Blogrys

Przeczytane w 2015: Fikcja

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Pomruki burzy • Ten wspaniały dzień • Cała jaskrawość + Siekierezada • Starość aksolotla • Przemyślny szlachcic Don Kichote z Manczy (tom pierwszy)

Pomruki burzy
(The Gathering Storm; 2009)

the_gathering_stormW 2015 r. przeczytałem zastraszająco mało beletrystyki i literatury pięknej – trzy razy mniej niż literatury faktu et consortes. Uparłszy się, by umieścić na poniższej liście pięć tytułów, musiałem wrzucić tu również „Pomruki burzy”, dwunasty (sic!) tom cyklu fantasy pt. „Koło Czasu”. Daje mi to okazję do złożenia krótkiej samokrytyki: Jest to tomiszcze, którego czytać nie powinienem, gdyż ilość stron przewyższa znacząco nie tylko ich jakość, lecz także prywatną przyjemność płynącą z lektury. M. S. się w tym momencie pewnie wzdrygnął, a A. S. pokręcił z zażenowaniem głową.

Skąd więc mój masochizm vel ewidentne marnowanie czasu? Cóż, przygodę z „Kołem Czasu” rozpocząłem jeszcze w liceum, a ponieważ cykl kończy się ostatecznie „już” na tomie czternastym, z uporem godnym lepszej sprawy chcę poznać tę historię do końca. Tym bardziej, że po przedwczesnej śmierci autora Roberta Jordana, trzy ostatnie tomy napisał Brandon Sanderson, pisarz obdarzony piórem zdecydowanie lżejszym. Byłem ciekaw, jak sobie poradził.

I rzeczywiście: „Pomruki burzy” są czytadłem przyzwoitym, ba, w gruncie rzeczy najlepszą częścią od tomu czwartego (sic!). Sanderson starannie pieli fabułę ze zbędnych intryżek i zbytecznych postaci, domykając zarazem niektóre z wątków głównych. Dobrze rozwiązuje problem szaleństwa protagonisty czyniąc go na powrót bohaterem, za którego chce się trzymać kciuki. Zainteresowanym szczegółami polecam recenzję z „Esensji”. Nie moją – ja sam napisałem dawno temu o pięciu pierwszych tomach dla „Inkluza”.

Ten wspaniały dzień
(This Perfect Day; 1970)

W artykule poświęconym życiu i twórczości Iry Levina tak pisałem o „A Perfect Day”, w mym odczuciu jego najlepszej powieści:

this_perfect_dayJeżeli nazwiemy „1984” dystopią językowo-polityczną, a „Nowy wspaniały świat” dystopią genetyczno-technologiczną, to „Ten wspaniały dzień” zasługuje na miano dystopii utylitarystycznej. Oczami Li RM35M4419 poznajemy zunifikowaną Ziemię przyszłości zarządzaną przez superkomputer UniComp. Maszyna (nie będąca wbrew pozorom Sztuczną Inteligencją) planuje i monitoruje życie każdego człowieka w najdrobniejszych szczegółach. Decyduje, co każdy Członek ludzkiej Rodziny powinien jeść, gdzie mieszkać, czym się zajmować, kiedy założyć rodzinę. Cel: stworzenie perfekcyjnie zrównoważonego, globalnego społeczeństwa. Środki: obowiązkowy, mechaniczny seks z różnymi partnerami, comiesięczne terapie hormonalne oraz regularne spotkania z osobistymi doradcami stanowiącymi połączenie mentora, psychoterapeuty i spowiednika. Indywidualiści, jednostki niepokorne oraz potencjalni buntownicy są szybko wyłapywani dzięki rutynowemu systemowi donosów. Następnie poddaje się ich intensywnej kuracji farmakologicznej i przywraca do normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.

Co wyróżnia „Ten wspaniały dzień”? Cóż, jak to u Levina – suspens, tutaj niespodziewanie ujęty w spójne ramy fantastycznej socjologii. Właśnie za świat przedstawiony cenią powieść szczególnie wysoko libertarianie. Nowojorski pisarz, który w młodości przeżył prawdopodobnie okres fascynacji obiektywizmem Ayn Rand, przestrzega nas przed globalną wioską szczelnie otuloną pluszem totalitaryzmu, gdzie każda politycznie niepoprawna wypowiedź wywołuje grymas strachu i wstrętu na łagodnych, przyjaznych twarzach interlokutorów, a każda próba wyłamania się z szeregu prowadzi do medycznej pacyfikacji dla dobra wichrzyciela. Rząd światowy pod egidą UniCompu jest żywcem wyjęty z koszmaru de Tocqueville′a: „lubi, by obywatelom było miło, pod warunkiem, że obywatele pragną tylko tego, by było im miło”. (...)

Powieść napisano bowiem z epickim oddechem: śledzimy kilkadziesiąt lat z życia Chipa, w trakcie których odkryjemy wraz z nim kilka spiętrzonych tajemnic zunifikowanego świata i zostaniemy uraczeni przez autora paroma dużymi zwrotami akcji. Przez karty powieści przewija się szereg niezłych postaci drugoplanowych, jest tu miejsce na dramat, dialogi, romans, akcję, emocjonujący finał.

Cała jaskrawość + Siekierezada albo Zima leśnych ludzi
(1969, 1971)

Dwie na swój sposób piękne książki zawieszone gdzieś pomiędzy filozofującą fabułą codzienności a prozą liryczną i napisane przez naszego wielkiego, choć stosunkowo mało znanego poetę lat 60. i 70., Edwarda Stachurę. Bohaterami obu są alter-ego autora – obie literacko przetwarzają pewne epizody z jego życia. W „Całej jaskrawości” Edmund Szerucki wraz z przyjacielem Witkiem mieszkają na stancji na Kujawach pracując przy odmulaniu stawów, podczas gdy w „Siekierezadzie” Janek Pradera zatrudnia się przy wyrębie lasu gdzieś w zasypanej śniegiem głuszy. Obaj są nieszczęśliwie zakochani.

Wiem, że powyższe opisy brzmią strasznie banalnie, jednak obie książki są w najwyższym stopniu godne polecenia. Trochę tu humoru, trochę smutku, trochę radości, trochę zmęczenia, sporo zadumy. Jak w życiu.

O „Siekierezadzie” wspominałem miesiąc temu w związku z ekranizacją Leszczyńskiego.

cala_jaskrawoscsiekierezada

Starość aksolotla
(2015)

starosc_aksolotlaStraszne, ale prawdziwe: W przyszłym roku minie dziesięć lat od momentu ukazania się ostatniej powieści Jacka Dukaja, czyli „Lodu”. W międzyczasie napisał jedynie zbiór opowiadań („Król Bólu”, 2010) i dwie obszerne nowele: „Wrońca” (2009) oraz właśnie „Starość aksolotla”, sensację wydawniczą wiosny 2015 r. Treść tego ogłoszonego z pompą przez Allegro e-booka miała niby być nowatorsko dostosowana do elektronicznej formy. Tak naprawdę dostaliśmy zwyczajną książkę, tyle że wydaną wyłącznie na czytniki. No, zwyczajną-niezwyczajną, bo o ile wydawnictwo obiecało za dużo, o tyle Dukaj spisał się, jak zwykle zresztą, na medal.

„Starość aksolotla” zaczyna się od końca świata. Kosmiczny błysk gamma sterylizuje naszą planetę, ale niektórym udaje się w ostatniej chwili uploadować swoją świadomość do metalowych ciał robotów. Mijają lata i dekady, stransformowani ludzie zamknięci w nieśmiertelnych puszkach „żyją” dalej poszukując nowych form społecznych. Jedni próbują zrekonstruować biologiczne życie, inni zwracają się ku gwiazdom.

Świat przedstawiony – mucha nie siada. Styl – jak to u Dukaja, barokowy i błyskotliwy. Fabuła – odrobinę pretekstowa, lecz mimo wszystko skonstruowana starannie, przyjemna w odbiorze. Zakończenie – potężne, „wizualne”. Wszystkie te elementy pochwalono w recenzjach. Nie wszystkie wspomniały jednak, że „Starość aksolotla” przepojona jest metafizyką, że Dukaj rozprawia o wyjątkowości i wspaniałości biologicznego inteligentnego życia. Być może niedługo technika istotnie pozwoli nam na ładowanie świadomości w elektronikę, rzecze, lecz odbędzie się to kosztem egzystencjalnego sensu.

Przemyślny szlachcic Don Kichot z Manczy (tom pierwszy)
(El ingenioso hidalgo don Quijote de la Mancha, 1605)

don_kichot_z_manczy-tom_pierwszyJak rozpoznać wyjątkowość książki napisanej kilkaset lat temu? Ano, na przykład tym, że w trakcie lektury trudno uwierzyć w jej metrykę. Przede wszystkim więc „Don Kichot” jest powieścią do rozpuku śmieszną. Bardzo rzadko zdarza mi się parskać szczerym śmiechem przy lekturze. Książki, które doprowadziły mnie do takiego stanu, da się chyba zliczyć na palcach jednej ręki – „Przygody dobrego wojaka Szwejka”, „Naprzód, Wspaniali!”, „Paragraf 22” oraz „Don Kichot” właśnie.

Po drugie, opus magnum Miguela Cervantesa jest powieścią autentycznie pasjonującą. Wszyscy oczywiście doskonale wiemy, o co chodzi, bo to przecież kanon kanonów – błędny rycerz Don Kichot przeżywa rozmaite przygody w towarzystwie swojego giermka, lojalnego acz sceptycznie nastawionego do pańskich wymysłów i wybryków Sancho Pansy (Brzuchacza). Słynna walka z wiatrakami stanowi tylko maleńki ich wycinek. I naprawdę warto poznać ją oraz pozostałe przygody z pierwszej ręki, gdyż czyta się „Don Kichota” wprost wybornie – tym bardziej że w nowym, kongenialnym przekładzie Wojciecha Charchalisa.






Komentarze

Michał Stanek (2016-12-19 22:25:13)

Na Don Kichota to i ja się zasadzam, teraz już wiem w który przekład celować :)

xpil (2018-02-21 23:17:43)

Sted nieodmiennie porusza w mojej duszy jakieś stare, wydawałoby się już dawno pordzewiałe struny. I chociaż naczytałem się potem na jego temat więcej syfu, niż pozytywów, to i tak uważam, że był jednym z najbardziej niedocenianych za życia twórców. Bardzo solidny, nie do podrobienia warsztat językowy. I mądrze pisał, choć z pozoru naiwnie. Niektórzy twierdzą nawet, że Stachurze udało się odkryć wiele prawd głoszonych przez buddyzm, i to całkiem niezależnie i samodzielnie.