Blogrys

Czyste brzegi

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Najlepsze filmy kręcono w latach dziewięćdziesiątych. Jestem święcie przekonany o prawdziwości tej tezy i wiem, że owo przekonanie podziela reszta mojego rocznika oraz wiele roczników sąsiednich. Zarazem jest to oczywiście pogląd niemożliwy do obiektywnej obrony. Jeżeli dorastałeś w latach dziewięćdziesiątych, to siłą rzeczy odkrywałeś podówczas kino, więc filmy z tamtej dekady ukształtowały twój gust. Ale inne pokolenia wskażą inne złote okresy.

Pod rzeczową rozwagę da się prędzej poddać tezę pokrewną: filmy kręcone w latach dziewięćdziesiątych posiadały swój specyficzny styl. Wyewoluował on płynnie ze stylu lat osiemdziesiątych, ale przeobrażenie, jakie dokonało się w roku milenijnym, było już o wiele gwałtowniejsze. W roku 1989 swoje premiery miały na przykład Indiana Jones i ostatnia krucjata, Batman Tima Burtona i Stowarzyszenie umarłych poetów, a w 1991 – drugi Terminator, Robin Hood z Kevinem Costnerem oraz JFK. Przywołajcie powyższe produkcje pamięcią i porównajcie ich estetykę. Niewielka różnica, prawda? A teraz zerknijmy na drugi kraniec dekady. W 1999 r.: Szósty zmysł, Matrix, American Beauty, Zielona Mila. Rok 2001: pierwszy Harry Potter, pierwszy Władca Pierścieni, Ocean's Eleven, Amelia. Dwie różne epoki.

Mogę też zaproponować eksperyment. Spróbujcie w wolnej chwili obejrzeć przyzwoity, lecz mniej znany film z lat dziewięćdziesiątych (najlepiej z ich środka), którego nigdy dotąd nie widzieliście. Zapewniam, że zostaniecie zauroczeni, ponieważ ów szczególny styl tamtej dekady po raz pierwszy od bardzo długiego czasu będzie miał sposobność podziałać na was całkowicie świeżą treścią. Miałem tak kilka lat temu z Mgnieniem (Blink; 1994). Czasami warto odkładać filmy na później.

Hipotezę o formalnej odrębności lat dziewięćdziesiątych i lat zerowych da się zresztą w interesujący sposób zweryfikować. Wynika z niej bowiem, że dobre filmy powstałe w granicznym roku 2000 powinny być na swój sposób wyjątkowe. Rzeczywiście, są. Najwspanialszy okaz stanowi bez wątpienia Gladiator – już wzorowy technicznie blockbuster, ale jeszcze łapiące za gardło kino z inteligentnym scenariuszem. Poza światem (Cast Away) pożenił z kolei kino przygodowe z dramatem, a Requiem dla snu opakował psychologiczną tragedię w nowoczesny, szybki montaż.

Warto też wspomnieć o Niebiańskiej plaży (The Beach), filmie w zasadzie nieudanym, ale niesłusznie zapomnianym. Jego wielki walor stanowi mianowicie gatunkowa nieokreśloność. Danny Boyle rzucając swoich bohaterów na tropikalną wyspę wymieszał, tak jak Robert Zemeckis w Poza światem, dramat z przygodówką. Jednak ponieważ Boyle jest reżyserem ambitniejszym od Zemeckisa (co nie znaczy, że lepszym), w Niebiańskiej plaży przewija się również fascynujący trop zakazanej miłości w raju, a reszta historii nawiązuje delikatnie do Władcy much. Wszystko rozjeżdża się w finałowym akcie, lecz to bardzo piękna katastrofa, piękna także dosłownie, bo za sprawą tropikalnej lokalizacji.

Mamy tu także boskiego Leonardo DiCaprio, szalonego Roberta Carlyle'a i superatrakcyjną Virginie Ledoyen. Mamy silne, czyste kolory typowe dla filmów Danny'ego Boyle'a. Mamy wreszcie bardzo fajną muzykę. Oryginalną ścieżkę dźwiękową ułożył Angelo Badalamenti, ale The Beach przypomni nam zarazem takie przeboje jak Porcelain Moby'ego, Pure Shores All Saints i nieśmiertelny remiks Ye Ké Ye Ké.

Najlepsze filmy kręcono w latach dziewięćdziesiątych. Całe szczęście, że kino też miało przez chwilę swój raj.






Komentarze

Arek (2015-05-25 10:18:20)

Ej, a może po prostu jesteś stary?