Blogrys

Dolarowy równik

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

quito_naglowek

Żart, którym Was zaraz uraczę, jest w gruncie rzeczy nieśmieszny i nerdowski. Nic na to nie poradzę. Przyplątał się jakoś na początku lipca i umocował na dobre w mojej głowie.

Otóż w trakcie wędrówek po Ekwadorze, wskutek czujnego obserwowania miejscowej ludności – czujnego nie jak w „bałem się, żeby mnie nie rąbneli”, ale jak w „liznąłem trochę socjologii i antropologii, więc wypadałoby zauważyć więcej niż pierwszy lepszy gringo-turysta” – otóż przyszło mi wówczas na myśl, że gdyby kolejna część Indiany Jonesa rozgrywała się w tamtym rejonie świata, winna nosić tytuł Indiana Jones i Arka Redystrybucji Podatkowej lub Indiana Jones i Ostatni Współczynnik Giniego.

Mówiłem, żart hermetyczny, nieśmieszny… ale przynajmniej kolejnej części wrażeń wywiezionych z Ekwadoru nie muszę rozpoczynać in medias res.

Współczynnik Giniego, jak wiadomo, mierzy nierówności dochodowe w społeczeństwie. W Norwegii wynosi 0,26, w Polsce 0,32, w Ekwadorze 0,45. Liczba jak liczba, sama w sobie niewiele nam oznajmia. Jednakże przejawy tej stosunkowo wysokiej wartości szybko idzie dostrzec.

Społeczeństwo ekwadorskie przedzielone jest wysokim murem zwieńczonym szkłem z potłuczonych butelek. Ustawiono je na sztorc i osadzono w zaprawie. Nad szkłem rozpięto na wszelki wypadek półmetrowy drut pod wysokim napięciem. Po jednej stronie muru w dużych mieszkaniach lub piętrowych segmentach żyje sobie górna część klasy średniej. O czystość jej sedesów i blatów kuchennych dbają półetatowe sprzątaczki. Po drugiej stronie żyje cała reszta, wszyscy ci, których rodzicom nie udało się na czas dorobić domu, drutu i sprzątaczki. Płatne studia, sztywny kredencjalizm plus networking w wydaniu nepotystycznym uniemożliwią im awans społeczny w bieżącym pokoleniu.

quito-06 Mur, szkło i drut nie były bynajmniej dętą przenośnią. Tam naprawdę każde porządniejsze osiedle ogrodzone jest właśnie w ten sposób. Czasami potłuczone butelki zastępuje uzbrojony strażnik.

A zwyczajna klasa średnia vel klasa robotnicza vel „niebieskie kołnierzyki”, czyli wszyscy ci, którzy może nie mają stu metrów kwadratowych i po dwóch samochodów na rodzinę, ale mimo to żyją na przyzwoitym poziomie i nie muszą liczyć pieniędzy do pierwszego? Niewielu ich. Tertium non datur. W tamtym rejonie świata tryby historii gospodarczej najwyraźniej wyłamały kilka szczebli ze środka społecznej drabiny dochodowej.

Jeżeli napisałbym, że w Ekwadorze bieda aż piszczy, byłoby to grubą przesadą. Faktem jest jednak, że znaczna część populacji albo trudni się ciułactwem w ramach drobnego handlu uprawianego w małych, obskurnych sklepikach; albo pospiesznie sprzedaje mandarynki i lizaki na skrzyżowaniach, gdy samochody przedstawicieli górnej klasy średniej czekają na czerwonym świetle; albo wsiada do autokaru, wygłasza pięciominutowe monologi o swojej nędzy, próbuje sprzedać pasażerom badziewie spożywcze za pięćdziesiąt centów od pudełeczka, a potem wyskakuje w biegu i łapie następny pojazd jadący z powrotem. I tak od poniedziałku do niedzieli.

Nie muszę wspominać o takich oczywistościach jak sprywatyzowane szkolnictwo i sprywatyzowana służba zdrowia. Jasne, istnieją publiczne, darmowe placówki oświatowe oraz szpitale, lecz nikt przy zdrowych zmysłach i dobrych zarobkach nie pośle tam swojego dziecka ani chorej matki. Z wysokim współczynnikiem Giniego korelują również takie zjawiska jak zakorkowane ze szczętem ulice, zatrważająco niewielka liczba bibliotek w dwumilionowej stolicy kraju, nieregularny wywóz śmieci, wieczorne wiadomości przerywane co dwie minuty pięcioma minutami reklam (ucz się, Polsacie), oraz Chińczycy, którzy ostatnimi laty wykupują na potęgę ekwadorskie przedsiębiorstwa, w tym i publiczne. Oraz słabo rozwinięta komunikacja zbiorowa, którą podróżują niewiarygodnie sprytni i szybcy pasażerowie.  Chociaż na krańcówce stałem pierwszy w kolejce do nadjeżdżającego autobusu, przegrałem z kretesem wyścig do krzesełka z zaprawionymi w bojach tubylcami.

W związku z nierównościami dochodowymi, niskim poziomem zindustralizowania kraju (będącym agronomicznym zagłębiem Ameryki Łacińskiej), koniecznością importu wielu towarów, a także na skutek zdolaryzowania ekwadorskiej gospodarki – dolar amerykański od 2000 r. pełni funkcję oficjalnej i jedynej waluty – jego wprowadzeniu towarzyszył zresztą przekręt, w wyniku którego spełniła się ewangeliczna przepowiednia i temu, kto miał, było dodane i nadmiar uzyskał, temu zaś, kto nie miał, zabrali również to, co miał (Mt 13:12) – w związku ze splotem powyższych czynników niezwykle trudno przychodzi mi odpowiedzieć na pytanie, czy Ekwador jest krajem tanim czy drogim. Rozrzut cenowy bywa ogromny.

Niektóre produkty spożywcze, na przykład soczyste owoce i dorodne warzywa kupowane na targu, są oczywiście tanie jak przysłowiowy barszcz. Tanie są niektóre usługi. Fryzjer za stryżenie bierze cztery dolary, bilet do kina kosztuje tyle samo. Bardzo tanie jest paliwo (półtora dolara za galon benzyny), transport (ćwierć dolara za bilet autobusowy, dwa dolary za przejazd taksowką na typowym miejskim dystansie) oraz triada prąd-woda-gaz.

Jednak w pierwszym lepszym supermarkecie czeka nas spora niespodzianka. Na sklepowych półkach cenom żywności nierzadko bliżej do tych norweskich niż polskich. Z powodu wysokich ceł elektronika, ubrania i kosmetyki kosztują więcej niż w analogicznych galeriach handlowych w Europie. Alkohol – nie do wiary, ale droższy niż w Norwegii (!), choć tylko ten zagraniczny, ponieważ obejmuje go akcyza. Lokalne piwa są zaś względnie tanie; w knajpie zapłacimy marne cztery dolce za pół litra aromatycznego browca.

Zainteresowanych pozostałymi cenami odsyłam do bardziej szczegółowego wykazu. Na pierwszy rzut oka wszystkie liczby się zgadzają. Ja podsumuję powyższy aspekt ekwadorskiej rzeczywistości parafrazą piosenki Braci Figo Fagot:

Półtora tysiąca dolarów na miesiąc weź,
Jak nie masz to mniej,
Jak więcej to jesteś bogaty.

A teraz zdjęcia. Zapraszam na przechadzkę po Quito.

quito-30 Widok na stolicę ze szczytu Cruz Loma, sąsiada wulkanu Pichincha. Wjeżdża się nań kolejką gondolową Teleférico, najwyższą w Ameryce Południowej. Podróż trwa około kwadransa. Startujemy na wysokości 2950 m n.p.m., kończymy na 4050 m n.p.m.

quito-21 Plaza Grande. Starówka Quito jest podobno największą i najlepiej zachowaną postkolonialną starówką na kontynencie. UNESCO wpisało ją na listę światowego dziedzictwa w 1978 r. W tym samym roku trafiła tam starówka... krakowska.

quito-22 Basílica del Voto Nacional, największy neogotycki kościół w obu Amerykach. Na Wikimedia więcej lepszych zdjęć.

quito-01 Prawda, że trochę art deco?

quito-18 Nowoczesne wieżowce w komercyjnej dzielnicy przy Avenida de los Shyris.

quito-33-adam_reeder Opiekunką Quito jest skrzydlata Maryja, która spogląda na miasto ze wzgórza El Panecillo („Bułeczki”). Wielki posąg widać doskonale z wielu punktów w mieście. Monument został wzniesiony w drugiej połowie lat siedemdziesiątych. Przerasta słynnego Chrystusa Zbawiciela z Rio de Janeiro o cały metr. Łańcuch, który widzimy w lewej dłoni figury, pęta leżącego u jej stóp potwornego węża. Autorem zdjęcia jest Adam Reeder (CC, Flickr).

quito-02 Trzech ratowników na Panecillo (nie licząc psa).

quito-27 Proszę nie ignorować kanciastego budynku na pierwszym planie. To Capilla del Hombre, Kaplica Człowiecza, słynny zabytek i dzieło życia wielkiego artysty Oswalda Guayasamína. Do tej fascynującej postaci wrócimy w jednym z kolejnych wpisów.

quito-05 Tak właśnie władze miejskie rozwiązały problem gwałtów. W centrum miasta ustawiono kilka białych sześcianów z przykazem „Nie gwałć”.

quito-09 Atak UFO? Nie ma problemu. Do schronu dobiegniemy w cztery minuty. No, jest ostro pod górkę, więc może w osiem. Zwracam uwagę na interesujący mural na dalszym planie.

quito-04 Zamiast pająków. Zjada pająki.

quito-10 Kilka zdjęć z ogrodu botanicznego.

quito-11

quito-13 Cthulhu pod korą?

quito-12

 

quito-14 Kolekcja drzewek bonsai.

quito-19 Na drobną gastronomię natykamy się na każdym rogu. Hot-dog, hot-dog, hot-doga pani da!

quito-25 Siłownia. Samson, już ostrzyżony, czeka na Dalilę.

quito-17 W rozległym Parku Karoliny w centrum miasta znajdziemy liczne boiska, bieżnię, posąg Jana Pawła Drugiego, a nawet samolot.

quito-16 Murale na obrzeżach Parku Karoliny.

quito-15

quito-20 Wygląda upiornie? A to tylko kosz na śmieci. Papierki wrzucamy klaunowi do gęby. Podobne pojemniki widziałem w wielu różnych miejscach, także poza Quito. Prawdopodobnie są pozostałością po kampanii społecznej mającej na celu zachęcenie ludzi do wyrzucania śmieci do koszy, nie na chodnik. Oj, jakiś PR-owiec chyba nie czytał Kinga... A dlaczego ten pojemnik ustawiono na dachu – nie mam pojęcia.

quito-34-ana_guzzo Słynny pozłacany Kościół Towarzystwa Jezusowego, przepiękny zabytek hiszpańskiego baroku. Zdjęcie: Ana Guzzo (CC, Flickr). Więcej fotek na Wikimedii.

 

quito-31 Cruz Loma, góra obok stolicy. Na solidny trekking można wybrać się nie wyjeżdżając z miasta.

quito-29quito-32quito-28

quito-23 I ostatni rzut oka na Quito, tym razem z wieży Basílica del Voto Nacional.






Komentarze

G. (2017-10-25 08:24:48)

Jesli to prawda ze Lenin Moreno fetowal swoje wyborcze zwyciestwo rewolucyjnymi piesniami o Che Guevarze, to Ekwadorowi nalezy wspolczuc
Ci ratownicy z psem czekaja na trzesienie ziemi zeby wejsc do akcji czy to taki ichniejszy GOPR albo ratownicy medyczni?

Borys (2017-10-26 15:25:54)

Chyba ratownicy medyczni, którzy zrobili sobie przerwę na lunch. Pies, o ile dobrze pamiętam, przypałętał się w kadr przypadkiem. Tam jest zresztą mnóstwo kundli wyczekujących cierpliwie, aż z budki z jedzeniem spadnie jakaś pyszność.