Blogrys

Szer & lajk

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

facebook-vs-blog.png

Są różne sposoby na aktywne spędzanie czasu wolnego. Niektórzy lubią się spocić. Dostarczają swojemu organizmowi weekendowej porcji dopaminy machając łopatą w przydomowym ogródku albo na przemian podnosząc i opuszczając hantle. Inni wolą popracować palcami. Wieczorną porą wyczarowują z plastikowych okruchów wierne repliki myśliwców w skali 1:50 lub dręczą sąsiadów odgłosami niekończącego się remontu. Jeszcze inni przedkładają nad zajęcia manualne rozrywki intelektualne. Rozwiązują sudoku. Grają w szachy. Uczą się języków. Od dwunastu lat prowadzą blog.

Nie, nie natknęliście się bynajmniej na autorefleksyjną notkę, w której tłumaczę światu i sobie samemu, dlaczego wciąż wytrwale blogrysuję. Jeżeli odnieśliście takie wrażenie, to zbyt szybko przeczytaliście pierwsze zdanie poprzedniego akapitu. „Blogging” stanowi dla mnie – z pewnością nie tylko dla mnie – formę rozrywki, na poły umysłową, na poły kreatywną. Bez wątpienia nosi znamiona diariuszowe – fajnie jest przypomnieć sobie własne zdanie sprzed pięciu-dziesięciu lat na jakiś temat – ale gdybym chciał pisać dziennik z prawdziwego znaczenia, udostępniałbym go wyłącznie szufladzie.

Niestety, złota era blogów przeminęła wiele, wiele lat temu. Obecnie przędą cienko. Stłamsił je oczywiście Facebook, mamiąc zarówno potencjalnych autorów jak i potencjalnych czytelników blogów istniejących. Ci pierwsi woleli sprzedać się w wirtualną niewolę Zuckerbergowi w zamian za szybkie, społecznościowe lajki. Ci drudzy poszli po linii najmniejszego oporu i zamiast rozszyfrowywać enigmatyczny skrót RSS wybrali scrollowanie walla, które w najlepszym razie zamknęło ich w algorytmicznej bańce, a najczęściej bezpardonowo wyprało mózgi animowanymi GIF-ami.

Czy blogosfera ma szansę na comeback? Tylko przy założeniu, że Facebook niebawem zachwieje się i upadnie, a Twoi znajomi rozbiegną się na cztery strony internetu. Przesłanka ta budzi jednak wątpliwości, gdyż żaden precedens na razie nie zaistniał. Wszystkie molochy internetu – Google, Amazon, Twitter, Facebook, Allegro – trzymają się mocno. Psy szczekają, karawana reklam i zautomatyzowanych rekomendacji jedzie dalej. Jeżeli coś jest zamykane, to raczej platformy pokroju blog.pl.

Optymiści, złośliwcy, internetowi rewolucjoniści łudzą się, że skandal z Cambridge Analytica – notabene, doskonała nazwa, onomastyczne mistrzostwo frazeologiczne, dziesięć punktów na pięć możliwych w kategorii „budzenie zaufania” – obali Facebooka. W napięciu obserwują tąpnięcie granatowych akcji wróżąc korporacji z Menlo Park rychły upadek. Nie podzielam ich opinii, chociażby z powodów wykresowych. W perspektywie trzech miesięcy fejsbukowa bessa, owszem, wygląda groźnie:

facebook-akcje-3m.png

Jednak przebieg grafu z ostatnich pięciu lat nie odbiera chyba Zuckerbergowi mocnego, zdrowego, spokojnego, ujędrniającego skórę snu:

facebook-akcje-5l.png

Uważam, że do następnego przewrotu w branży  dojdzie dopiero za kilka lat, gdy na rynek wkroczy z impetem rzeczywistość rozszerzona. Tak jak smartfony wyniosły na szczyt oparte na tekście i obrazkach media społecznościowe, tak okulary bądź soczewki z wbudowanym ekranem utorują drogę nowej rewolucji komunikacyjnej. Jakiś sprytny startup pierwszy zaimplementuje z sukcesem przełomowy pomysł i ukradnie miliardową okazję sprzed nosów ospałych weteranów. Historia lubi się powtarzać: Google wymyśliło niezrównaną przeglądarkę przed Microsoftem, a Facebook stworzyło niezrównaną platformę społecznościową przed Googlem. Następnym razem podmiot X stworzy doskonałe Z przed Facebookiem. Czy Facebook utrzyma się potem na rynku – nie wiem, ale jeśli niektórzy prymusi Aleksy mieliby się pogrążyć, to właśnie wtedy.

Tymczasem fejsbukowa afera pociągnęła za sobą akcję masowego kasowania kont, przynajmniej w Stanach Zjednoczonych. Niektórzy z żarem nazywają ją obywatelskim sprzeciwem przeciwko informacyjnym zakusom złowrogiej korporacji – zapominając, że słowa „Facebook” i „obywatelskość” zlepiają się w cudnym oksymoronie. Masowe zjawiska w social media mają bowiem więcej wspólnego z pędzeniem owiec niż z arystotelesowskimi cnotami homo politicusa.

Tak czy owak, „ucieczka z fejsa” rozbudziła nadzieję na wyrwanie blogosfery z dziesięcioletniej hibernacji. Wired opublikował artykuł zachwalający zalety RSS-ów, a The Hedgehog Review przypomniało, że warto uczyć na lekcjach informatyki zakładania własnych stron internetowych i korzystania z sieciowych alternatyw – żeby po upadku Facebooka zdigitalizowana młodzież nie była bezradna jak przewrócony na grzbiet chrząszcz.

Czy blogi za moment powrócą do łask? Nie sądzę. Ale nie zaszkodzi im pomagać. W ramach trwającej do ósmego kwietnia kampanii Share Week 2018, o której dowiedziałem się od Ignormatyka, chciałem polecić Wam trzy wartościowe blogi, które śledzę i czytam, oczywiście przy pomocy RSS-a. Wybór nie był trudny, ponieważ ja akurat trzymam swoje Feedly w ryzach. Czasami coś dodaję – lecz jednocześnie coś usuwam. Obecnie moja eresesowa „ściana” składa się z około trzydziestu blogów, więc wybranie wśród nich dziesięciu procent naljepszych nie nastręczyło mi prawie żadnych dylematów:

Cichy Fragles – bo „osioł osłu najpiękniejszy”. CF jak Blogrys jest blogiem multitematycznym, nie wstydzącym się sążnistych notek, których autor, tak jak ja, to ścisłowiec (chyba, bo wiele razy pisał o programowaniu…) zapuszczający się często w rejony literatury i polityki. CF istnieje od lat dziesięciu, Blogrys od jedenastu i pół; łączna liczba notek na obu notkach jest baaardzo zbliżona. Szczerze mówiąc, zapatrzyłem się w Cichego jak Polak w Czechy – analogia działa także w drugą stronę, bo on chyba nie wie o moim istnieniu. W każdym razie nigdy tutaj nie komentował, nie lajkował, nie napisał, nie zadzwonił. :(

Modern Library Challenge – wbrew nazwie jest to blog stuprocentowo polski. Paweł Birgiel raz na mniej więcej dwa tygodnie recenzuje najwybitniejsze powieści anglojęzyczne z listy Modern Library. Czyni to inteligentnie, dowcipnie, bez humanistycznego patosu, z punktu widzenia zwyczajnego czytelnika. (W kategorii recenzenckiej na potężne wyróżnienie zasługuje także Za Okładki Płotem, jednak sądząc po ilości komentarzy Michał Stanek ma już swoją oddaną fanbazę i w tegorocznym Share Week poleci go pewnie ktoś inny. Natomiast MLC działa dopiero od Nowego Roku – „młodych” warto wspierać.)

Kinomisja – czy to w ogóle blog? Stoi na Wordpressie, zajmuje się niszową tematyką, teksty pojawiają się mniej więcej raz na tydzień – ale pisuje je grupa ponad dziesięciu autorów. Więc jeszcze blog czy już strona internetowa? Przyjmijmy, że to pierwsze, na pohybel hollywoodzkim popłuczynom, zalewającym duże i małe ekrany infantylnymi, schematycznymi do bólu zębów fabułami. Kinomisja przypomina nam o istnieniu innych filmów – na swój sposób także schematycznych, ale nie stroniących przynajmniej od seksu i przemocy. Nie ma to jak dobry horror klasy be… ce… de…?






Komentarze

Michał Stanek (2018-04-05 10:09:48)

Pisałem już na Buniu, ale zostawię ślad - dzięki za namiar na fajnie pomyślany blog MLC; widzę że sporo pozycji będziemy mieli wspólnych. No i bardzo podoba mi się formuła rozszerzonej dygresji, jaką stosuje. Ja sam w Share Week nie biorę udziału, bo nie potrafię wybrać blogów do polecenia - mam wrażenie, że tym pominiętym zrobi się przykro i odpuszczam całkiem, już kolejny rok.

Cichy (2018-04-09 15:32:52)

Dziękuję za uznanie, aż się zakłopotany poczułem;-). O istnieniu Twojego bloga wiem, w RSS-ach mam od dawna, ale komentuję gdziekolwiek rzadko (m.in. dlatego, że przeglądam RSS-y mocno nieregularnie i często czytam notki wiele dni po publikacji [tak jak w niniejszym przypadku], kiedy jest już po dyskusji), więc jakoś mi się nie zdarzyło.