Blogrys

Komedia Zero

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Istnieje kilka kluczowych pojęć, bez których trudno sobie w ogóle wyobrazić istnienie matematyki – takich jak liczba, zbiór, funkcja. Tego rodzaju pojęciem jest również ciągłość. Słowo to jest wszystkim świetnie znane, często używane w mowie potocznej. Mówimy, że jakiś proces przebiega w sposób ciągły, zjawisko zachowuje ciągłość, słyszy się o ciągłości pracy, ciągłości tradycji itp. Ciągłość to nieprzerwany związek między faktami lub zjawiskami. Podobne znaczenie ma ciągłość w matematyce.

– Krzysztof Ciesielski, Zdzisław Pogoda, Diamenty matematyki

Autorzy tłumaczą dalej, że jeżeli jakaś wartość była kiedyś dodatnia, a teraz jest ujemna, i jeśli w międzyczasie zmieniała się w sposób ciągły, to w pewnym momencie musiała wynosić zero. Trywialne? Tak, ale zarazem potężne. Nie będzie przesadą powiedzieć, że współczesną matematykę przynajmniej w połowie zbudowano wokół precyzyjnej definicji ciągłości. Dzięki spowinowaconym z nią twierdzeniom wiemy między innymi, że każdą kanapkę z masłem, chlebem i szynką da się przekroić na dwie części w taki sposób, by każda część zawierała tyle samo chleba, masła i szynki, co druga.

Ciągłość ma zastosowanie dużo szersze niż matematyka i fizyka. Ja sam niejednokrotnie się nią posiłkowałem zastanawiając się nad rozmaitymi zjawiskami natury psychologicznej, socjologicznej, a nawet kulturowej. Za przykład niech posłużą nam komedie polskie. Wszyscy wiemy, że kiedyś były fajne (Miś, Nie lubię poniedziałku), a potem zrobiły się żałosne (Dzień świra, To nie tak jak myślisz, kotku). Musi więc istnieć Komedia Zero, w której wypadkowe starego i nowego znoszą się; komedia jeszcze trochę po staroświecku śmieszna, ale już dążąca wyraźnie do bylejakości.

Matematyczne twierdzenia mówią często, że coś istnieje, ale nie dają żadnych wskazówek, jak to coś znaleźć. Ja polską Komedię Zero odkryłem przypadkowo przedwczoraj. Otwierając paczkę z chipsami i klikając na najbardziej popularny film na kanale Kadru na YouTubie nie spodziewałem się niczego przełomowego, choć jna napisach początkowych nazwisko współodpowiedzialnej za scenariusz Ilony Łepkowskiej dawało powody do podejrzeń.

kogelmogelBohaterką Kogel-mogla jest pochodząca ze wsi Kasia, absolwentka liceum, która pragnie studiować pedagogikę w Warszawie, ale którą rodzice-chłopi chcą prędko wydać za mąż za sąsiada. Rankiem w dniu zaplanowanego ślubu dziewczyna ucieka do wymarzonej stolicy. Dopiero zaczęło się lato, akademik zamknięty, wredna baba z recepcji wypędza, więc gdzie tu się podziać? Szczęśliwym trafem Kasia zostaje zatrudniona do opieki nad małym Piotrusiem Wolańskim, z którym błyskawicznie znajduje wspólny język, ale który tak poza tym jest straszną cholerą. Mimo wrodzonego talentu wychowawczego dziewczyny jej nieprzejednaną przeciwniczką staje się mama Piotrusia, chorobliwie zazdrosna o swego męża, notabene docenta pedagogiki.

Cóż to za wspaniała komedia! Ale wspaniała wyłącznie w sensie filmoznawczym. Pierwszy akt jest słaby, pełen oddartych z subtelności dialogów na poziomie ubiegłorocznych kabaretów i żartów sytuacyjnych typu "panna młoda w białym welonie zamyka się w brudnym wychodku". Następnie Kasia trafia do Warszawy i film natychmiast robi się ciekawszy. Jej stołeczne perypetie, oraz postacie Piotrusia, flegmatycznego pana Wolańskiego i wytwornej babci Wolańskiej przywodzą na myśl stare, dobre, peerelowskie komedie. Posunę się nawet do stwierdzenia, że w środkowych partiach Kogel-mogla pobrzmiewają wyraźne echa Poszukiwanego, poszukiwanej, tyle że Grażyna Błęcka-Kolska jest ładniejsza od Pokory.

A potem Załuski i Łepkowska skręcają ponownie. Bardzo gwałtownie zamieniają swój film w przyspieszony, szowinistyczny romans. Na scenie nagle pojawia się dość obleśny Paweł Zawada, który okręca sobie Kasię dookoła palca, skłania do porzucenia dopiero co rozpoczętych studiów i wywozi na wieś, by została jego żoną. "Lubię uległe kobiety", oznajmia jej bezceremonialnie każąc uklęknąć przed swoimi rodzicami. Należy to potraktować jako swoisty twist fabularny godny Finchera; orientujemy się poniewczasie, że pozorna niezależność Kasi to był pic na wodę, że bohaterka jest kurą domową par excellence, i powinniśmy się byli tego domyślić godzinę wcześniej.

Fenomenalny film. Od 1988 r. w polskiej komedii mogło już być tylko coraz gorzej. Mimo to Kogel-mogel poszczycić się może zajęciem 45. miejsca w Esensyjnym rankingu. Sequel pewnie też obejrzę, bo finał Galimatiasu odznacza się rzekomo jeszcze większą przewrotnością.