Malowany ptak
książki ::: 2015-05-09 ::: 550 słów ::: #480
Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.
Niecały tydzień temu Znak wydał polski przekład głośnej amerykańskiej powieści sprzed dwóch lat. Szczygieł Donny Tartt jest typem książki, na widok której robi się ciepło w sercu każdego amatora dobrej lektury: osiemsetstronicowa cegła w twardej oprawie z adnotacją o Nagrodzie Pulitzera i blurbem obiecującym "epicką opowieść o utracie i obsesji, przerwaniu i bezlitosnych kolejach losu".
Niestety, moje serce nie grzeje się w ogóle. Szczygła przeczytałem w oryginale już w zeszłym roku i wiem, że zamiast literackiego wzruszenia zaoferuje nam prędzej irytację i rozczarowanie. Irytację – bo książka jest o jakichś 200-300 stron za długa. Rozczarowanie – bo Tartt ze wszystkich sił próbuje napisać Wielką Powieść, ale nie potrafi wznieść się ponad poziom sierocej bildungsroman. Autorka dostrzega zresztą sama, że jej nie wyszło. W epilogu próbuje uratować sytuację łopatologiczną, rozpaczliwą wykładnią przesłania Szczygła, które oczywiście pozostawia nas z wielkim niesmakiem. Swoją październikową recenzję zakończyłem tymi słowy:
Czytanie „Szczygła” jest jak oglądanie wiernej, starannie wykonanej reprodukcji jakiegoś malarskiego arcydzieła. Niby nam się podoba, niby kolor i faktura są takie same, ale w głębi duszy dotkliwie odczuwamy brak autentyczności. Mój przyjaciel przedkładający gry komputerowe nad literaturę twierdzi, że „czytanie książek nic nie daje”. Akurat „The Goldfinch” stanowi znakomitą ilustrację jego radykalnej tezy. Rozrzut między ambicjami autorki a czytelniczymi wrażeniami okazał się bardzo duży. Trochę szkoda tych dwudziestu godzin. Lepiej poświęcić je na lekturę prawdziwego i uznanego arcydzieła.
"Niby nam się podoba", ponieważ mocną stronę powieści stanowi jej język. Tartt z wyczuciem zmieszała dwie barwy stylistyczne: beletrystyczną potoczność z górnolotną, piętrową frazą. Na uznanie zasługują też długie dialogi i wiarygodne psychologicznie postacie. Jednak literaturze pięknej do bycia piękną nie wystarczy formalna poprawność. Niezbędny jest jeszcze interpretacyjny miąższ.
Szczygła czytałem na Kindlu i dzięki funkcji Popular Highlights mogę teraz sprawdzić, które fragmenty powieści zaznaczano najczęściej. Jakże ironicznie brzmi na przykład ten (tłumaczenie własny):
Piękno odmienia ziarno rzeczywistości. (...) Pogoń za czystym pięknem jest pułapką, prostą drogą do zgorzknienia i smutku (...) piękno musi być pożenione z czymś przepełnionym sensem.
Tak, zgadliście, to już początek epilogu. Zdesperowana pisarka podtyka czytelnikom pod nos dalsze tropy:
Nie dano nam wybrać sobie serca. Nie możemy sprawić, że będziemy chcieli tego, co dobre dla nas lub dla innych ludzi. Nie wybieramy, jakimi ludźmi jesteśmy. (...) A co, jeśli serce, z własnych niezgłębionych powodów, oddala nas umyślnie i w obłoku niewypowiedzianej światłości od zdrowia, domowego ogniska, obywatelskiej odpowiedzialności, silnych więzi społecznych oraz wszystkich tych nijakich pospolitych cnót, prowadząc prosto ku pięknemu rozbłyskowi ruiny, samospalenia, katastrofy?
Pytanie retoryczne godne programu wyborczego Janusza Korwin-Mikkego. Ale o co w końcu chodzi w Szczygle? Ostatni akapit nie pozostawia wątpliwości. Autorka miała na myśli
że życie – czymkolwiek by nie było – jest krótkie. Że przeznaczenie jest okrutne, ale być może nie przypadkowe. Że Przyroda (czyli Śmierć) zawsze wygrywa, lecz nie znaczy to, że musimy się przed nią kłaniać i płaszczyć. Że może nawet jeśli nie zawsze cieszy nas fakt bycia tutaj, nasze zadanie i tak polega na zanurzeniu się w życie: na śmiałym przejściu szamba w bród, z otwartymi oczami i sercem. A w samym środku naszego umierania, gdy podnosimy się z materii organicznej i haniebnie zapadamy w nią na powrót, naszą chwałą i przywilejem jest kochać to, czego Śmierć się nie ima.
Wiecie pewnie, dlaczego nie ostrzegłem przed spojlerem.
____________________
Szczygieł (Spinus tristis) w nagłówku pochodzi ze strony Fun Mozar. Jest tam więcej zdjęć tego ślicznego ptaszka.
Komentarze
houseferatu (2015-05-20 12:02:35)
Hej, świetna recenzja. Pokazuje, że choć wybudowanie głębokiej studni zasługuje na podziw, wszystko zależy od tego, ile będzie w niej wody. Moim zdaniem jednak może jej być tam więcej, niż myślisz :).
"Szczygła" przeczytałem dopiero ostatnio. Zauważyłem, że oprócz postaci nakreślonych z wielką autentycznością, tym, co fascynowało mnie w książce najbardziej, był fakt, że jeśli tylko zastanawiać się nad nią dłużej, okazuje się po prostu dobrą rozrywką. Takim serialem, w trakcie oglądania którego przywiązujesz się do bohaterów i zastanawiasz się, co się za chwilę stanie.
A co do "łopatologicznej wykładni" - wielu autorów to robi, niektórzy idą nawet o krok dalej i jak Mo Yan w "Krainie wódki" wypisują to, co powinno pójść inaczej albo pokazują, gdzie zgubili nieobecne przesłanie.Z drugiej strony to tłumaczenie sensu powieści na końcu można wytłumaczyć tym, że bohater dopiero w post narkotycznym olśnieniu widzi sprawy jasno itd. :) czyli fabularnie jest to jakoś tam osadzone.
Tak czy inaczej, twój tekst pobudził mnie do myślenia. Dzięki i pozdrawiam.
Borys (2015-05-20 18:51:42)
Dzięki za komentarz. Cóż, nie ma co się spierać – obaj poświęciliśmy lekturze mniej więcej tyle samo godzin, Tobie się podobało, mnie nie, więc na przegranej pozycji stoję ja. :) Zgadzam się z porównaniem do serialu, sam zresztą napisałem w recenzji, że film ze "Szczygła" będzie kiepski, ale HBO mogłoby zrobić niezły miniserial obyczajowy.
Książka wytrzymuje mimo wszystko pamięciową próbę czasu: Wspominam ją nieźle, więc nie jest aż tak źle.