chroniący twórczość intelektualną przed swobodnym rozpowszechnianiem – do siedemdziesięciu lat po śmierci autora. Gdyby nadal obowiązywały stare przepisy, w domenie publicznej już jakiś czas temu znalazłby się Władca Pierścieni Tolkiena, Opowieści z Narnii Lewisa, Lolita Nabokova, Złodziej w hotelu Hitchcocka, Koniec Wieczności Asimova oraz filmy Jamesa Deana.

Niech lepiej ktoś napisze to zapytanie.






Komentarze

m. (2018-06-07 19:59:27)

Lata temu wieszczono: https://pl.wikisource.org/wiki/Zapowied%C5%BA_%C5%9Bwiata_post-copyright ;-)