Blogrys

Rosji wstęp wzbroniony

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

eurovision2017

Wiem. Nie godzi się pisać o finale tegorocznej Eurowizji z półtoramiesięcznym opóźnieniem. Przepraszam, pardonne-moi. Jednak tak jak eurowizyjni wykonawcy nigdy nie odważyliby się wystąpić z niedopracowanym utworem, tak i ja przed premierą notki musiałem ją doszlifować, starannie opukać piosenki ze wszystkich stron. Brudnopis był co prawda gotów dwa dni po kijowskiej gali, lecz muzykologiczne analizy nieoczekiwanie się przeciągnęły. Ostatni guzik zapiąłem dosłownie kwadrans temu, ba, pięć minut temu! Nie traćmy więcej czasu. Ruszajmy, allons-y.

Rok temu wielka polityka powróciła do Europy. Jamala zaskakujące zwycięstwo swej mizernej pieśni o deportacji Tatarów krymskich zawdzięcza wszak jej historycznemu ładunkowi, tj. niewesołej doli rzeczonych Tatarów. Odkryliśmy wtedy, że z budzącym się demonem rosyjskiego imperializmu można skutecznie walczyć muzyką. Jamala okazała się szpicą akustycznego kontrataku wymierzonego w estetyczną duszę Putina-Nerona. On nam zabrał Krym, my mu skręcimy sumienie piosenką!

Do rozejmu w międzyczasie nie doszło. Ukraina poszła za ciosem. Gospodarze tegorocznej Eurowizji zabronili występu rosyjskiej reprezentance: Władimirowi ducha winnej, upośledzonej fizycznie, jeżdżącej na wózku inwalidzkim Julii Samojłowej. Na przejściu granicznym w Hoptiwce-Niechotiejewce ukraińscy pogranicznicy (spekuluję!) podarli jej paszport i powiedzieli coś w stylu „job twoju mać, zielony ludziku”.

Zważywszy na okoliczności geopolityczne, nie dziwota, że 62. edycję konkursu wygrało państwo z przeciwległego krańca kontynentu. Salvador Sobral przyniósł zresztą Portugalii pierwsze zwycięstwo w historii ojczyzny Vasco da Gamy. Tak się jednak złożyło, że zaśpiewany przezeń utwór pod pięknym tytułem Amar pelos dois (Kochając za nas oboje) jest kontrowersyjny, aczkolwiek zupełnie nie w sensie, w jakim zwykliśmy konotować ów przymiotnik w eurowizyjnym kontekście. Ale nie tańczmy o architekturze – posłuchajcie sami. I przyznajcie: nigdy nie zgadlibyście, że jazzująca piosenka w stylu Bryana Ferry'ego mogłaby wygrać Eurowizję.

Amar pelos dois jest jak słychać kawałkiem spokojnym, chilloutowym, wyróżniającym się na tle krzykliwych na przeróżne sposoby konkurentów. Trzeba było nie lada cywilnej odwagi, by zaśpiewać w ten sposób dla zniecierpliwionej, spragnionej przytupu publiczności w Kijowie, która bała się wszak, że każda usłyszana nuta może być jej ostatnią przez uderzeniem ruskiego МБР w „kapital”.

Sobral wzgardził na dodatek angielskim, zaśpiewał w przepięknym portugalskim. Akurat ta decyzja policzyła mu się zapewne na dodatkowy plus, bo przecież nie tylko ja uwielbiam język lizbończyków za wschodnioeuropejski szelest pożeniony z hiszpańską melodią. Notabene, z urokiem portugalskiego zapoznała mnie piosenka Todas As Ruas Do Amor zespołu Flor-de-Lis, która w 2009 r. zajęła szósta miejsce. Jakże żałowałem, że Kryształowego Mikrofonu nie wręczono wówczas tęgiej Danieli Vareli!

Od ośmiu lat czekałem podświadomie na sukces Portugalczyków. Ale, do diaska, czy musieli wygrać utworem równie porywającym, co wizyta na cmentarzu? Amar pelos dois nie jest piosenką złą – wprost przeciwnie! – lecz POrtugalia powinna zwyciężyć czymś innym, POgodniejszym, POjemniejszym (nie PObożniejszym!). Cóż poradzić. DiCaprio też dostał upragnionego Oskara za Zjawę, nie za Wielkiego Gatsby'ego.

eurovision2017icon

Zasadniczo zgadzam się z wynikami półfinałów. Odpadło w nich szesnaście utworów. Trzynaście należało rzeczywiście uznać za słabe. Oczywiście, kilka innych słabych piosenek przecisnęło się przez igielne ucho do finału, więc moglibyśmy pospierać się, czy istotnie były mniej gorsze od tamtych. Ale zostawmy tę dyskusję na inną okazję.

Trzynaście z szesnastu. Co z pozostałymi trzema? Europa (znowu!) niesprawiedliwie obeszła się z Bałkanami. Serbskie In Too Deep Tijany Bogićević oraz macedońskie Dance Alone Jany Burčeski nie zasługiwały na porażkę w przedbiegach, ponieważ obie mają rytm i hook na swoim miejscu.

Ponownie pecha mieli Szwajcarzy. Apollo Timebelle jest mniej dance'owa od bałkańskich towarzyszy niedoli, ale nie sposób odmówić jej zgrabnego sonicznego pomysłu. Niestety, Timebelle spotkał taki sam los, co Takasę cztery lata temu. Ściśnięty biust Rumunki Miruny Mănescu nie na wiele się zdał.

eurovision2017icon

Przejdźmy do finału. Moje zdanie na temat zwycięstwa Sobrala już znacie – a może i nie znacie, gdyż bądź co bądź sam nie wiem, co o nim myśleć. Z całą pewnością dobrze się stało, że pokonał nieletniego pretendenta do tronu. Raptem siedemnastoletni Bułgar Kristian Kostov, zdobywca drugiego miejsca, powinien był uplasować się dużo niżej w zestawieniu, gdyż piosenka Beautiful Mess jest zbyt rzewna, zupełnie pozbawiona energii, do jakiej przyzwyczaiły nas słynne bułgarskie pościgi. Natomiast mołdawski electro house pn. Sunstroke Project (miejsce trzecie) już daje radę!

Potencjalnym czarnym koniem były City Lights zaśpiewane przez osiemnastoletnią Belgijkę typu pyza. Piosenka zaczyna się niepozornie, ale mniej więcej w połowie słuchacz orientuje się, że to utwór o starannie przemyślanym tempie. Poza tym mam słabość do muzycznego miastyzmu.

Szwedzi, jak to Szwedzi, zaproponowali wzorowy, postABBAński (nie mylić z postalbańskim) pop.

Szwedom można oczywiście odmówić oryginalności, lecz nie sposób odmówić jej Rumunom, Węgrom i Chorwatom. Wolicie długonogą, osiemnastoletnią, jodłującą blondynkę w asyście rapera? A może cygańskiego króla z tancereczką? Albo sympatycznego śpiewaka operowego? Dobra, domyślam się, że wolicie blondynkę bez rapera; chodziło o to, że w tym roku na Eurowizji najbardziej ożywcze powietrze wiało od strony dawnych Austro-Węgier.

Od aborygeńskiej strony zaprezentowała się Australia, chociaż oczywiście zeszłoroczna Dami Im była jeszcze lepsza. Ba, była wtedy najlepsza! Wielka szkoda, że nie wygrała. I keep calling, calling, keep calling calls.

Pozytywnie zaskoczyło serce Unii Europejskiej. Rzadko zdarza się, by Francja i Niemcy zaprezentowały porządne piosenki w tej samej edycji konkursu. Gwarancja występu w finale rozleniwia. Tymczasem w tym roku na uwagę zasługiwał i francuski Requiem (który po zliczeniu punktów wylądował w połowie stawki, a powinien chyba troszkę wyżej, choćby ze względu na nogi), i niemiecki Perfect Life (który zajął zdecydowanie zbyt niskie, bo przedostatnie miejsce, no chyba że oceniamy także urodę wokalistki). Co prawda oba utwory bezczelnie ściągają – Alma od Indili, Levina od Davida Guetty i Sii – ale po Eurowizji nie oczekuje się wszak Himalajów oryginalności. Wypada raczej ironicznie zapytać: Czy tytuły utworów odzwierciedlają dwa sposoby myślenia o imigrantach, lepenowski i merkelowy?

Szwecję już pochwaliłem. Jeszcze lepiej (choć nie pod względem końcowej klasyfikacji) poradziła sobie reszta skandynawskiej rodziny, czyli Norwegia i Dania, które odpokutowały nieudolne występy sprzed roku. W imieniu norweskiego króla zamaskowany sadomasochista nawalał w różne instrumenty perkusyjne, podczas gdy Anja zaśpiewała dla Duńczyków znakomitą, na wskroś radiową piosenkę.

Musimy też koniecznie wspomnieć o rewelacyjnej, folkowej Białorusi...

...i przyznać, że Hiszpanie, owszem, byli straszliwie mało oryginalni, ale przynajmniej wpadali w ucho. Zajęli ostatnie miejsce. Złośliwi rodacy przekręcili tytuł na Do it for your loser. Aż tak źle nie było!

eurovision2017icon

Choć w tegorocznej Eurowizji nie usłyszałem ani jednej piosenki, której (w wersji scenicznej) skłonny byłbym przyznać douze points, to poziom konkursu okazał się zaskakująco wysoki. Ilość kawałków zagnieżdżonych w powyższej notce mówi sama za siebie. Oby tak dalej. Wołodia, zaczekaj z bombardowaniem. Za rok może być jeszcze lepiej.

Mój osobisty top five (pomijając „trudnego” Sobrala):

1. Belgia
2. Białoruś
3. Dania
4. Mołdawia
5. Szwajcaria

Playlistę ze wszystkimi wyróżnionymi przeze mnie piosenkami z Eurowizji 2017 znajdziecie tutaj. Słuchając, poczytajcie, co na temat tegorocznej Eurowizji ma do powiedzenia Marcin Bogucki z Dwutygodnika. Interesująca, wnikliwa analiza.