Blogrys

Transatlantyk

Czytasz starą notkę zaimportowaną z WordPressa. Niektóre elementy układu stron – w szczególności rozmiary i zakotwiczanie ilustracji oraz światło – mogą pozostawiać sporo do życzenia. Gdzieniegdzie wyparowały też multimedia, w szczególności zagnieżdżone wideo z YT.

Gdy parę lat temu zakotłowało się wokół ACTA, w duchu pokpiwałem sobie z tamtego obywatelskiego zrywu. Europejski demos miał wcześniej wiele dobrych okazji, by wyrazić swój sprzeciw wobec Systemu, ale zacisnął piąstki dopiero na wieść o planowanym ograniczeniu jumania dóbr intelektualnych. Zaiste, wszystkie problemy polityczne, gospodarcze i społeczne bledną, gdy okazuje się, że niedługo nie da się ztorrencić nowego Batmana.

Czy słyszeliście o umowie zwanej TTIP (Transatlantic Trade and Investment Partnership – Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne) albo TAFTA (Transatlantic Free Trade Agreement – Transatlantyckie Porozumienie o Wolnym Handlu)? Prawdopodobnie nie. Prędzej obiły Wam się o uszy cyberpunkowe proroctwo głoszące zdominowanie rządów państw przez transnarodowe korporacje. Jeżeli przepowiednia ta ziści się w najbliższej przyszłości, to przełomowym rokiem dla jej spełnienia będzie rok obecny. Wszystko za sprawą TTIP/TAFTA, które wejść ma w życie przed jego końcem.

Po szczegóły odsyłam do dwóch wyczerpujących artykułów sprzed paru miesięcy: polskiego na Defence24 (dzięki, Arek, za link) i angielskiego z Le Monde Diplomatique. Skrótowe wyjaśnienie znajdziecie też w Wikipedii. O co chodzi? Jak twierdzą apologeci Porozumienia, o ułatwienie handlu między USA i UE, oraz o zacieśnienie gospodarczej współpracy między Europą a Ameryką Północną. Lampka ostrzegawcza powinna nam się zapalić od razu. Handel między zachodnimi państwami jest już przecież swobodny, więc potrzebę jego dalszej liberalizacji najłatwiej wytłumaczyć chciwością podmiotów handlowych. Tymczasem kryzys finansowy sprzed kilku lat, powolny wzrost wskaźnika Giniego oraz piąty raport IPCC sugerują, że społeczeństwu przysłużyłyby się raczej rozsądne i zdecydowane regulacje, nie postępująca leseferyzacja.

Dobrze chociaż, że każdy światły obywatel może osobiście do projektu Porozumienia zajrzeć i zawczasu poszukać niepokojących podpunktów, prawda? Nieprawda. W prawdziwie demokratycznym duchu TTIP/TAFTA negocjowane jest w głębokiej tajemnicy. Szczegóły umowy nie są znane. Ministerstwo Gospodarki uspokaja: Jak już podpiszą, to wszystko wspaniałomyślnie ujawnią.

Kontekst porozumienia wskazuje jednak, że ma ono przede wszystkim regulować spory między inwestorami a państwami. W praktyce oznacza to, że korporacje będą mogły pozwać każdego sygnatariusza TTIP/TAFTA za ustawy niesprzyjające prowadzeniu biznesu. Powtórzmy, bo to się troszkę w pale nie mieści: Amerykańska korporacja będzie mogła wnieść skargę przeciwko dowolnemu europejskiemu państwu, jeśli uzna, że uchwalone przez nie prawo szkodzi jej interesom. Ergo, amerykańskie korporacje dostaną do ręki potężne narzędzie do blokowania regulacji. Porozumienie jest oczywiście symetryczne, ale potencjalnych powodów naliczymy dwa razy więcej po stronie amerykańskiej. I mają kogo pozywać, ponieważ w Europie jak dotąd lepiej broni się praw konsumenckich niż w Stanach.

Nawet przy założeniu, że większość skarg będzie oddalana – założenie jest wręcz naiwne w swym optymizmie, gdyż w TTIP-owych trybunałach zasiadać będą prawnicy specjalizujący się w inwestycjach – pamiętajmy o gargantuicznych kosztach procesów, które spadać będą na podatników. TTIP/TAFTA posłuży poza tym jako straszak wymierzony w polityków pragnących ustawowo chronić obywateli przed zachłannością międzynarodowego kapitału. Pocieszajmy się tylko myślą, że takich polityków zostało pewnie niewielu, skoro Transatlantyckie Partnerstwo Handlowo-Inwestycyjne lada kwartał "przejdzie".

Niech chociaż zniosą absolutny zakaz palenia w knajpach.