Blogrys

Tęczowe widmo

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Jakoś tak wyszło, że na dziesięciolecie Blogrysa (sic!) piszę o homoseksualizmie. Nie prosiłem o to.

W metrze siedziała sobie gimnazjalistka. Nie miała więcej niż piętnaście lat, choć wyglądała na jedną z tych, które wcześnie zaczynają i czasami wcześnie też kończą. Rozmawiała przez telefon z przyjaciółką.
– To od kiedy się znacie...? I podoba ci się...? A jak się nazywa...? Jak...? „Ananas”...? A to chłopak czy dziewczyna...?

„Chłopak czy dziewczyna”... Takie czasy nam nastały, że nawet młodzież jest za pan brat z seksualno-genderową płynnością. Tymczasem kwartalnik The New Atlantis rzucił niedawno wyzwanie obowiązującej narracji. Jubileuszowy, pięćdziesiąty numer tego znakomitego – to moje prasowe odkrycie ostatniego miesiąca – czasopisma poświęconego społecznym wpływom nauki oraz technologii1 w całości wypełnia raport specjalny pt. „Seksualność i gender”. Jego autorami są biostatystyk i epidemiolog Lawrence S. Mayer oraz psychiatra Paul R. McHugh, uznany specjalista, który przez ćwierć wieku pełnił funkcję naczelnego psychiatry w Szpitalu im. Johnsa Hopkinsa w Baltimore.

rainbow-george_thomas

Raport jest wyczerpujący. Nie stanowi stricte akademickiej metaanalizy; to raczej coś pomiędzy „twardą” popularnonaukową publicystyką a monografią powołującą się co akapit na wyniki empirycznych badania. Jest też na tyle długi, że nie miałem czasu przeczytać go w całości. Skończyło się na wprowadzeniu, pierwszej (z trzech) części i wnioskach. Ale to wystarczyło, bym docenił rzetelność opracowania, rzetelność, która ośmieszy każdego, kto spróbuje zbyć konkluzje Mayera i McHugha jakimś ad hominem bądź ad traditionem. Jasne, obaj panowie z pewnością zaliczają się do konserwatystów, lecz konia z rzędem temu, kto wskaże aideologicznego uczestnika debaty o seksualności (lub jakiejkolwiek innej poważnej debaty).

Naukowcy w raporcie piszą między innymi, że:

  • Nie ma podstaw, by uważać, że orientacja seksualna stanowi wyrazistą biologiczną cechę, z którą przychodzimy na świat. „Orientacja seksualna” jest zresztą pojęciem bardzo niejasnym i trudno o jego jednoznaczną definicję. Wszystko wskazuje na to, że orientacja seksualna ma po części podłoże biologiczne, a po części środowiskowe.
  • U osób nieheteroseksualnych ryzyko wystąpienia problemów psychicznych jest wyższe niż u osób heteroseksualnych (zaburzenia lękowe: półtora raza; depresja: dwa razy; uzależnienie: półtora raza; próba popełnienia samobójstwa: dwa i pół raza). To fakt znany, ale zazwyczaj tłumaczony stresem, w jakim żyją osoby nieheteroseksualne, gdy ich otoczenie takich zachowań nie toleruje. Tymczasem Mayer i McHugh wykazują, że znaczenie „społecznych stresorów” jest przecenione. Nie tłumaczą one bynajmniej wszystkiego.
  • Nie ma jednoznacznych dowodów, by uważać, że tożsamość genderowa stanowi stałą cechę psychologiczną człowieka niezależną od płci biologicznej. Nie ma czegoś takiego jak „mężczyzna uwięziony w ciele kobiety” ani „kobieta uwięziona w ciele mężczyzny”.

Minie trochę czasu, zanim wnioski raportu przebiją się do świadomości zainteresowanych tematem (jeśli w ogóle się przebiją). Na pewno nie zdążył przeczytać ich Michael Rea, prezes... Stowarzyszenia Chrześcijańskich Filozofów, który parę tygodni temu wywołał soczystą aferkę:

Otóż SCF zaprosiło na swój zjazd wybitnego filozofa religii Richarda Swinburne'a i poprosiło go o wygłoszenie honorowego odczytu. Swinburne, tradycjonalista, poświęcił swoją prelekcję moralności seksualnej. Z punktu widzenia filozofii chrześcijańskiej argumentował – jak zwykł to czynić od dawna – że czyny homoseksualne są „zaburzone” (ang. „disordered”). Nie należy tu bynajmniej łączyć tego przymiotnika ze schorzeniami psychicznymi, bowiem wywodzi się on z nomenklatury filozoficznej, co jasno wynikało z kontekstu.

Jednak Michael Rea szybko przeprosił na Facebooku wszystkie osoby, które wywód Swinburne'a mógł urazić. Podkreślił, że SCF jako organizacja nie podziela wcale jego poglądów. Przykro mu, iż SCF nie stanęło tym razem na wysokości zadania promowania różnorodności.

Sytuacja jest zgoła absurdalna. To trochę tak, jakby stowarzyszenie fizyków zaprosiło na odczyt Stephena Hawkinga, a potem przepraszało, że ich nestor ośmielił się opowiadać o kwantowych aspektach Wielkiego Wybuchu.

Edward Feser, z blogu którego o całej sprawie się dowiedziałem, rozbiera absurd na czynniki pierwsze. Dlaczego zapraszać prelegenta o niepożądanych poglądach filozoficznych, jeżeli poglądy te są wszystkim doskonale znane? Po co proklamować banał, że nie wszyscy filozofowie dzielą opinię jednego ze swych kolegów? Skąd założenie, że czyjeś poglądy filozoficzne – solidnie ugruntowane w literaturze podmiotu i przedmiotu – mogą kogokolwiek obrazić? Jeśli argumenty są kiepskie, należy je zignorować, ale jeśli są sugestywne, należy wszak na nie merytorycznie odpowiedzieć. W jaki sposób udzielenie głosu osobie wypowiadającej kontrowersyjne, lecz uzasadnione tezy, kłóci się z ideałem promowania różnorodności? I w jakim sensie SCF „nie stanęło na wysokości zadania”? Powinni byli Swinburne'a w ogóle nie zapraszać? Zaprosić, lecz ocenzurować? Zaprosić i nie ocenzurować, lecz trzymać palec w pogotowiu przy wyłączniku mikrofonu?

Pół biedy, gdyby odpowiedź Rey zainicjowała jakiś merytoryczny spór. Niestety, apologeci LGBT nie stanęli na wysokości zadania. W ferworze fejsbukowej polemiki szacowny profesor Jason Stanley wezwał do „j****** tych dupków” (tj. zwolenników Swinburne'a i krytyków Rei), a szacowna profesor Rebecca Kukla zaproponowała, żeby „possali sobie jej wielkiego queerowego ch***”. W obu przypadkach nie użyto gwiazdek.

Takie riposty są oczywiście poniżej wszelkiej krytyki. Feser korzysta mimo wszystko z okazji i przestrzega konserwatystów przed trochę bardziej wyrafinowanymi – ale tylko trochę – metodami, którymi seksualni liberałowie, nierzadko akademicy, zwalczają ideowych przeciwników. Przy okazji dostajemy podręczny przegląd błędów logiczno-językowych. Jeśli więc ktoś w jakiejś dyskusji powoła się merytorycznie np. na raport „Seksualność i gender”, może spodziewać się, że druga strona:

  • od razu uzna konserwatywne kontrargumenty za przejaw zaślepienia (ad hominem);
  • porówna je do opowiadania się za rasizmem (petitio principii);
  • wyśmieje je jako w „oczywisty” sposób głupie, niewarte uwagi (ad absurdo);
  • w odpowiedzi powoła się w ogólny sposób na poglądy liberalnej większości (ad populum);
  • pogrozi, że głoszenie konserwatywnych opinii może mieć towarzyskie lub zawodowe konsekwencje dla osoby je głoszącej (ad baculum); albo
  • zaprotestuje, że mogą urazić czyjeś uczucia (ad passiones).

Natomiast łacina nie zna chyba dobrego określenia na erystyczny „chwyt” profesorów Stanleya i Kukli. Trzeba raczej powiedzieć im obojgu: Si tacuisses, philosophus mansisses.

____________________
1 Osobom skłonnym do przeczytania dwóch długich, wyśmienitych artykułów po angielsku polecam „Fikcję w dobie ekranów” Erika Hoela oraz „Na ratunek nauce” Daniela Sarewitza. Pierwszy z nich wyjaśnia korzyści płynące z czytania książek i omawia związki między współczesną literaturą a serialami (znalazło się nawet trochę miejsca dla gier komputerowych), drugi skrupulatnie diagnozuje chorobę, na którą cierpi współczesna nauka rozumiana jako instytucja społeczna.

Autorem wykorzystanego zdjęcia jest George Thomas.






Komentarze

Arek (2016-10-06 07:34:41)

A będzie druga część wpisu, jak przeczytasz całość? :P

Borys (2016-10-06 09:50:52)

Druga część będzie, gdy zmienię płeć.​

xpil (2018-02-21 23:22:48)

Temat jest durny jak wiadro gwoździ, a mimo to nieodmiennie budzi kontrowersje. Niepojęte to dla mnie.