Blogrys

Na Zachodzie bez zmian

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Czy Pierwsza Wojna Światowa mogła ciągnąć się dłużej? Pewnie nie. Po czterech latach zmagań Stary Kontynent był wyczerpany gospodarczo i demograficznie. Przyłączenie się Stanów Zjednoczonych do „europejskiej wojny domowej” przesądziło o rychłym zwycięstwie Ententy. Wszelako błąka się po mojej głowie pomysł na opowiadanie rozgrywające się w cieniu podobnej wojny, lecz znacznie, znacznie dłuższej, trwającej kilkanaście, może kilkadziesiąt lat, której końca wciąż nie widać. Byłaby to również wojna krwawa i uprzemysłowiona, pozycyjna i konwencjonalna.

Oczywiście, stawiając sprawę realistycznie, tak zarysowane tło nie trzymałoby się kupy. W jakiej właściwie epoce ta fikcyjna wojna miałaby się toczyć? Dlaczego nie wynaleziono i nie użyto broni atomowej? Skąd płynie strumień rekrutów mielonych od razu na mięso armatnie? Dlaczego zaangażowane państwa nie załamały się jeszcze ekonomicznie? Od odpowiedzi na powyższe pytania musiałbym się wymigać jakimś na poły fantastycznym sztafażem, co akurat mi nie przeszkadza, bo wszystkie moje pomysły na opowiadania są w pewnym stopniu z fantastyką związane.

Powyższy koncept pojawił się, gdy rozmyślałem o psychospołecznym wpływie schyłkowej fazy Wielkiej Wojny na nastroje cywilów. Wiadomo, że wpływ ten musiał być nietęgi. Moje ambitne opowiadanie (sztampowego bym nie pisał!) pozwoliłoby przyjrzeć się mu w ostrzejszym świetle. Przecież codzienne życie, jakie toczyło się w latach 1914-18 na terenach Europy nie objętych bezpośrednio wojną, musiało siłą rzeczy przygasnąć i sposępnieć. Dobitnie pokazał to mniej pamiętny fragment Na Zachodzie bez zmian, w którym Paul Bäumer jedzie na przepustkę do rodzinnej miejscowości. Na pierwszy rzut oka niewiele się tam zmieniło, aczkolwiek w scenie rozmowy ze złożoną rakiem matką i podczas spotkania w szynku z chorobliwie podekscytowanymi przyjaciółmi ojca, przygnębiająca beznadzieja wręcz wylewa się z ekranu. Paul z ulgą wraca na front, bo od bezradnej, otępiającej apatii woli niebezpieczeństwo gwałtownej śmierci od kuli lub szrapnela.

Paul na przepustce. Źródło Paul na przepustce. Źródło

Musiał to być rok 1917 r.; rok dla wojny przełomowy, choć jeszcze nie ostatni; rok, w którym losy żmudnego konfliktu nareszcie się rozstrzygnęły, chociaż przez pewien czas nikt nie zdawał sobie z tego w pełni sprawy. Początek końca Wielkiej Wojny stał się zarazem debiutem Stanów Zjednoczonych w dwudziestowiecznej geopolityce. Gdy niemieckie łodzie podwodne przystąpiły do masowego zatapiania atlantyckich statków handlowych i gdy brytyjski wywiad ujawnił telegram Zimmermana, w którym niemiecki minister spraw zagranicznych podjudzał Meksyk do napaści na swojego północnego sąsiada, prezydent Woodrow Wilson, zwolennik neutralności USA, wypowiedział w końcu Rzeszy wojnę. Przestawienie się na jej tor zabrało amerykańskiemu przemysłowi około roku. W międzyczasie rewolucyjnemu rozkładowi ulegało państwo rosyjskie. Wilson wchodził na ring mniej więcej wtedy, gdy opuszczał go idący na bolszewicką śmierć car Mikołaj II. Z militarnego punktu widzenia Francji i Wielkiej Brytanii była to bardzo korzystna zamiana.

Wiosną wojska Ententy podjęły próbę przerwania niemieckiej linii obrony na zachodnim froncie. Korpusy brytyjskie atakowały pod Arras, wiekowym mieście, które niejedną bitwę widziało, podczas gdy osiemdziesiąt kilometrów na południe szturm przypuściły znacznie większe siły francuskie wspomagane przez sojuszników. Dowodził nimi generał Robert Nivelle, toteż operacja przeszła do historii pod nazwą ofensywy Nivelle'a (16 kwietnia-9 maja). Śmiały plan, którego notabene nie udało się utrzymać w tajemnicy, nie wypalił. Niemcy oddali trochę pola, ale koniec końców wytrzymali napór wroga.

Upraszczając, można by powiedzieć, iż ofensywa Nivelle'a była dla Francuzów tym, czym bitwa pod Verdun dla Niemców i bitwa pod Sommą dla Brytyjczyków – operacją tyleż entuzjastyczną, co skrwawioną i niepotrzebną. Choć w okolicach grzbietu Chemin des Dames zginęło „tylko” kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy Ententy, morale armii francuskiej załamały się. Zaczęto dezerterować. Nivelle'a odwołano i odesłano do Afryki Północnej. Jego miejsce zajął Philippe Pétaine, który kazał rozstrzelać kilkudziesięciu buntowników, a reszcie żołnierzy obiecał, że dopóki nie przypłyną Amerykanie z czołgami, kolejnych ataków nie będzie.

Na północy Brytyjczycy mieli więcej szczęścia. Chociaż bitwa pod Arras (9 kwietnia-16 maja) nie przyniosła strategicznego przełomu, wolno uznać ją za umiarkowany sukces. Oddziały brytyjskie wypracowały nową taktykę. Podstawową jednostką stał się pluton, a artyleria nauczyła się prowadzić ogień zaporowy z użyciem zapalników uderzeniowych. Żołnierze króla Jerzego V dzięki nowinkom przepchnęli się nieco na wschód na wielu odcinkach frontu. Najlepiej wiodło się Kanadyjczykom, którzy zdobyli grzbiet Vimy. Obie strony zapłaciły jednak za Arras stosunkowo wysokimi stratami.

Zachęceni sukcesem Brytyjczycy parli dalej. Na samym początku bitwy pod Messines (7-14 czerwca) królewscy saperzy, dzięki udanym podkopom, posłali Niemców do stu diabłów detonując pod ich nogami prawie pół tysiąca ton ładunków wybuchowych. Eksplozję słychać było aż w Londynie. Zginęło w niej dziesięć tysięcy żołnierzy kajzera. Był to najbardziej śmiercionośny z konwencjonalnych wybuchów w historii ludzkości i w ogóle największa z dotychczasowych eksplozji. Kilotonowy rekord pobiła dopiero detonacja pierwszej bomby atomowej w 1945 r. O dziwo, o bardzo głośnej inauguracji bitwy pod Messines mało kto dziś pamięta. Miał więc rację generał Charles Harrington, gdy poprzedniego wieczoru oznajmił żartobliwie dziennikarzom: „Panowie, jutro być może nie zmienimy historii, lecz z pewnością zmienimy geografię”.

Krater pod Messines. Źródło Zmieniona geografia pod Messines. Źródło

Pod belgijskim Messines Brytyjczycy odnieśli, rzecz jasna, zwycięstwo, lecz tamto starcie okazało się tylko przygrywką do dużo większej bitwy pod Passchendaele znanej także jako trzecia bitwa pod Ypres (31 lipca-10 listopada), być może najbardziej kontrowersyjnej kampanii Wielkiej Wojny. Przywódcy Aliantów – brytyjski premier David Lloyd George i francuski szef sztabu generał Ferdinand Foch – się jej sprzeciwiali. Uważali, że po porażce ofensywy Nivelle'a ponowne nacieranie na pozycje niemieckie przed przybyciem amerykańskich posiłków nie ma sensu.

Mieli rację... nie do końca, bo przez pierwszy miesiąc wojskom sprzymierzonym szło tak dobrze, iż słabnące powoli oddziały niemieckie w październiku niewiele dzieliło od generalnego odwrotu. Broniącym się przyszła z pomocą pogoda. Niespodziewanie mokra jesień i przedwczesna zima osłabiły impet ataku Aliantów oddalając niemiecką klęskę o rok. Brytyjczycy i Francuzi musieli zresztą przerzucić część żołnierzy na południe, by wesprzeć Włochów po ich dramatycznej porażce pod Caporetto:

Kolorowe zdjęcie wykonane prawdopodobnie pod Passchendaele. Źródło Kolorowe zdjęcie wykonane prawdopodobnie pod Passchendaele. Źródło

Otóż na froncie południowym Italia biła się ciągle z Austro-Węgrami. Słowa "biła się ciągle" należy rozumieć bardzo dosadnie, gdyż w ciągu niewiele ponad dwóch lat nad Soczą, na pograniczu włosko-słoweńskim, stoczono dwanaście bitew: cztery w 1915 r., pięć w 1916 r. i trzy najzacieklejsze w 1917 r. Określenie „Dodici Battaglie di Isonzo” po włosku brzmi szlachetnie, ale okazuje się tragiczne, gdy tylko policzymy zabitych i rannych – łącznie około miliona żołnierzy.

W dziesiątej bitwie pod Isonzo (10 maja-8 czerwca) Włosi odnieśli niewielkie zwycięstwo, ale w dwunastej, zwanej również bitwą pod Caporetto (24 października-12 listopada), ich Druga Armia została zdruzgotana przez połączone siły niemieckie i austro-węgierskie. Niemcy rzucili do boju wyszkolonych żołnierzy szturmowych zwanych Sturmtruppen; nie omieszkali też podtruć Włochów chlorem i fosgenem. Marszałek Luigi Cadorna podał się do dymisji, podczas gdy po drugiej stronie frontu młody oficer Erwin Rommel awansował na kapitana i otrzymał order. Właśnie z bitwą pod Caporetto związana jest fabuła Pożegnania z bronią Ernesta Hemingwaya.

Bitwa pod Caporetto. Awangarda austro-węgierska. Źródło Bitwa pod Caporetto. Awangarda austro-węgierska. Źródło

Wojowano też nadal na południowym wschodzie Europie. Rumuni, choć w poprzednim roku utracili część terytorium na rzecz państw centralnych, odbudowali szybko swoją zdolność bojową, zreorganizowali armię i wznowili kampanię ku niemałej frustracji przeciwników. Jedną z kluczowych bitew stoczono pod Mărășești (6 sierpnia-8 września). Rumuni, wspierani przez Rosjan, odparli posiadających przewagę liczbową Niemców i Austro-Węgrów. Ofensywa państw centralnych w tym rejonie napotkała na mur.

W obliczu chwiejącej się w posadach rosyjskiej państwowości The Times napisał, że "rumuński front jest jedynym światełkiem na Wschodzie". Ale Rumuni za chwilę rzeczywiście zostali osamotnieni, ponieważ rewolucja październikowa nieformalnie zakończyła udział Rosji w Pierwszej Wojnie Światowej. Musieli zgodzić się na zawieszenie broni, a potem na porozumienie pokojowe na niekorzystnych dla siebie warunkach. Rumuńska ropa i rumuńskie zboże utrzymało Niemcy na nogach do listopada 1918 r.

Jeszcze dalej na wschodzie Brytyjczycy walczyli z Niemcami i Ottomanami o Ziemię Świętą. Bitwa pod Jerozolimą (17 listopada-30 grudnia) składała się z kilku operacji, w wyniku których żołnierze króla Jerzego przejęli kontrolę nad biblijną stolicą i ufortyfikowali się wzdłuż nowych, korzystnych linii. Generał Edmund Allenby wkroczył do miasta już 11 grudnia – nie na koniu ani w samochodzie, lecz pieszo, by okazać szacunek słynnemu miastu. Był pierwszym od wielu wieków chrześcijaninem, który podbił Ziemię Świętą. Premier David Lloyd George nazwał jego zwycięstwo prezentem gwiazdkowym dla ludu brytyjskiego. Istotnie, zastrzyk morale był pokaźny.

Generał Alleny wkracza do Jerozolimy. Źródło Generał Allenby wkracza do Jerozolimy. Źródło

Dokończmy jeszcze historię z frontu zachodniego. Ciąg dalszy bitwy pod Passchendaele stanowiła natomiast bitwa pod Cambrai (20 listopada-7 grudnia), pierwsza potyczka w dziejach, w której na większą skalę użyto czołgów. Brytyjskie machiny wojenne zaskoczyły Niemców, którzy na północy musieli się cofnąć, ale na południu zdołali za to przeprowadzić swoimi Sturmtruppen udaną kontrofensywę. Front zmienił kształt, lecz do przełomu nie doszło. Wśród dowódców Ententy zabłysnęła jednak nadzieja, że nowy typ ofensywnej taktyki przyniesie im zwycięstwo zanim jeszcze w Europie stawi się amerykańska armia.

czolg-cambrai Przekrój brytyjskiego czołgu spod Cambrai. Kliknij, żeby powiększyć

____________________
Zdjęcie nagłówkowe przedstawia żołnierzy brytyjskich w bitwie pod Passchendaele. Wykonał je Ernest Brooks.






Komentarze

Lord (2015-09-30 12:07:34)

To hipotetyczne opowiadanie, żeby przedstawić wojnę toczącą się kilkanaście/kilkadziesiąt lat, musiałoby dziać się w czasach trochę mniej przemysłowych. Taka epoka wiktoriańska.

Tylko medycyna musiałaby stać na zdecydowanie wyższym poziomie. Tak aby żołnierze po rehabilitacji wracali na front. Z głębokimi problemami psychicznymi, ale sprawni fizycznie.

Borys (2015-09-30 12:52:30)

Pomysł z medycyną na wysokim poziomie i żołnierzami wracającymi do boju z traumami – bardzo dobry. Ale wiesz, chodzi też o to, żeby zachować właśnie ten przemysłowy element wojny: regimenty odjeżdżające na front żelazną koleją, CKM-y w okopach, ostrzał artyleryjski... Może gdyby w parze z zaawansowaną medycyną szły zaawansowane technologie agronomiczne, dałoby się wytłumaczyć przeciągający się wyż demograficzny efektywną produkcją żywności.

Borys (2015-09-30 14:39:40)

My tu gadu-gadu, a Marsjanie atakują:
https://vimeo.com/107454954