Alfabet włoski
turystyka ::: 2017-01-28 ::: 2120 słów ::: #553
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
W zeszłoroczne wakacje pojechaliśmy na do Włoch. Wycieczka była intensywna. W ciągu dwóch tygodni odwiedziliśmy — i gruntownie obspacerowaliśmy — aż siedem miejscowości. W italieński but wbiliśmy się od północy (Mediolan), pojechaliśmy nad Adriatyk (Padwa, Wenecja, Vicenza), potem do Toskanii (Florencja), aż w końcu zawitaliśmy do Wiecznego Miasta. Przed odlotem z Rzymu zdążyliśmy jeszcze wyskoczyć na południe i urządziliśmy sobie jednodniowe dolce far niente na sperlondzkiej plaży w połowie drogi między Rzymem a Neapolem.
Alfabetyczna lista włoskich wrażeń oraz obserwacji miała powstać jeszcze we wrześniu. Far d'una mosca un elefante. Przyjmijmy, że zwlekałem z nią tak długo w nadziei, iż publikując notkę dopiero po capo d’anno zdołam zainspirować osoby planujące wakacje w 2017 r. Zdołam? Magari!
Jules Piccotti (CC)
Alkohol. Wino oczywiście smaczne. Cena spada z każdym kolejnym równoleżnikiem, w miarę zbliżania się do sycylijskich winnic. Polecamy spritz, popularny włoski koktajl wymyślony w Wenecji, składający się w trzech częściach z prosecco i dwóch częściach z aperolu z dodatkiem wody sodowej.
Bezpieczeństwo. Przed wyjazdem nasłuchałem się o włoskich zmotoryzowanych „kieszonkowcach”: podjeżdżają na skuterze, wyrywają torebkę albo wyszarpują portfel i odjeżdżają w siną dal. Niczego takiego nie doświadczyliśmy na własnej ani na cudzej skórze, nawet w zatłoczonych śródmieściach najbardziej turystycznych miejscowości. Co prawda, tak jak trudno byłoby wyciągnąć szersze wnioski z jakiegoś pojedynczego incydentu, tak też trudno wyciągać wnioski odwrotne po zaledwie dwóch tygodniach spokojnego pobytu, ale ponieważ we Włoszech nic złego nam się nie przytrafiło, kraj jawił się jako bezpieczny, tym bardziej, że niektórych placów i muzeów pilnowali dobroduszni żołnierze z karabinami maszynowymi.
Ceny są europejskie, czyli taniej niż w Norwegii, drożej niż w Polsce. Przyzwoity obiad w normalnej restauracji kosztował mniej więcej 10€. O dziwo, calzone było zazwyczaj tańsze od pizzy, chociaż składało się z tej samej ilości ciasta i dodatków. Uwaga na coperto, półjawną opłatę „za sztućce”, doliczaną każdej osobie do rachunku.
Duomo. Katedra w Mediolanie i katedra we Florencji są archipięknymi budowlami. Duomo di Milano jest piątym największym kościółem na świecie, podczas gdy Il Duomo di Firenze zamyka pierwszy tuzin tego zestawienia1. Wstyd, że wcześniej o nich nie wiedziałem; straszny ze mnie ignorant architektoniczny tudzież sakralny. Im więcej podróżuję, tym częściej nachodzi mnie myśl, że La Sagrada Familia jest przereklamowana.
Hsuanya Tsai (CC)
Dick Knight (CC)
Elegancja. Owszem, Włosi i Włoszki są modni, potrafią się ładnie ubrać. W pierwszym lepszym programie telewizyjnym — oglądanym wieczorową porą z erbienbiowego łóżka — podpatrzyłem stylówę, którą gorliwie włączyłem do swego odzieżowego repertuaru: brązowa skórzana kurtka do czarnej kamizelki. Wreszcie znalazłem zastosowanie dla tej ostatniej, wiszącej w szafie od niepamiętnych czasów.
Firenze. Florencja kojarzyła mi się, toute proportion gardée, odrobinę z Łodzią, bo jest przeuroczym, ale zaniedbanym i cokolwiek brudnym miastem. Zakarbowałem: fasadę kościóła Santa Maria Novella;
Ed Webster (CC)
wspomnianą katedrę florencką obłożoną mozaikowym marmurem;
Trevor Huxham (CC)
jej zaprojektowaną przez Filippo Brunelleschiego kopułę podziwianą o zachodzie słońca ze Wzgórza Michała Anioła;
upalny spacer wzdłuż rzeki Arno;
oraz pachnące skórą sklepy odzieżowe i obuwnicze przy tęgim Ponte Vecchio.
No i milion turystów pod Galerią Uffizi, której pilnowała zmotoryzowana piechota. Jednak czy włoscy żołnierze daliby odpór zdeterminowanej kompanii Daeshu? Nie wydaje mi się.
Gelato, czyli przepyszne lody włoskie — naprawdę włoskie — w dziesiątkach smaków. Mijasz sklep z szyldem „Festival del Gelato” i spływa nagle olśnienie, że nie ma wszak nic złego w trzecim deserze, nawet jeśli nie jadło się jeszcze tego dnia obiadu. Niestety, non mi ricordo nazwy najwspanialszej odmiany gelato, jakiej przyszło mi skosztować. Składała się bodajże z trzech słów, jedno z nich brzmiało „siciliano”.
Handlarze uliczni musieli stanowić pierwowzór bohaterów przygodówek point’n’click mieszczących przeróżne przedmioty, niekiedy o pokaźnych rozmiarach, w przepastnych kieszeniach swoich inventory. Handlarze „włoscy” — cudzysłów stąd, że nie wyglądają na rodowitych Włochów — w południe sprzedają zmrożoną wodę mineralną noszoną w torbach-lodówkach, późnym popołudniem zastępują ją podskakującymi maskotkami, wieczorem kuszą gawiedź wirującymi światełkami fruwającymi aż pod niebo, a gdy turystów zaskakuje przelotny deszcz, natychmiast wyczarowują skądś parasolki. Z kolei zacne wrażenie wywarli na nas handlarze żywnością na miejskich targach — już prawdziwi Włosi — którzy z szerokim uśmiechem zachwalają swój towar i nie żałują winogron ani kawałków sera, gdy potencjalny nabywca zapyta o możliwość wypróbowania wiktuału przed zakupem.
Interludium. Zabrakło mi słowa na „I”, zatem postanowiłem naprędce przetłumaczyć na polski cztery nieprzetłumaczalne włoskie słowa:
cullacino — mokrążek (okrągły ślad pozostawiony na stole przez szklankę z zimnym napojem)
meriggiare — cienić się (odpoczywać w cieniu od południowego słońca)
abbioco — gastrosen (poobiednia senność)
apericena — przedjepitka (przekąska przed głównym posiłkiem zakrapiana alkoholem)
Jedzenie. Sery przepyszne! Na szczególne wyróżnienie zasługuje twardy, szorstki, słony, owczy Pecorino Romano, produkowany od dwóch tysięcy lat i stanowiący w swoim czasie podstawę prowiantu rzymskich legionistów. Moją uwagę zwróciła także wysoka jakość kluseczek i makaroników sprzedawanych za grosze w supermarketach, takich paczkowanych, do błyskawicznego ugotowania. A pizza? Cóż, pizza wszędzie na świecie smakuje mniej więcej tak samo.
Włoska kuchnia jest w ogóle dokładną odwrotnością wszystkiego co za zdrowe jedzenie uznaje się na północ od Alp. Klasyczna ideologia „śniadanie zjedz sam, obiadem podziel się z przyjacielem, a kolację oddaj wrogowi, a już na pewno nie jedz nic na noc” załamuje się we Włoszech, bo Włosi wierzą w małe śniadania, średniej wielkości obiady i zapychające, późno jedzone kolacje. Trudno ogarnąć, trudno się wpasować. Najsensowniejszy wariant utrzymania jako takiej zdrowości to spróbować najeść się tym włoskim śniadaniem wbrew jego naturze, potem wczesnym popołudniem rozdąć ten ichniejszy smętny lanczyk do możliwie porządnego posiłku, a potem tej wielkiej i późnej kolacji po prostu nie jeść. To ostatnie zalecenie stoi oczywiście w całkowitej sprzeczności z włoskim sposobem bycia i życiem towarzysko-uczuciowym, które właśnie przy i wokół tych kolacji się toczy. I tuczy.
Piotr Stankiewicz (26/1/2017)
Księgarnie. Włoskiego nie znam — che non men che saver, dubbiar m’aggrata — ale przeczytałem w życiu aż sześć książek włoskich autorów. Nie mogłem się więc powstrzymać, by w Wenecji nie wstąpić na chwilę do niepozornej księgarni. Chylę czoła, jeśli ten szlachetny przybytek był reprezentatywny dla włoskiego rynku księgarskiego. Książki wręcz rozsadzały półki. Dostrzegłem mnóstwo literatury pięknej uporządkowanej w rozmaitych seriach wydawniczych. Wydania były dość skromne, najwyraźniej włoskiego czytelnika nie trzeba zwabiać blurbami i kolorowymi okładkami. Tak właśnie wyglądałby empik, jeśliby wywrócić go na lewą stronę.
Lucio Dalla. W Rzymie trafiliśmy przypadkiem na poświęconą mu wystawę. Nigdy o człowieku nie słyszałem, a był to najwyraźniej niezwykle popularny we Włoszech piosenkarz, tekściarz i aktor, który zmarł na zawał sercu w 2012 r. w wieku 46 lat. Jedna z jego najbardziej znanych piosenek nosi tytuł Caruso. Dalla dedykował ją oczywiście słynnemu rodakowi, tenorowi.
Gorup de Besanez (CC)
Milano. L'abito non fa il monaco, ale słyszałem kiedyś, że w Mediolanie można nakupić porządnych koszul po atrakcyjnych cenach. Sklepów odzieżowych wcale tam jednak tak wiele nie naliczyłem — lepiej pod tym względem miała wypaść Florencja — a ceny dalekie były od atrakcyjnych. Zakarbowałem: monumentalny dworzec centralny w stylu wczesnego faszyzmu;
David McKelvey (CC)
zjawiskową katedrę budowaną przez bez mała sześćset (sic!) lat2;
Sharon Mollerus (CC)
oraz mokry sen Rzeckiego, Galleria Vittorio Emanuele II, jedną z najstarszych galerii handlowych na świecie.
Pablo Fernandez (CC)
Napoje. Herbaty we Włoszech chyba nie znają. Pija się kawę, której za to ja nie znoszę. Questo non me calza.
Odpoczynek, czyli popołudniowa sjesta, czyli pausa pranzo. To nie żartobliwy stereotyp, tylko najprawdziwsza prawda: Włosi w porze popołudniowej zamykają na dwie-trzy godziny podwoje sklepów, barów, restauracji, zaszywają się w chłodnych wnętrzach swoich domostw i zaciągnąwszy zasłony i włączywszy wentylatorki zażywają sjesty. Nie ma kapitalistycznego przebacz — pausa pranzo obowiązuje zarówno w miastach jak i w miasteczkach, niezależnie od ilości turystów przewalających się właśnie ich ulicami. W tych pierwszych umierający z pragnienia zagraniczni wędrowcy odbijają się od zatrzaśniętych na głucho drzwi sklepów, te drugie wyglądają jak wymarłe. Tubylcy się cienią.
Włoska cywilizacja, od kuchni po architekturę, nastawiona jest na wygrzewanie się w ciepełku, względnie na chronienie się przed nadmiernym ciepełkiem w cieniu zamaszystych murów. I dopóki to ciepełko jest, to jest super. Ale kiedy ciepełka zabraknie, to szybko przestaje być super, bo nie ma hygge i trochę nie wiadomo co robić.
— Piotr Stankiewicz (26/1/2017)
Porta Portese, ulica w Rzymie, przy której każdej niedzieli organizowany jest kolosalny pchli targ. Kramy ciągną się przez przynajmniej kilometr — „przynajmniej”, bo do końca nie doszliśmy. Wiadomo, sporo tam chłamu, ale sporo też okazji na zrobienie ciekawych zakupów: lniane marynarki, lniane koszule, markowe kosmetyki sprzedawane za bezcen z powodu zniszczonych pudełek. Warto się targować, handlarze szybko spuszczają z ceny.
Roma. Pozwolę sobie pokręcić nosem. Owszem, to piękne, zabytkowe, historyczne aż do szpiku kości miasto... ale rozczarowało mnie nieco od strony urbanistycznej. Tak, wiem, głupoty gadam, bo trudno wszak wymagać przestrzennej estetyki od liczącej sobie dwa i pół tysiąca lat stolicy, która niejedną zawieruchę dziejową widziała i która narodzin niejednego stylu architektonicznego doglądała. Ech, chi bestia va a Roma bestia ritorna. Zakarbowałem: ciasne uliczki i placyki Zatybrza;
Bruno (CC)
katolicki bastion Castel Sant’Angelo;
Lorenzoclick (CC)
zatrzęsienie dzieci bawiących się wieczorem na placu Gianicolense Ravizza w takim zapamiętaniu, że świat poza tym placem mógłby nie istnieć. I dla nich pewnie przez chwilę nie istniał.
Perdonatemi nietypowe miejscówki, lecz przecież nie będę zachwycał się Foro Romano ani Fontaną di Trevi.
Rzym albo śmierć!
Sperlonga. Pobyt w Rzymie urozmaiciliśmy sobie jednodniową wycieczką do miejscowości wypoczynkowej leżącej sto kilometrów na południowy-wschód od stolicy. Tubylcy twierdzą, że bliżej Rzymu porządnej plaży ze świecą szukać. Ostatni raz opalałem się nad morzem ze dwadzieścia lat temu. Dużo od tamtego czasu się zmieniło: wtedy rozkładało się własny koc albo leżak na wolnym kawałku piasku, teraz wszystkie leżaki i parasole są już zawczasu rozłożone przez prywaciarza, u którego trzeba wynająć sobie na cały dzień miejsce.
Paolo Macorig (CC)
Transport. Podróżowaliśmy przede wszystkim Flixbusem. Bilety tanie, autokary punktualne. Czasami aż nazbyt punktualne. Nasz pojazd z Mediolanu do Padwy odjechał dobry kwadrans za wcześnie. W trakcie podróży zastanawialiśmy się, co stało się z pasażerami, którzy na dworcu pojawili się o czasie.
Upał. Matko Bosko Neapolitańsko, jak tam było gorąco! Trzydzieści pięć stopni, powietrze suche, drżące od gorąca, rozgrzane jak w piecu do pizzy, powoli i podstępnie wysysające z człowieka soki żywotne w trakcie pieszych wycieczek po mieście. Na początku naszego pobytu, jeszcze w Mediolanie, doznałem porażenia słonecznego. Potem, w Sperlondze, zasnąłem pod parasolem. Gdybym studiował fizykę, wiedziałbym, że słońce powoli przesuwa się po nieboskłonie i że należy nasmarować kremem do opalania całe ciało. Eppur, si muove!
Vicenza i Venezia. Staromodne, przestronne mieszkanie na obrzeżach Padwy stanowiło naszą bazę wypadową w rejonie Veneto. Akurat w tamtym miasteczku nic nie zdążyliśmy zwiedzić — najbardziej żałuję Muzeum Historii Fizyki, o którym dowiedziałem się poniewczasie — ale miło zapamiętam długi wieczorny spacer wzdłuż rzeki Adige, gdzieś w strefie mroku pomiędzy miastem a wsią. Z kolei Vicenza jest uroczą miejscowością w sam raz na jednodniowe zwiedzanie, miejscowością, która zastyga w całkowitym bezruchu w porze popołudniowej sjesty. Imponującym, sklepionym, długim na prawie kilometr przejściem, wzdłuż którego na drzewach grały oszalałe, wielkie jak pięść cykady, wspięliśmy się na Monte Berico do Sanktuarium Matki Bożej i podziwialiśmy stamtąd z góry czerwone dachówki miasteczka.
Tom Weber (CC)
Natomiast Wenecja, jaka jest, każdy wie: to taka gigantyczna „starówka” poprzecinana kanałami. Przepraszam za niegodny aspirującego doży ogólnik, ale w innych miejscach Sieci umieją opowiedzieć o Pływającym Mieście ciekawiej ode mnie. Od siebie powiem jedynie, że zafascynowała mnie cena przejażdżki gondolą. Po powrocie zgłębiłem temat zarobków gondolierów. Wyciągają nawet sto tysięcy euro rocznie, da scherzo!
Śmierć w Wenecji
Włoski język za sprawą swoich gwałtownych kadencji i śródziemnomorskiej melodyjności jest dla mnie, i z pewnością nie tylko dla mnie, najpiękniejszym europejskim językiem3. Maszerując przez dworzec Roma Termini i słysząc komunikaty dobiegające z głośników czułem się jak trzecioplanowa postać w filmie Felliniego. Nie zapominajmy przy tym, że Włosi są również mistrzami gestykulacji.
Yeti we Włoszech nie występuje, więc przy literze „Y” polecę z głupia frant Wyspy zaczarowane Waldemara Łysiaka, zaczarowany zbiór wyśmienitych esejów poświęconych historii i sztuce Italii. Spokojnie — to bardzo wczesny Łysiak, polityczno-prawicowego jadu nie ma tam ani kropli.
Zdjęcia wrzuciłem powyżej. Nie wszystkie nasze. Uważam, że na wycieczkach zabytków z reguły nie warto fotografować. Ktoś już to zrobił za nas lepiej i nie omieszkał wrzucić swojego dzieła na Flickr. Ale najfajniejsze zrobiła oczywiście moja żona. Ruiny zamiast Koloseum, jakieś wodne ptaszysko zamiast dumnego orła. Tylko tyle ostało się po potędze starożytnego imperium:
A ogni uccello il suo nido è bello.
____________________
Wykorzystane frazy włoskie pochodzą z tej i tej strony. Jeżeli użyłem którejś z nich błędnie, odpowiedzialność ponoszą w całości autorzy tamtych list.